[Po mojemu] Jola lojalna, Gr@żyna przewidywalna
Temat ostatnio dość gorący i niezwiązany bezpośrednio z grami, ale powinni na niego zwrócić uwagę wszyscy, którzy tworzą jakąś internetową społeczność. Projekt Gr@żyna zdaniem wielu osób szokuje i pokazuje czarny charakter polskiego Internetu. Ale czy odkrywanie prochu na nowo faktycznie można nazywać skandalem?
Kilka zdań wstępu - czym jest Projekt Gr@żyna? Krótko mówiąc, Grzegorz Cholewa i Bartłomiej Szkop, odpowiedzialni m.in. za znany wideoblog Barbary Kwarc, postanowili stworzyć eksperyment społeczny. Angażując emerytowaną przedszkolankę Annę Lisak wykreowali fikcyjną postać Grażyny Żarko – autorki vloga, nauczycielki-dewotki, publikującej mocno konserwatywne wypowiedzi. Było o staroświeckich metodach karcenia uczniów, było postulowanie modlitwy piłkarzy przed meczami na EURO... i tak dalej. Oprócz krótkich filmów pani Grażyna okazyjnie wchodziła w interakcję z innymi vloggerami. Krytykowała brak obycia widzów Rocka i jego samego, a pod jednym z kawałków Martina Lechowicza wspomniała o jego irytującej barwie głosu. Projekt miał być katalizatorem negatywnego odbioru i wielkiej fali hejtu, z której – jak widać na poniższym filmie, podsumowującym całą akcję – twórcy inicjatywy mogli zdawać i częściowo zdawali sobie sprawę.
Komunikat jest jasny – polska masa internetowa to bezlitosne monstrum, zdolne zniszczyć każdego, kto daje sobie trochę twórczej swobody. Anonimowość i brak fizycznego kontaktu daje poczucie bezkarności. Ludzie nienawidzą odchodzenia od normy, a w zalewie biliarda filmików o Minecrafcie pozwolą bez krzywego spojrzenia istnieć tylko kolejnemu biliardowi, żeby nie poczuć zagrożenia. Wreszcie dał do zrozumienia, że autorzy nienawistnych komentarzy nie dojrzeli do wolności słowa, o którą tak zaciekle wojowali przy kampanii przeciw ACTA.
Tyle tylko, że wszystkie powyższe prawdy objawione są… znane od lat. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wyższą ideą przyświecającą z reguły różnym eksperymentom i projektom jest jeśli nie odkrywanie, to przynajmniej uświadamianie. Projekt Gr@żyna to po prostu kolejny twór w stylu "w Afryce nie ma co jeść, a w Amazonii wycinają drzewa". Efekty nie zaskakują ani trochę, powtarzając wyświechtane tezy o funkcjonowaniu tzw. szarej masy, zbiorowego umysłu internautów.
Twórcy projektu mówili na łamach Gazeta.pl:
Nie spodziewaliśmy się aż takiej fali nienawiści.
Panowie, naprawdę? Czy wśród tendencji mass mediów do lansowania gwiazd i prezenterów ubranych w drogie ciuchy i wypudrowanych chemią za 300 złotych z drogerii myśleliście, że osoba o – z całym szacunkiem – odbiegającej od schematów urodzie zostanie wpuszczona „na tapetę”? Czy waszym zdaniem opieranie przekazu na katolicyzmie i zaściankowej edukacji w dobie bezstresowego wychowania i postępującej ateizacji młodych ludzi mogło wywołać inną reakcję? Skumulowaliście w jednej szpilce wszystkie możliwe czynniki, mogące cokolwiek zaognić. I bez sensu jest stanowisko, że przecież pani Grażyna nikogo nie atakowała osobiście, a spotkała się ze zwierzęcym jadem. Właśnie to odróżnia nas od mieszkańców sawanny, że do amoku nie doprowadza nas odcięcie od strumyka, tylko prowokacja wymierzona w czuły punkt światopoglądu. Projekt Gr@żyna uderzył ze sporą siłą we wszystkie pięty achillesowe naraz i dlatego spotkał się z takim a nie innym odbiorem. Tak rozbestwionego sprzężenia zwrotnego owszem, nie widzieliśmy w polskim Internecie – nikt bowiem nie był na tyle szalony, żeby w przemyślany i chłodno skalkulowany sposób prowokować jak najwięcej ludzi w jak najmocniejszym stopniu na jak największą skalę.
Porównanie do ACTA jest tutaj bardzo trafne. Dyskusje nad tym kontrowersyjnym dokumentem – niezależnie od tego, ilu protestujących faktycznie go przeczytało – również uderzały w wiele newralgicznych tematów jednocześnie. Wolność słowa, cenzura Internetu, interesy spasionych korporacji… słowem, we wszystko, w co zaangażowany jest niemal każdy. Wtedy fala nienawiści skierowana na rząd była uznawana za wzorową postawę obywatelską. Panowie Cholewa i Szkop skorzystali z identycznych mechanizmów, kierując cały flame w stronę jednej osoby i możliwie go potęgując. Co chciano tutaj udowodnić? Identyczne zjawisko obserwowalibyśmy po zamontowaniu podsłuchów w kołnierzu każdego mieszkańca danego miasta. Właśnie dlatego wydaje nam się, że spotykamy się z czymś nowym – wielu hejterów umyka naszej uwadze, bo nikt ich nie słucha ani nie stawia przed mikrofonem wszystkich w jednym momencie, jak było w tym przypadku.
Oczywiście, można też twierdzić, że przecież trollingu w sieci jest sporo – tu myślę choćby o pewnym youtubowym graczu z liczbą 12 w pseudonimie, pozdrawiam, dajesz radę – ale nikt nikomu nie groził, że użyje kilofa jako środka dyplomacji. I tutaj wchodzi w życie święte prawo "ja muszę bardziej". Jeśli ktoś was uderzył w przedszkolu, to oddawaliście mocniej, żeby tamten nie mógł się już odgryźć. Jeśli w okolicy znajdują się dwa megafony reklamowe, to jeden drze się głośniej, żeby zagłuszyć konkurencję. Jeśli zaś pod filmem X pojawi się kilka komentarzy "słabe", w końcu ktoś powie "kurwa mać". Groźby śmierci i wyzywanie od najgorszych jest oczywiście godne potępienia. Tym niemniej – nihil novi. To nie żaden cud świata ani odkrycie twórców Projektu Gr@żyna, tylko element ludzkiej natury, z którego każdy zdaje sobie sprawę, a który nagłośniono wówczas, kiedy wszyscy potrafią lub pilnie się uczą radzić sobie z nim. Cecha gatunkowa uznana zwyczajowo za normę, co podkreślił jeden z kawałków Pidżamy Porno, w którym śpiewano "wiadra żółci ma twa wątroba zdrowa, że aż zapachniało linczem".
Dziwi mnie także tendencja skruchy, która zapanowała po ujawnieniu filmu o projekcie. Nagle wszyscy poczuli się wydmuchani na wylot i przepełnieni poczuciem winy zaczęli przepraszać panią Annę. Powstał nawet fundusz crowdfundingowy na wakacje dla głównej bohaterki, będący zadośćuczynieniem za krzywdy. Jednym z naczelnych skruszonych jest Rojo, który wbrew swojej osobistej kulturze (jak wnoszę z jego filmów, prywatnie jeszcze nie miałem okazji go poznać) został wykorzystany jako przykład instynktownego krytyka. Potem przeprosił, przyznał, że mu głupio… zresztą, zobaczcie:
I tak zapewne poczuło się wiele osób, wcześniej nazywających panią Anię/Grażynę szmatą. Da się jednak odczuć postawę w stylu "nie krzyczałbym, gdybym wiedział, że to ściema". Krzysiek Gonciarz na swoim vlogu zadał tym ludziom pytanie – naprawdę to jedyna lekcja, jaką wynieśliście? Prawie jedyna, bo niewiele nas film o Projekcie Gr@żyna nauczył. Był krzywym zwierciadłem dającym przykład, że jesteśmy w stanie skrajnie znienawidzić kogoś bez sensownych powodów, ale to również wiemy z lokalnego podwórka od szczenięcych lat.
Akcja zwróciła za to uwagę na pewną rzecz, którą podkreślał Maciej Budzich aka Mediafun na ok. 2 tygodnie przed odkryciem kart o inicjatywie – jesteśmy cholernie łatwowierni. Patrząc na to, że w pewnej telewizji z niebiesko-pomarańczowym logo reżyserowane są prawie wszystkie programy od informacyjnych przez teleturnieje kończąc na paradokumentach, to także nic dziwnego. Tym niemniej nad tym dużo bardziej warto się zastanowić, niż nad głównymi tezami projektu. To już jednak inna historia.
Od lat gram, piszę, gadam i robię gry. W efekcie gadam o grach popisowo zrobionych. Zagraj w Unavowed.