Microsoft, Windows 10, dwie wtopy i (już nie) obowiązkowe aktualizacje
Dotychczas firma twardo stała na stanowisku, że posiadacze Windowsa 10 w wersji Home są skazani na automatyczne aktualizacje, których nie mogą ani opóźnić, ani tym bardziej pominąć. No więc już mogą.
Podziękowania należą się Nvidii, a dokładniej sterownikom do kart GeForce, oraz samemu Microsoftowi, a dokładniej – Eksploratorowi. Ale zacznijmy od początku.
A na początku był chaos spowodowany konfliktem między automatycznymi aktualizacjami Windowsa a tymi robionymi przez GeForce Experience. Sterownik, który zaserwował chętnym wszystkim Microsoft, nie dość, że ma wyższy numer wersji, niż dostępny na stronie Nvidii, to jeszcze nie radzi sobie z konfiguracjami wielomonitorowymi. Do tego instaluje się cichaczem, przez co przejściowe kłopoty mogły dotknąć każdego, bo bez restartu komputera nie dało się grać (coś o tym wiem, Wiedźmin zaczął mi działać w tempie jednego slajdu na kilka sekund...).
Oczywiście o konieczności wykonania restartu żaden komunikat nie informował, bo i po co... Zresztą o ile przy jednym monitorze restart pomagał, przy wielu trzeba było przywrócić poprzednią wersję sterownika... która była ponownie zamieniana na nowszą.
Drugi cios Microsoft zadał sobie sam, wypuszczając łatkę, która powoduje losowe zamknięcia Eksploratora. Tu opieram się jednak na relacjach z internetów, bo u mnie działa on normalnie, ale może dlatego, że większość operacji na plikach i tak robię Total Commanderem.
Efekt tego wszystkiego jest jednak taki, że Microsoft nie tylko wycofał te feralne uaktualnienia, ale dodatkowo udostępnił narzędzie, które pozwala na ukrycie lub zablokowanie wybranych poprawek. Można je ściągnąć stąd – lub, jeśli wolisz automatyczne tłumaczenie (polecamy, jeśli lubisz się ponabijać z translatora) stąd.