Wiedźmin 2: Zabójcy Królów ? Edycja rozszerzona - recenzja cdaction.pl
Największa i najważniejsza polska gra konsolowa – Wiedźmin 2: Zabójcy Królów - już jest i wreszcie możemy sprawdzić, czy CD Projekt RED ma pociski (w tym wypadku kartacze), wystarczająco duże, by grać w pierwszej lidze, na globalnym rynku, z takimi tuzami jak BioWare czy Bethesda. No więc?
Wiedźmin 2: Zabójcy Królów – Edycja rozszerzona
Dostępne na: X360, PC
Testowane na: X360
Czy Wiedźmin nadaje się na wysokobudżetową grę konsolową, a nie tylko „kultowego klasyka z PC”, jakim był do tej pory? Odpowiedź na to pytanie udziela na samym wstępnie fenomenalne intro stworzone przez ekipę Tomka Bagińskiego. Praca kamery, zgranie akcji z muzyką, przede wszystkim zaś niesamowite wydarzenia, które towarzyszą zabójstwu króla Demawenda – od razu widać, że jest tu potencjał na rewelacyjną produkcję, która w unikatowym i oryginalnym świecie fantasy z powodzeniem łączy elementy gry akcji z mechaniką rodem z klasycznych RPG-ów. A co ja zresztą będę pisał po próżnicy...
Władca Pierścieni jest dla twojej babci
Przesadą byłoby pewnie napisać, że warto inwestować w wersję konsolową tylko po to, by zobaczyć tę czołówkę na dużym ekranie, z dźwiękiem 5.1, ale nie ma przesady w stwierdzeniu, że tak dobrym intrem pochwalić się mogło ledwie kilka gier obecnej generacji. Problem jednak w tym, że - tak, jak w przypadku słynnego trailera Dead Island, którego klimatu i intensywności nie udało się potem w grze odtworzyć - tak samo Wiedźmin 2: Zabójcy Królów nie spełnia tej obietnicy, jaką owe intro składa. Są tu elementy, które stawiają produkcję CD Projekt RED na równi z największymi i najlepszymi tytułami obecnymi na sklepowych półkach, niestety sporo jest też takich, w których widać – jak się zdaje - ograniczenia budżetowe oraz zbyt małe doświadczenie w tworzeniu konsolowych blockbusterów.
Zanim przejdziemy dalej, warto jednak doprecyzować, co my tu tak naprawdę recenzujemy. I jak. Wiedźmin 2: Zabójcy Królów – Edycja rozszerzona to przeniesiona na konsolę edycja PC-towej gry sprzed roku, która doczekała się nowego contentu w postaci kilku animacji (w tym wspomnianego wyżej intra) oraz dodatkowych przygód, które dostarczają około czterech godzin rozgrywki. Posiadacze komputerowego oryginału mogą sobie tę zawartość za darmo „dociągnąć” – i zapewne to zrobią, bowiem Wiedźmin 2 cieszył się dużą popularnością i nie mniejszym uznaniem, a więc każdy, kto miał już z nim przyjemność, zapewne chętnie do przygody Geralta powróci (tym bardziej, że nowe zadania łatają fabularne dziury oryginału). Ponieważ więc większość graczy, którzy sięgną po wersję konsolową, będzie patrzeć na nią świeżym okiem, do jej opisania wybrana została osoba, która na pececie w Wiedźmina nie grała, a i o prozie Sapkowskiego ma pojęcie mniejsze, niż ci, którzy wiedzą, kim była April Wenhaver bez Google.com. Wyżej podpisany, uszanowanie składam.
Gra o tron? Zwycięska!
Fabularnie Wiedźmin 2: Zabójcy Królów to majstersztyk – i gdybym wiedział, że ta historia aż tak "kopie", przeżyłbym ją już rok temu na PC, inwestując w tę cholerną kartę graficzną. Scenarzyści umieścili żywe, soczyste (mięsiste nawet) postacie w barwnych, z fantazją zaprojektowanych lokacjach, i obsadzili je w fascynującej historii kryminalnej typu „kto zabił?” (w tym przypadku punktem wyjścia jest mord króla Foltesta, wyjątkowo podstępnie wciągniętego w pułapkę przez skrytobójcę), rozgrywającą się na tle jeszcze bardziej frapującej potyczki o władzę, podczas której okazuje się, że polityka jest bardziej zabójcza, niż wszystkie monstra pokonane przez Wiedźmina razem wzięte. Co prawda gra trochę niepotrzebnie zarzuca nas na początku imionami, nazwiskami, nazwami geograficznymi i różnorakimi niuansami, ale po kilku pierwszych godzinach wszystko to „układa się” w głowie i wciąga jak na najwyższej próby literaturę fantasy przystało. I nie mam tu wcale na myśli dzieł R.A. Salvatore – Sapkowski miał niezwykłego pecha, że urodził się w Polsce, bo gdyby Wiedźmin był z urodzenia Witcherem, to Peter Jackson nie musiałby tyle zadawać się z tymi niewyrośniętymi chłystkami z Władcy Pierścieni/Hobbita, tylko kręciłby coś dla prawdziwych mężczyzn - przygody Geralta. Z podobnych klocków, jak Wiedźmin – seks, polityka, dialogi skrzące się od przekleństw, rynsztokowy koloryt świata fantasy – poskładana jest Gra o tron, ale historia Geralta ma swoją własną „osobowość”, która zdecydowanie ją wyróżnia. Ma też tempo, którego mogłaby jej pozazdrościć niejedna gra akcji i to kolejny z atutów tej produkcji.
Odnalezieniu się w tym wszystkim nie sprzyja również fakt, że z początku historia opowiedziana jest w sposób niechronologiczny, w retrospekcjach, a kilka takich „wspomnieniowych” epizodów składających się na prolog (nasz bohater, łowca potworów wiedźmin Geralt, przesłuchiwany jest przez szefa sił specjalnych Foltesta, które próbuje poznać okoliczności śmierci króla – istnieje bowiem wiele poszlak wskazujących na to, że to Wiedźmin jest mordercą) można rozegrać w dowolnej kolejności. Tym samym odkrywa się również największą zaleta Zabójców Królów – unikatową i niespotykana nieliniowość. Możliwość wpływania na tok historii odbywa się tu na kilku poziomach – od tego absolutnie najwyższego (kluczowy wybór dokonany w pierwszym akcie całkowicie zmienia przebieg drugiego, nie tyle modyfikując jego tok, co po prostu kierując go na zupełnie inne tory), aż po detale (w prologu możemy np. trafić lub nie trafić pociskiem wystrzelonym z balisty pewnego zbuntowanego barona, czego właściwie nawet się nie zauważa i do czego nie przywiązuje się wagi – wpływa to jednak na przebieg sceny rozgrywającej się krótko potem). To rzecz w Wiedźminie zdecydowanie najlepsza – życzyłbym sobie, żeby konsolowa premiera Zabójców Królów zachęciła zachodnich twórców do zapoznania się z tą produkcją i rozpracowania tego, jak misternie ją złożono. I by potem spojrzeli w lustro i zadali sobie pytanie, dlaczego od lat w kółko katują nas takimi samymi, „zapuszkowanymi”, liniowymi doświadczeniami, kiedy grupa zapaleńców z Polski potrafiła zrobić coś takiego jak Wiedźmin 2. Gry kolejnej generacji będą właśnie takie – będą opowieściami, które będziemy mogli sami kształtować, często nawet nie wiedząc, które z naszych decyzji wpłyną na dalszy tok historii. Życzę Zabójcom Królów wielkiego suckesu za oceanem i kibicuję, by to wszystko, co opisałem powyżej, zachodni gracze docenili. Dalszą część recenzji będę więc pisał jedną ręką, bo lewa trzyma zaciśniętego kciuka.
I tu jednak zdarzają się minusy. O ile większość przerywników animowanych zrealizowanych jest na bardzo wysokim poziomie, zdarzają się i takie, które sprawiają wrażenie „niedoreżyserowanych”. To zresztą uwaga do całej oprawy graficznej – o ile przez większą część czasu Wiedźmin 2 autentycznie zachwyca, to zdarzają się miejsca, gdzie proste, kanciaste obiekty (bardziej nawet niż niskiej jakości tekstury, których jest tu zdecydowanie mniej) pokazują słabości konsolowej wersji RED Engine. Nie najlepiej wychodzą sceny „dynamicznie montowane” - czasem są zbyt „rwane”, by rzeczywiście wywołać wrażenie, że widzimy na ekranie szybką akcję, która ma jakąś ciągłość. Kilka questów łudzi wrażeniem wyboru/nieliniowości, ale ostatecznie przymusza do wybrania jednej opcji (a może to bug w zadaniu z zielarzem we Flotsam sprawił, że zostałem zmuszony do współpracy z tą, jakby jednak nie patrzeć, kanalią?).
Pad stalowy, pad srebrny
Niestety – mimo całego patriotyzmu i bezwarunkowego kibicowania twórcom Wiedźmina, a także mimo zachwytu nad warstwą fabularną tej produkcji, nie sposób nie dostrzec, że pod względem „mechaniki” całość, niestety, odstaje od światowych standardów. Problemów jest parę, ale zasadniczo można je sprowadzić do dwóch podstawowych – nieumiejętności zmienienia PC-towego interfejsu na konsolowy oraz nie najlepszego dostosowania sterowania do specyfiki pada.