"Ekipa wiedziała, że Castlevania: Lords of Shadow 2 jest kiepska"
Nie tylko Brendan McNamara z Team Bondi prowadzi swoje studio w despotyczny sposób. Podobny jest ponoć przypadek Enrica Alvareza, dyrektora MercurySteam – hiszpańskiej firmy, która odpowiedzialna była za zaskakująco kiepską Castlevanię: Lords of Shadow 2.
Po świetnej pierwszej części, nikt nie spodziewał się, że Lords of Shadow 2 może okazać się złą gra. A jednak recenzenci nie pozostawili na produkcji suchej nitki – jej średnia ocen w serwisie Metacritic waha się (w zależności od platformy) pomiędzy 60% a 70%. Nie spodobała się ona – delikatnie pisząc – także Berlinowi, który w swojej recenzji zamieszczonej w piśmie wystawił jej 5+.
Dlaczego jednak gra nie utrzymała poziomu znanego z „jedynki”? Problem leży ponoć w samym studiu MercurySteam, a konkretniej w jego szefie. Tak przynajmniej twierdzi pragnący zachować anonimowość członek zespołu, który od miesiąca jest w stałym kontakcie z użytkownikiem Kingshango z fanowskiego serwsiu Castlevania Dungeon. Twierdzi on, że większość ekipy zdawała sobie sprawę z tego, że tworzona przez produkcja jest kiepska i nie dorasta do pięt pierwszej części. Nikt w firmie nie był ponoć zaskoczony niskimi ocenami.
Może oprócz Enrica Alvareza, a więc głównodowodzącego hiszpańskim studiem. To on jest ponoć w głównej mierze odpowiedzialny za ostateczny efekt pracy developerów z MercurySteam. Opierając się na własnych, bliżej niesprecyzowanych kryteriach, notorycznie miał ignorować opinie programistów, projektantów i grafików. Informator twierdzi, że po wydaniu pierwszej części Lords of Shadow jego ego znacznie wzrosło – na tyle, że jego pracownicy bali się do niego odezwać mijając go na korytarzu.
Stosunek do podwładnych to jeden z największych zarzutów kierowanych pod adresem Alvareza. Reszcie developerów ponoć nie ufał, co bardzo często przybierało kuriozalną formę. Wyobraźcie sobie sytuację, w której o nowych elementach gry dowiadujecie się z mediów, a nie od swojego szefa. Idiotyczne? To ponoć była codzienność w MercurySteam – większość ludzi pracowała po omacku, niekierowana konkretną wizją. Każdy z pomysłów developerów był monitorowany, zabierany i mocno modyfikowany (oczywiście w negatywnym znaczeniu) przez Alvareza. Kilku projektantów nie wytrzymało i zmęczeni całą tą sytuacją spakowali swoje walizki i odeszli z ekipy.
Podobnie wyglądało to w kwestii kierunku artystycznego, który był niekonsekwentny. Szef MercurySteam ciągle odrzucał kluczowe decyzje, pomysły i koncepcje głównego dyrektora artystycznego, który pracował wcześniej nad pierwszym Lords of Shadow. Ostatecznie postanowił on odejść i teraz pracuje wraz ze studiem Tequila nad RIME.
Sama organizacja hiszpańskiej firmy też pozostawiała sporo do życzenia. Mówiąc wprost – była ona ponoć archaiczna i byłaby odpowiedniejsza dekadę temu niż w 2014 roku. Przykład? Nad autorskim silnikiem zespołu pracowały tylko dwie osoby, z czego jedna była jednym z założycieli studia i zaufanym pracownikiem Alvareza. Nowi programiści nie mieli dostępu do kodu źródłowego, dzięki czemu mogliby wprowadzić potrzebne zmiany i modyfikacje.
Pragnący zachować anonimowość pracownik MercurySteam twierdzi, że założyciele ekipy nie mieli ponoć żadnych umiejętności w prowadzeniu studia. Ponoć bardzo często nowicjusze wiedzieli więcej od swoich szefów, co prowadziło do spowolnienia developingu przyjmującego absurdalną formę. Osoby dowodzące poszczególnymi działami często przesuwały kolejne deadline’y – to właśnie dlatego prace nad „dwójką” opóźniły się aż o pół roku. Za dodatkowy czas musieli z własnej kieszeni zapłacić członkowie ekipy.
Wielu pracowników nie wytrzymało i postanowiło odejść do innych studiów – każdego miesiąca z firmą żegnali się kolejni ludzie, którzy zdecydowali się przenieść za granicę, by tam spróbować szczęścia w zespołach, które znacznie lepiej traktują swoich członków. W MercurySteam nie tylko nie mogli liczyć na premie finansowe, ale nawet na dobre słowo. Testerzy traktowani byli jak „bydło” z płacami na haniebnym poziomie i codziennym nękaniem.
I jeszcze jedno - Hideo Kojima nie miał ponoć wiele wspólnego z obiema częściami Lords of Shadow. W trakcie prac nad pierwszą odsłoną podobno tylko raz odwiedził studio, "podpisał kilka papierów" i tyle.
Zarysowany przez informatora obraz jest przerażający. Z jego słów wyłania się studio zarządzane przez despotę, traktującego zespół niczym swoją własność, a jego członków jak swoje sługi. Dodatkowo wygląda na to, że mamy do czynienia z człowiekiem, który sukces pierwszego Lords of Shadow przypisuje tylko jednej osobie – sobie. Zapominając, że gry są twórczym owocem pracy grupy ludzi.
Po wydaniu Lords of Shadow 2 MercurySteam zwolniło (i może dobrze…) 35 pracowników. Perspektywy studia na przyszłość nie są zbyt dobre – Konami nie jest bowiem (niespodzianka) zadowolone z jakości gry.