Recenzja: Demon´s Souls (PS3)
Demon's Souls trafia do Europy ze sporym, kilkumiesięcznym opóźnieniem w stosunku do premiery amerykańskiej, ale dociera do nas (w świetnej cenie i) otoczony opinią gry kultowej. Skąd taka fama? Wyjaśnia, w recenzji CD-Action, enki.
Demon’s Souls
wersja testowana: PS3, j. angielski
Wydawca: Cenega
oficjalna cena: 179,90 zł (PS3)
Demon’s Souls trudno zaliczyć do kanonu gier RPG (nie wspominając o tym, że trudno w ogóle go zaliczyć do jakiegokolwiek kanonu). Historia świata, jak to zwykle bywa, obfituje w śmierć, zniszczenie i wszystko, co najgorsze – tym razem spowodowane nieopacznym wybudzeniem ze snu potężnego bóstwa zwanego The Old One. Zanim udało się go „ululać” z powrotem do snu, połowa świata została zniszczona przez demony i złowieszczą, bezbarwną mgłę.
W momencie, gdy do akcji wkracza nasz heros, świat wciąż pogrążony jest w ciemności, a potężne demony okupujące pięć rozległych lokacji terroryzują, niszczą i nie dają spać w nocy zwykłym, bogobojnym chłopom. I to właśnie te demony są naszym celem.Właśnie opisałem całą fabułę gry. Dialogów bowiem w Demon’s Souls jest niewiele (to zresztą głównie monologi enpeców, sam główny bohater jest niemy), quest zaś mamy przed sobą jeden – przebić się przez wrogie siły do bossów i utłuc ich jednego po drugim.
Czymże więc różni się ta gra od przeciętnego slashera? Ano rozbudowanym systemem klas i rozwoju postaci oraz ekwipunku, a także zgoła rewolucyjną otoczką multiplayerową. Oraz tym, że jest trudniejsza. Od wszystkiego, w co graliście przez ostatnie piętnaście lat, wyłączając może tylko cykl Ninja Gaiden...
Tu liczy się skill
Zaczynamy od stworzenia bohatera. Klas jest aż dziesięć, w tym kilka archetypów wojownika i łucznika oraz po jednym magu i kapłanie. Każda postać opisana jest ośmioma współczynnikami. Gra oferuje bardzo rozbudowany edytor twarzy, przy czym mimo japońskich korzeni producenta, nie uświadczymy ani grama stylizacji anime. Wszystko jest tu pospolite i realistyczne (czytaj: brzydkie – bo tacy niestety w większości jesteśmy). Parę chwil później rozpoczyna się tutorial.
System walki w Demon’s Souls jest najlepszy, jaki kiedykolwiek widziałem w erpegu. Wszystko opiera się na taktyce, refleksie i wyczuciu momentu. Nie ma stania w miejscu i kręcenia młynków mieczem jednym przyciskiem. Nie ma przyjmowania na klatę gradu ciosów bez najmniejszej zadyszki. Zasłanianie się tarczą, okrążanie wrogów i uniki z jednoczesną pilną kontrolą szybko uciekającej (na szczęście również szybko regenerującej się) wytrzymałości to PODSTAWA.
Opanowanie taktyk z wykorzystaniem różnych broni i zastosowanie ich do poszczególnych typów wrogów wymaga wielu prób i błędów, często zroszonych litrami wylanych łez. Pod tym względem Demon’s Souls jest bezwzględne. Miniboss kończący samouczek zabija jednym klepnięciem swojej maczugi. Wielu „zwykłych” przeciwników spotykanych na drodze potrafi jednym celnym uderzeniem lub czarem „zjechać” trzy czwarte życia nieuważnemu graczowi. I tutaj uwaga – gwóźdź programu: każda śmierć cofa nas na początek poziomu, wszystkie zebrane dusze stanowiące walutę gry lądują wraz z naszym ciałem na posadzce, a zabici wrogowie...
...ochoczo się respawnują!
Powyższy fakt to dla mnie najbardziej kontrowersyjny element rozgrywki, która zamiast na rozpasaną eksplorację okolicznych terenów i podążanie własnymi ścieżkami stawia na żmudne „masterowanie” każdej lokacji metodą częstych powtórzeń. Zgoda na właśnie taką konwencję jest warunkiem na czerpanie z gry jakiejkolwiek przyjemności. A ta ostatnia, mając na uwadze prawdziwie uzależniającą walkę i rzadko występujące w dzisiejszych produkcjach poczucie spełnienia po ubiciu trudnego bossa, może być naprawdę duża. Nieprzygotowani boleśnie się jednak od Demon’s Souls odbiją.
Odradzający się po każdej naszej śmierci przeciwnicy są jedynym źródłem lokalnej waluty, czyli dusz. Za dusze kupujemy i naprawiamy sprzęt (bez możliwości sprzedaży – bezużyteczną broń po prostu się tu WYRZUCA), a także dokonujemy rozwoju postaci. Ta druga możliwość staje się jednak dostępna dopiero po pokonaniu pierwszego bossa. Ten na szczęście nie jest trudny, ale dotarcie doń za pierwszym podejściem zajęło mi około dwóch i pół godziny. Drugi boss sprawił zaś, że po sześciu godzinach gry złodziejką postanowiłem zacząć od nowa żołnierzem...
Intruder alert!
Wszystko, co wymieniłem powyżej (i czego skąpe ramy tego tekstu wymienić mi nie pozwoliły), dotyczy zabawy w trybie offline. From Software wykazało się sporą inwencją również przy projektowaniu trybu multi i chwała mu za to. Kiedy bowiem zdecydujemy się zalogować do PSN, zabawa nabiera pikantnych rumieńców. Po pierwsze, w każdej chwili narażamy się wtedy na to, że nasz „świat” nawiedzi Black Phantom – gracz, którego jedynym celem jest nas znaleźć i ubić, najlepiej po przyłączeniu się do grupki już atakujących nas stworów. Oczywiście i my możemy takiej „inwazji” dokonywać na innych, a oprócz tego również zapraszać do swojej gry zarówno wrogów, jak i sojuszników. Oprócz tego każdy ma możliwość pozostawienia na ziemi krótkiej notatki z informacją dla innych, czego należy się obawiać za, dajmy na to, kolejnym węgłem.
Do powyższych czynności (prócz zostawiania wiadomości) potrzebny jest jednak odpowiedni kamień, o którego położeniu dowiedzieć się można albo przypadkiem, albo czytając liczne opisy przejścia gry. Jeżeli bowiem chodzi o pomoc, Demon’s Souls jest bardzo oszczędne. Gracz jest tu w zasadzie pozostawiony samemu sobie – bez mapy, bez wskazówek, kompasu i innych tego typu „przeszkadzajek”. Do wymaganej do gry cierpliwości dołącza więc konieczność stałej uwagi i patrzenia pod nogi.
Robisz to źle!
Pomimo fantastycznej walki i niecodziennego pomysłu na rozgrywkę Demon’s Souls moim zdaniem robi kilka rzeczy źle. Na przykład chętnie przywitałbym pomiędzy początkiem poziomu i bossem (oraz potem między następnymi bossami) po jednym „checkpoincie”, w którym mógłbym się odradzać po śmierci. Lokacje są, owszem, ciekawie zaprojektowane i klimatyczne, ale do tego rozległe, w związku z czym po zgonie zaaplikowanym przez bossa na nowo trzeba się do niego przedzierać przez długi czas. I tak kilkanaście razy.
Jeżeli chodzi o sprawy techniczne, uwagę zwraca szalejący ragdoll, gdy przebiegamy po „szmatkowatych” ciałach ubitych wrogów, oraz chwilowe spowolnienia animacji, kiedy nie wyrabia silnik fizyki Havok. Te jednak niedogodności jestem w stanie uznać za psujące rozgrywkę w stopniu jedynie minimalnym, jako że solidny projekt świata i poziomów oraz świetnie dobrane głosy postaci budują gęsty, mroczny klimat.
Demon’s Souls to wspaniały tytuł, ale nie polecam go nikomu, kto nie ma ochoty opuścić przytulnego gniazdka dzisiejszych łatwych gier akcji i spróbować zmierzyć się z czymś naprawdę wymagającym.
Ocena: 8/10
---
Plusy:
Minusy:
---
Więcej w aktualnym numerze CD-Action. Od dziś w kioskach!