Limbo - recenzja
Czarno-biały świat, który czyha na gracza na każdym kroku, nie wydaje się najwspanialszym miejscem na wycieczki w środku lata (nawet takiego, jakie mamy teraz). Berlin sprawdza, czy mimo wszystko warto się do niego wybrać. Dlaczego?
Jako gracz w naszych konsolowych czasach niedorozwinięty, nie posiadam ani Xboksa 360, ani PS3, więc z zazdrością spoglądam na niektóre z gier, które się na tych platformach od czasu do czasu ukazują. Naturalnie - nie mam na myśli Halo, ani Killzone, bo nic nie mogłoby usypiać mnie bardziej - chodzi o te małe gry indie, które z jakiegoś niezrozumiałego powodu ominęły stare, poczciwe blaszaki i odebrały mi możliwość rozkoszowania się "artyzmem".
Limbo
wersja testowana: PC (Steam)
język: migowy
Dlatego też nie grałem wcześniej w wysławiane pod niebiosa Limbo, nie rozumiałem dlaczego dostało ponad 90 prestiżowych nagród, oraz kilka “dziesiątek” od poważnych magazynów i serwisów. Jako, że kilka dni temu to osławione dzieło PlayDead trafiło na Steam nie mogłem nie spróbować... I prawdę mówiąc: tak, jak nie rozumiałem wcześniej, tak nie rozumiem teraz. Skąd wziął się zachwyt nad Limbo? Jedynym usprawiedliwieniem, jakie potrafię wymyślić jest zwyczajne hipsterstwo mediów growych, które rzucają się na wszystko, co “indie” i “mroczne” wychwalając nawet największe bzdury pod niebiosa - bzudry, do których ta gra się niestety zalicza.
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie
Jedynym wprowadzeniem do zabawy jest zdanie: “Niepewny losu swojej siostry chłopiec wchodzi do Limbo”. Będąc oblatanym w teologii, mistyce, herezjach, korzystaniu z Wikipedii i bajkach dla dzieci muszę was oświecić, że limbo jest miejscem, do którego trafiają między innymi dzieci, które zmarły przed chrztem - zmyciem grzechu pierworodnego. Trafia tam też wiele innych zabłąkanych dusz, ale teraz nie ma to znaczenia, bo w grze kierujemy małym, czarnym chłopcem ze świecącymi na biało oczętami, który skacze po czymś, co rzeczywiście mogłoby przypominać wieczność, w której pełno jest bachorów. Miejsce, które kojarzy się z “Władcą Much” Goldinga, bo wcale nie jest cukierkową krainą wiecznej zabawy i plucia na matkę bobasowym obiadem, a piekłem i koszmarem.
Sama rozgrywka w Limbo to rzecz prosta, jak konsolowe FPS-y z autocelowaniem. Sterujemy za pomocą strzałek i okazyjnie pukamy jeszcze w control, który służy za “przycisk akcji”, amen. Podobnie ascetyczna jest oprawa muzyczna gry, która plumka ambientowo przez te 3-4 godziny, które zajmuje jej przejście, oraz monochromatyczna oprawa graficzna. Limbo jest czarne, szare, albo białe i utrzymane w strasznie ponurej i “och tak bardzo mrocznej” atmosferze, że aż miałem ochotę przez chwilę pomalować oczy, żeby móc się z tym klimatem identyfikować.
Teoretycznie przez pierwsze pół godziny jest to gra niesamowita - wrzuca gracza w swój klimat natychmiastowo i nie tłumaczy nic. Wygląda jak typowa platformówka, więc naturalnym odruchem jest pójście w prawo, a następnie skoczenie z przewróconego, martwego drzewa w dal. Niestety - wyuczone odruchy w Limbo są złym nawykiem, bo każdy kończy się śmiercią. Skok z drzewa - śmierć, bieg na oślep w prawo - śmierć, skok w bok - śmierć, dowolny ruch - śmierć. Tę grę ktoś z premedytacją zaprogramował tak, by karała gracza za to, że w ogóle do niej podchodzi. Większość zagadek z gatunku “te trudniejsze” nie ma nawet stabilnego, sensownego “patternu”, na którym można by się oprzeć, ale pozwólcie, że podam inny przykład.
Idziesz w prawo, widzisz że ziemia się trochę obniża z dwóch stron czegoś, co wygląda jak ogromny przycisk. Nad nim jest wielka bryła, która na pewno ma cię zabić, jeżeli zrobisz coś nie tak, więc nauczony doświadczeniami z miliona innych platformerów omijasz przycisk i lądujesz na wgłębieniu, po czym umierasz. Zadowolony? Taki chciałeś być mądry? Niestety, Limbo jest mądrzejsze i przypomni ci o tym za każdym razem - na przykład stawiając ci na drodze kilka metrów dalej identyczny zestaw, jak ten opisany przed chwilą. Tym razem jednak musisz akurat stanąć na wgłębieniu i ominąć przycisk. Niesamowite, doprawdy awangardowe podejście do gameplayu.
I'm so goth I make Happy Meals cry
Największym wrogiem Limbo jest chyba hype, który się wokół niej nakręcił. Spodziewając się gry genialnej, zmieniającej życia na lepsze i głębokiej jak bezdenne mądrości Bławackiej dostałem typową, pseudo-artystyczną platformówkę, która bardzo usilnie próbuje się z tym ukryć. Brak jakiejkolwiek narracji może być uznawany za plus i dobrze wykorzystane narzędzie służące do budowania klimatu, ale poziom prostych zagadek, które z czasem dosyć gwałtownie przechodzą w zwyczajny sadyzm i katowanie gracza wybija momentalnie ze spokojnego rytmu pierwszych minut grania. Zamiast siedzieć na krawędzi krzesła i w napięciu podziwiać świat Limbo siedziałem z napiętymi, ściśniętymi wargami utrzymując się na krawędzi rzucania przekleństwami. Rzeczywiście - niesamowita gra. Niezaprzeczalne 10/10 i 90 tysięcy nagród. Całkowicie zasłużone.
I nie - nie czepiam się poziomu trudności, bo Limbo wcale nie jest trudne. Jeżeli taki platformókowy antytalent, jak ja potrafił przejść je w trzy i pół godziny, to nie mówimy tu o trudności, ale zwyczajnej upierdliwości. Limbo składa się z bardzo dobrego, wciągającego początku i reszty, która irytuje - wybija ze świata gry zmuszając do ciągłego powtarzania co bardziej skomplikowanego fragmentu. I to nie fragmentu “na myślenie”, ale zwyczajnej zagadki, którą rozwiązać należy metodą prób i błędów.
O koszmarnym zakończeniu, które w oczywisty sposób zdradza, że panowie za grę odpowiedziali pomysł mieli może na pierwsze pół godziny rozgrywki i historii nawet nie będę się rozwodzić, bo zwyczajnie nie warto. Rekompensatą za frustrację jest jednak prawie tak dobrą, jak: “Sorry stary, księżniczka jest w innym zamku”.
Ideału w Limbo nie stwierdziłem -
Ocena: 6/10
Plusy:
+ Klimat pierwszych 30 minut gry
+ Świetna oprawa muzyczna
+ Krótkie, więc na jeden gryz
Minusy:
+ Nieusprawiedliwiony sadyzm
+ Sztuka dla sztuki
+ Koszmarne, koszmarne, koszmarne zakończenie
Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!