74
22.03.2013, 11:00Lektura na 10 minut

StarCraft II: Heart of the Swarm ? recenzja cdaction.pl

Za górami, za lasami, żyła sobie księżniczka. Zakochał się w niej zakuty w stal książę. Niestety, księżniczce w międzyczasie coś się poprzestawiało i zaczęła wyrzynać w pień miliony istnień. Niezrażony tym książę uratował ukochaną i… żyliby długo i szczęśliwie, gdyby nie Heart of the Swarm, dodatek do StarCrafta II.


Gregorius

StarCraft II to historia Kerrigan, bez dwóch zdań. Paradoksalnie, to wokół tej cudownej, a zarazem budzącej grozę istoty, kręciła się fabuła Wings of Liberty, ona też - już bez żadnych ściem - jest główną osią pierwszego dodatku do StarCrafta II – Heart of the Swarm. Zapewne pamiętacie, że w finale wspomnianej gry nasza Kerrigan utraciła postać Królowej Ostrzy, odzyskała za to ludzką perspektywę. Na pocieszenie jednak zostały jej seksowne dredy i możliwość kontrolowania Zergów. I dzięki tej ostatniej umiejętności ponownie zaczyna się młyn.

Niegrzeczna dziewczynka

Nim jednak powrócę do fabuły, wypadałoby zauważyć, że Heart of the Swarm to dodatek wymagający Wings of Liberty – co niektórych może trochę zaboleć. Za nowe przygody Kerrigan trzeba wyłożyć w dystrybucji elektronicznej nieco ponad 100 zł – biorąc jednak pod uwagę to, co dostajemy w zamian, jest to jednak opłacalny deal. Główne dania są dwa: kampania single oraz multiplayer. Dodatkowo jednak otrzymujemy smakowitą górkę deserów, przystawek i smakołyków. Żeby jednak od tych słodkości nie rozbolał brzuch, to twórcy zafundowali nam estetyczną równowagę: jak pewnie doskonale wiecie, za naszą Kerrigan krok w krok podążają Zergi – największe paskudy, jakie nosił wszechświat StarCrafta.

 

Ewolucja, dostosowanie, podbijanie, niszczenie światów. Perspektywa Zergów jest stosunkowo prosta i przypomina nieco strategię Rosjan z II wojny światowej: ani kroku wstecz. I to twórcy chcieli pokazać w kampanii. Dwadzieścia siedem misji, które się na nią składają, to z jednej strony kalkulowana na zimno zemsta Kerrigan, z drugiej – nieposkromiony żywioł organicznych bestii. Ujęcie może i trochę paradoksalne, ale ściśle wynikające z losów naszej bohaterki. O ile wcześniej była zergiem, po finale Wings of Liberty jest równocześnie człowiekiem. I niestety to chyba ta ludzka natura sprawia, że tak na dobrą sprawę tryb dla jednego gracza niczym nie zaskakuje. Heart of the Swarm to spójna fabularnie kontynuacja, brak jednak tutaj jakiegoś mocniejszego kopnięcia, czegoś, co spowodowałoby, że graczom z wrażenia poopadałyby szczękoczułki i nogogłaszczki. Przyzwyczajony do wysokiego poziomu narzuconego przez Wings of Liberty, oczekiwałem przeskoczenia tamtej poprzeczki. Nic takiego nie nastąpiło. Nie zmienia to jednak faktu, że znów gra się bardzo przyjemnie.

 

W dużej mierze to zasługa zróżnicowanej kampanii. Większość misji to tradycyjne zbuduj-bazę-i-zniszcz-wroga, jednak nawet tu pojawiają się urozmaicenia. Często ścigamy się z czasem, by na przykład w równych odstępach sprzątać z mapy wyjątkowo mocne jednostki wroga, kiedy indziej znów trzeba robić użytek z umiejętności specjalnych choćby Kerrigan. Najjaśniej jednak błyszczą te zadania, które łamią szablon i zmuszają do robienia użytku chociażby z jednej lub dwóch jednostek. Tak właśnie w skali mikro budujemy potęgę Zergów – tutaj niewątpliwie świetna jest misja rozgrywająca się na statku Protosów. Miłą odskocznią od Roju i konwencji jest również zadanie, w którym staramy się uwolnić z rąk szurniętej najemniczki pewnego hackera – ale więcej nie zdradzę, zobaczcie sami, poskaczcie sami. Najsłabiej na tle pozostałych wypadają misje ewolucyjne – ale o nich za chwilę.

 

Pomiędzy misjami

Dużą zaletą kampanii jest to, że z powodzeniem można jej misje przechodzić nawet po kilka razy. Z każdym zadaniem związane są trzy achievementy – czasem robi się je z marszu i wpadają w zasadzie przypadkiem, kiedy indziej z kolei wymagają prawdziwej żonglerki myszką oraz zasobami i nawet na normalnym poziomie trudności są bardzo trudne do zdobycia. Nawiasem mówiąc, mamy cztery stopnie trudności – próbowałem grać na ostatnim, brutalnym, wysiadłem bodaj na czwartej misji. Starcraftowi maniacy bez wątpienia jednak spróbują – za przejście kampanii w ten sposób dostajemy odjechany portret, jeden z dziesiątków dostępnych do odblokowania i wykorzystania jako ozdoba naszego konta.

 

Na osobny akapit zasługują filmiki – to one w dużej mierze tworzą fabułę i, co tu dużo mówić, wyglądają fenomenalnie. Dziwię się, że mając takie zaplecze techniczne, wykreowany świat i historię, Blizzard jeszcze nie poszedł w pełny metraż i nie przeniósł swych baśni na ekrany kin. Kerrigan w stroju Ducha wygląda bardzo fajnie, przylegający kombinezon ładnie podkreśla jej pośladkowe krągłości. Gdyby tylko znów nie zachciało jej się zmian i malowania pazurków na czarno, to bez dwóch zdań – zakochałbym się po uszy.

 

Tym, co wypada słabiej, jest pokład statku naszej bohaterki. Ponownie pomiędzy kolejnymi misjami mamy taką przygodówkę point-and-click, której akcja rozgrywa się tym razem na pokładzie Lewiatana. To organiczna struktura, będąca odpowiednikiem Hyperiona z Wings of Liberty, podobnie jak poprzednio mamy podział na pokłady i parę kreatur, z którymi możemy pogadać. Wygląda to niestety dość sztucznie. Po prostu gryzie mi się obraz krwiożerczych bestii znanych z pola walki z niemal statycznym, dystyngowanym obrazem maszkar, z którymi tu można spokojnie zamienić parę słów. Sam główny pokład statku również nie przekonuje: to taka śluzowata jama ze zmieniającym się za „oknem” w zależności od misji widokiem. Z pokładu Lewiatana mamy jednak dostęp do dwóch bardzo ważnych w kampanii single elementów: ewolucji Roju i ekranu umiejętności Kerrigan.

 

Mutujemy!

Ewolucja w Heart of the Swarm przebiega na dwóch płaszczyznach: modyfikacji statystyk jednostek i zmianie ich wyglądu i zachowania na polu walki. Obydwa rodzaje zmian odblokowują się rzecz jasna wraz z biegiem kampanii. Pierwszy ich rodzaj to wybór jednej z trzech opcji dostępnych większości stworów pod naszą kontrolą – ta prosta modyfikacja sprawia, że możemy uzyskać np. zerglingi nieco bardziej odporne na ciosy, szybciej gryzące lub poruszające się. Nie ma co się zastanawiać zbyt długo nad wyborem – pomiędzy kolejnymi misjami możemy wrócić do komory ewolucyjnej i zmienić wcześniej podjętą decyzję.

 

Tego komfortu nie mamy już w przypadku misji ewolucyjnych, których skutkiem jest dość gruntowne przebudowanie aparycji i działania naszych oddziałów. Niech przykładem znów będą zerglingi, które po wplecieniu do Roju nowych łańcuchów DNA mogą zyskać chociażby możliwość podfruwania, dzięki czemu niestraszne im klify, a i do wroga mogą szybciej doskakiwać. Tutaj mamy zawsze dwie opcje do wyboru i warto się zastanowić, bo raz podjętej decyzji zmienić nie można. Każda taka grubsza modyfikacja wiąże się jednak z wcześniejszym wykonaniem wspomnianej misji ewolucyjnej – za każdym trzeba dorwać organizm zawierający interesujące Rój cechy, przemielić go na mięso, a potem sprawdzić w praktyce działanie świeżo wprowadzonych modyfikacji. Nudne to, schematyczne i jak dla mnie pozbawione sensu. Do tego jeszcze ten irytujący komentarz zergowego genetyka… Samo wprowadzanie wariacji jest w porządku i na pewno urozmaica kampanię, ale po co komu te zajmujące czas ewolucyjne zapchajdziury? Jestem na nie.

 

Inna sprawa to rozwój Kerrigan. Podczas wykonywania misji zyskuje ona kolejne poziomy umiejętności – tak za realizowanie głównych celów, jak i pobocznych, warto się więc rozglądać po planszy. Co dają kolejne levele? Dodatkowe punkty życia i obrażeń, ale przede wszystkim – nowe umiejętności. Ogółem jej drzewko umiejętności ma siedem pięter, na każdym zaś początkowo dwie, a później trzy umiejętności, z których wybieramy jedną. Są tu talenty aktywne i pasywne, które modyfikują tak zachowanie Roju jako całości, jak i samej Kerrigan, dając jej np. nowy atak lub umożliwiając przywołanie na określony czas parę danego rodzaju zergów. Również tu pomiędzy misjami możemy dowolnie zmieniać wcześniej podjęte przypisanie talentów, co jest bardzo miłe.

 

Wielka trójka w sieci

Zupełnie odrębną rzeczywistością jest multiplayer. Zapomnijcie o ewolucji, ułatwieniach znanych z kampanii single czy przewadze wynikającej z mutacji. Tu mamy trzy równe strony konfliktu do wyboru, mapę i drapieżnych graczy, którzy tylko czekają, by rozdrapać przeciwnika. By przetrwać w tym piekle, Blizzard znów podaje pomocną dłoń w postaci samouczka. O ile zasady działania jednostek i zróżnicowanie wynikające z odrębności ras poznaliśmy wcześniej, o tyle tym razem dzięki wskazówkom twórców nauczymy się w jaki sposób rozbudowywać bazę, by nie obudzić się z ręką w nocniku i np. grupką zerglingów niszczącą naszych robotników. Zrobione jest to bardzo dobrze i jestem pewien, że po tym treningu każdy znajdzie się w sieci o wiele łatwiej niż poprzednio.

 

Oczywiście wraz dodatkiem na polu walki pojawiły się nowe jednostki. Miałem okazję zobaczyć je w praktyce, grając z dziennikarzami z całej Europy w francuskiej siedzibie Blizzarda, obserwowałem też, co potrafią z nowinkami zrobić najlepsi na świecie gracze, którzy rozgrywali tam pierwszy turniej Heart of the Swarm. Bardzo ciekawie wygląda chociażby nowa jednostka zwiadowczo-dywersyjna Protossów: Oracle White-Ra w jednym z meczów robił z nią cuda. Ogółem wygląda na to, że Protossi nie będą już tak łatwi do ustrzelenia na początku meczu. Oczywiście nowinki pojawiły się również w przypadku dwóch pozostałych ras, które dostały po dwie nowe jednostki – czyli o jedną mniej niż mieszkańcy Aiur. By jednak przekonać się, jak gruntownie wpłynie to na sytuację w przypadku zwykłych graczy, trzeba będzie zwyczajnie poczekać na wysyp nowych strategii, choć już teraz słychać narzekania Zergów na nowe miny Terran...

 

Jeśli ktoś przeszedł kampanię i chce odpocząć od multi, polecam Salon gier – podobnie jak poprzednio to miejsce, gdzie mamy dostęp do setek modów stworzonych przez graczy. Nowe tryby gry, misje, kampanie – niektóre z nich są równie grywalne jak to, co stworzył Blizzard. Póki co są tam różności zmajstrowane jeszcze na Wings of Liberty, ale jestem pewien – to kwestia czasu. Salon gier jest bez wątpienia kolejną zaletą HotS.

 

Z technicznej strony

Pod względem technicznym Heart of the Swarm mnie trochę zawiódł. Choć to technologia typowa dla Blizzarda, czyli mamy tu do czynienia z wygodnym klientem, który na dobrą sprawę nie wymaga instalacji i daje się uruchamiać nawet jak nie ściągnął się do końca, to gra ma swoje fochy. Tym, co irytuje najbardziej, jest wczytywanie się kolejnych lokacji. Nie mam słabego sprzętu, a nawet pomimo tego gra potrafiła ładować się nawet parę minut. Na początku gry zdarzały się również przestoje – gra zwyczajnie zatrzymywała się, w niektórych wypadkach nawet na klika sekund. Wkurza konieczność podłączenia do sieci: nawet jeśli ściągnęliśmy komplet danych, to Heart of the Swarm streamuje jakieś dane – czyżby kolejne upierdliwe zabezpieczenie?

 

Jeśli chodzi o wymagania sprzętowe, tytuł ten świetnie skaluje się do słabszych komputerów, przez co możliwa jest gra na laptopach. Oczywiście na niskich detalach, bo ze wszystkim na maksa i przy dużej liczbie graczy Heart of the Swarm potrafi  zajechać nawet najmocniejszy sprzęt.

 

Jestem zadowolony, ale jednocześnie spodziewałem się czegoś więcej. To rzetelny dodatek, dobrze uzupełniający historię i wzbogacający uniwersum. Tani nie jest, ale w zamian oferuje dużo – jeśli tylko wykorzystacie go w pełni, kupujcie w ciemno.  Problemem dla nowych może być to, że wymaga podstawki. W elektronicznej dystrybucji komplet kosztuje teraz co prawda niecałe 200 zł, ale jak komuś nie zależy na multi, to kto wie, czy nie lepiej będzie poczekać na Legacy of the Void i za rok kupić kompletny pakiet – znając życie i model dystrybucji Blizzarda, będzie sporo taniej, a gra się przecież nie zestarzeje.

 

Ocena: 8.0

Plusy:

  • bardzo dobra kampania
  • świetne filmiki
  • multiplayer i tutoriale
  • Salon gier
  •  

    Minusy:

  • na tle Wings of Liberty brak tu czegoś naprawdę nowego
  • nudne misje ewolucyjne
  • trochę na siłę zrobiony pokład Lewiatana
  • upierdliwe powiązanie klienta gry z siecią

  • Redaktor
    Gregorius
    Wpisów85

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze