Battlefield: Bad Company 2 ? graliśmy w single i multi. Test beta prosto ze Szwecji
No to cóż, że ze Szwecji? Jako wysłannik CD-Action testowałem w sztokholmskiej siedzibie studia DICE zarówno single player, jak i dwa tryby multi: squad deathmatch i dopiero-co-ujawniony squad rush. I powiem jedno: Modern Warfare 2 może się bać!
No dobra, powiem trochę więcej niż to, że Modern Warfare 2 może się bać. Zwłaszcza jeśli chodzi o multi. Tryb rozgrywki dla wielu graczy w Battlefield: Bad Company 2 będzie na pewno sporym konkurentem dla Call of Duty. To dlatego że oferuje rozgrywkę moim zdaniem mniej chaotyczną i bardziej zróżnicowaną, a do tego mocniej stawia na drużynowość. §
To ostatnie widać zwłaszcza w dwóch trybach, o których wydawca zezwolił napisać: squad deathmatch i squad rush (pozostałe to znane z jedynki rush oraz conquest – coś jak domination z MW2). W obu podstawą są tzw. squady, czyli grupy 4 graczy.
W squad deathmatch (o którym trochę już pisaliśmy) na mapie znajdują się cztery takie drużyny, a wygrywa ta, która osiągnie limit 50 fragów. Tu bardzo liczy się współpraca, trzymanie się razem i odpowiednie zbalansowanie drużyny. Do wyboru są bowiem cztery klasy postaci: assault (standardowy szturmowiec dysponujący sporą siłą ognia), engineer (może naprawiać pojazdy – i je niszczyć, bo na wyposażeniu ma wyrzutnię rakiet), recon (snajper, którego zdolnością specjalną jest m.in. wezwanie nawały moździerzowej) oraz medic (może wskrzeszać kumpli). Każda z nich się przydaje w tym trybie, w którym trzeba mieć oczy dookoła głowy, bowiem walczy się tak naprawdę w cztery osoby przeciw dwunastu, a śmierć może nadejść zewsząd.
Mapy są do tego odpowiednio przygotowane. Grałem na Arica Harbor – pełnej budynków, na których dachy da się wejść, pomieszczeń i górek. Są więc i miejsca dla snajperów, i dla chcących powalczyć na krótszym dystansie szturmowców. Oraz dla inżynierów, bowiem na środku mapy stoi czołg, do którego można wskoczyć np. w dwóch. I choć stoi on początkowo między budynkami, przez co narażony jest na atak z ukrycia właściwie z każdej strony, przy odpowiedniej współpracy siedzących w nim kierowcy (który jednocześnie obsługuje działo główne) i strzelca (CKM) oraz znajdującej się na zewnątrz i osłaniającej pozostałej dwójki, czołg może być naprawdę morderczym narzędziem.
Zwłaszcza że jego działo potrafi kruszyć mury, rozwalać ściany budynków i wszelkie inne osłony (silnik fizyczny robi wrażenie!). Wykorzystanie jego (oraz pozostałych maszyn dostępnych w innych trybach) daje frajdę oraz możliwości taktyczne, jakich w Modern Warfare 2 się nie znajdzie.
Szkoda więc trochę, że maszyn nie ma w squad rush (o nim też już troszkę pisaliśmy), choć to zrozumiałe o tyle, że w trybie, w którym walczą dwie czteroosobowe drużyny, dawałyby one zbyt dużą przewagę. O co w nim chodzi? O to samo, co w zwykłym rushu, znanym z poprzedniej odsłony gry. Jedna ekipa broni dwóch skrzynek, pod które kolejna musi zniszczyć ładunkami wybuchowymi (które nie wybuchają od razu, więc broniący mają czas na ich rozbrojenie).
Aby to osiągnąć, atakujący muszą współpracować, wykorzystując różnorodność klas, teren oraz złożone taktyki, bowiem mają ograniczoną liczbę respawnów (broniący nie mają takiego limitu). Kiedy wysadzą obie skrzynki, linia frontu się cofa, limit respawnów atakujących rośnie, a broniący mają kolejne dwa punkty do osłony. I tak do zniszczenia wszystkich skrzyń lub końca limitu zgonów atakujących.
Ten tryb daje mnóstwo frajdy dlatego, że stawia na działanie drużynowe i komunikację między graczami. Stałą ekipę czterech osób łatwo skomponować i ustalić określony podział obowiązków oraz specjalizacji, o czym wiedzą choćby fani Left 4 Dead.
Fajne jest też to, że squad rush ma ściśle określone punkty obrony, wokół których koncentruje się walka – starcia są więc skupione na jednej linii frontu, mało chaotyczne i przypominają prawdziwe działania wojenne, a nie zwykły tryb gry multiplayerowej. Choć oczywiście dostanie się za tę linię frontu i atak od tyłu – choć trudny – nie jest niemożliwy. Za to śmiertelnie skuteczny.
Do tego dochodzą w multi jeszcze takie rzeczy, jak rozwijanie każdej klasy z osobna, zdobywanie poziomów, odblokowywanie kolejnych broni i umiejętności specjalnych. Poza tym będzie też tryb hardcore – gdzie pukawki będą jeszcze bardziej zabójcze, a rozgrywka szybsza. Istotna jest też obsługa innych maszyn bojowych: helikopterów (pilot odpala rakiety, a po bokach są dwa chainguny), quadów, łodzi itd.
Ale o tym wszystkim więcej przeczytacie w kolejnym numerze CDA, bowiem więcej w internecie na razie pisać nam nie wolno.
O tym, jak spisuje się multi, będziecie się też mogli przekonać z testów beta, które ruszają już w czwartek dla tych, którzy zamówili grę w przedsprzedaży.
TRYB DLA JEDNEGO GRACZA
A co z trybem single player, o którym do tej pory twórcy Bad Company 2 za dużo nie mówili? Cóż, widocznie jest on dla nich mniej istotny, ale nie znaczy to, że traktują go po macoszemu. W Sztokholmie grałem w dwa poziomy, w których mogłem zapoznać się z ogólnymi zasadami rozgrywki i drużyną. Gracz u boku trzech kompanów znanych z pierwszego Bad Company... ratuje świat. Tym razem bowiem fabuła kręci się wokół powstrzymania rosyjskich planów budowy i wykorzystania cholernie potężnej broni. Jest więc bardziej poważna – przez co mniej jest humoru sytuacyjnego i dowcipów rzucanych przez Sarge’a czy Haggarda. Trochę szkoda.
Zmieniło się też co nieco w rozgrywce. Widać, że twórcy odeszli od części swoich ciekawych pomysłów w stronę – stety lub nie – Call of Duty. Nie ma więc leczenia się strzykawką, które zastąpiła automatyczna regeneracja zdrowia. Poziomy nie są już tak otwarte (nie trzeba więc jeździć po pustych planszach, aby dotrzeć do celu), mniejsza jest swoboda poruszania się i wyboru strony, z której chce się zaatakować, choć nadal wydaje się, że dróg i opcji jest więcej niż w Modern Warfare 2.
Zwłaszcza że za pomocą granatnika czy wyrzutni rakiet można sobie wyrąbać nowe drogi. Silnik fizyczny i system zniszczeń sprawdzają się świetnie – osłony i całe budynki można rozwalać, co daje nowe możliwości taktyczne. Da się np. podejść z flanki do budynku zajmowanego przez wrogów i – podczas gdy kompani prują z przodu – zrobić dziurę w ścianie i dobrać się do przeciwników od zawietrznej. Najs!
Więcej niż poprzednio jest skryptów, które mają sprawić, że gra stanie się bardziej dynamiczna, nieprzewidywalna i widowiskowa. Pod tym względem to, co widziałem, prezentuje się nieźle, ale wydaje mi się, że jeśli chodzi o reżyserię, Modern Warfare 2 był lepszy niż Bad Company 2.
Ogólnie w singlu jest ciekawie i ostro – i po tych dwóch etapach, w które grałem, mogę stwierdzić, że na pewno będzie to FPS co najmniej dobry. Przeciwników jest dużo, strzelają celnie i trzeba się wykazać refleksem i dobrym okiem. No i należy się sporo przemieszczać, bo wróg również potrafi rozwalić ścianę, za którą skrył się gracz. Nadal trzeba też wykorzystywać różnorakie środki transportu – wojskowe łaziki, helikoptery czy łodzie. Przy czym te sekwencje są mniej oskryptowane niż w MW2 i wymagają większej zręczności. Zwłaszcza gdy prowadzi się pojazd, a nie tylko obsługuje działko.
Ze względu na ograniczenia narzucone przez wydawcę, wiele więcej napisać na WWW niestety nie mogę. Po więcej wrażeń z grania zarówno w single, jak i multi, odsyłam do następnego numeru CD-Action. Przygotowujemy dla was wielki materiał, jakiego nie znajdziecie nigdzie indziej!