21
2.08.2013, 12:06Lektura na 6 minut

Rise of the Triad - recenzja cdaction.pl

Choć remake Rise of The Triad to growy debiut ludzi z Interceptor Entertainment, to nie pierwsza gra, nad jaką pracowali. Wcześniej podjęli się stworzenia za zgodą Gearbox Software odświeżonej wersji Duke Nukem 3D –po porażce Duke Nukem Forever nakazano im jednak zawiesić daleko posunięte prace. 


Cross

Frederik Schreiber, rozgoryczony szef studia stwierdził potem, że Gearbox zrozumiało, iż przy DN3D: Reloaded beznadziejne Forever nie miałoby racji bytu. Reloaded było i lepsze, i ładniejsze. Trzeba było się go zatem pozbyć.

Minęły lata, po upewnieniu się, że Książę nie wyjdzie z grobu, ekipie z Gearbox udało się dokonać zabójstwa i na Obcym. Tymczasem studio Schreibera dostało drugą szansę – dostali za zadanie przywrócić do życia Rise of the Triad, kultową w pewnych kręgach strzelaninę z 1994, której wydanie przyćmiła rewolucja w postaci DOOM-a. Czy Interceptor Entertainment udało się udowodnić, że są lepsi niż partacze odpowiedzialni za Duke Nukem Forever?

rott-3_4bdy.jpg

Fabuła jest równie prosta, co nieistotna. Komiksowe intro z amatorskim dubbingiem informuje nas, że złowroga organizacja TRIAD ma nikczemne plany, a zadaniem agencji HUNT jest je powstrzymać poprzez zastrzelenie każdej zamieszanej w nie osoby. Tyle. Więcej cutscenek nie uświadczymy aż do samiutkiego końca. Liczy się tylko strzelanie do żołnierzy podejrzanie podobnych umundurowaniem do nazistów.

Podobieństwo to nieprzypadkowe, bo oryginalne ROTT miało być w zamyśle kontynuacją serii Wolfenstein. Stąd MP40 w dłoni, swastykopodobne ozdobniki poziomów, zbieranie skarbów, paranormalne moce przeciwników i liczne sekrety. Interceptor całkiem bezboleśnie przeniósł oryginał w dzisiejsze czasy, starając się jednocześnie być mu jak najbliższym. Jedyne, co uległo naprawdę mocnej przeróbce, to monotonne projekty poziomów – nowe odwołują się nieustannie do starych, ale prezentują się inaczej i znacznie ciekawiej. Niemniej Ekipa HUNT, arsenał, bossowie, trampoliny, latające dyski, dowcipne wiadomości przed wyjściem z gry – wszystko zostało na swoim miejscu. Jak mówią sami developerzy, największa zmiana to „więcej eksplozji” – nie dziwi to w grze, w której większość broni to najróżniejsze wyrzutnie rakiet (samonaprowadzające, podwójne, czy nawet działające na zasadzie miniguna). Czuć, że twórcy tęsknią za latami dziewięćdziesiątymi i chcą złożyć im wierny, fanowski hołd.

A to, że Rise of the Triad jest wiernym, fanowskim hołdem jest zarówno największą siłą, jak i największą słabością tej gry.

Pierwsza ćwiartka gry daje dokładnie to, czego można się spodziewać po oldschoolowym shooterze. Żelaznie zaprojektowane, rozległe, ale nie przesadnie skomplikowane poziomy. Powoli wprowadzane nowe bronie (choć zaznaczyć trzeba, że tak, jak w 1994, poza pistoletami i MP40 mamy dostęp tylko do wcześniej wspomnianych różnych rakietnic - fani strzelb czy snajperek mają pełne prawo być niepocieszonymi). Przesadzona do granic możliwości komiksowa przemoc i absurdalna ilość flaków walająca się po całej planszy. Zremiksowana muzyka, która z jednej strony brzmi czasem tanio, ale z drugiej strony ma moc i nadawała by się choćby do nowej Contry. Jest bardzo szybko i bardzo zabawnie, tempo strzelanin zostawia wszystkie konsolowe strzelaniny w tyle, a atmosfera fanowskiego projektu tylko dodaje całokształtowi uroku. Do czasu.

Bo po paru mapach zaczynają się schody. Pojawia się coraz więcej elementów platformówkowych w stylu skakania po trampolinach nad przepaściami, unikania wirujących ostrz czy biegania między ognistymi pułapkami, i rzadko kiedy są one wprowadzone w interesujący sposób. Zwykle pełnią rolę nudnego zapychacza, który z nieprzyjemnego obowiązku odciągającego od strzelanin potrafi stać się przyczyną furii przez wszechobecne bugi. A obecnie jest ich tyle, że momentami nawet Bethesda mogłaby się zarumienić ze wstydu – to zdecydowanie nie jest robota doświadczonego developera.

rott-2_4bdy.jpg

W ciągu kilkunastu godzin gry miałem do czynienia z każdym błędem, jaki byłem sobie w stanie wyobrazić. Psujące się modele postaci. Wariująca fizyka. Checkpointy, które się nie aktywowały. Śmiertelne pułapki, które zamiast uśmiercać moją postać więziły ją w teksturach. Dziwaczne błędy dotyczące grafiki i animacji. Kompletnie zepsute ataki bronią ręczną. Tragiczna optymalizacja silnika. Niejasny zasięg pułapek, których działania często nie byłem w stanie przewidzieć. Idiotyczne rozstawienie niewidzialnych ścian, które często i tak nic nie daje, bo w czasie eksploracji nietrudno jest wyjść poza mapę i natychmiast zobaczyć napis GAME OVER. Najbardziej zauważalne są spartaczone AI i skrypty – poza pewnym zasięgiem wrogowie często nie reagują na ostrzał, a bossów znacznie łatwiej jest pokonać licząc na korzystne bugi, niż walcząc z nimi uczciwie. Jedna z walk była tak technicznie niedopracowana, że nadal nie mam pojęcia, jak wygląda „po bożemu”.

Póki w grze chodzi o to, by strzelać w agresywnych przeciwników na prostych, ale dobrze zaprojektowanych poziomach – zabawa jest niesamowita. Kiedy zaczynają się komplikacje, nie dość, że nie są ciekawe, to jeszcze jasne jest, że gra w obecnej postaci nie potrafi ich udźwignąć. Zbyt często czułem, że śmierć nie wyniknęła z mojej winy, a to najgorsze, co może przydarzyć się grze skierowanej w teorii do „hardkorów”.

Przyznaję, że ciężko ocenić Rise of the Triad - jest po prostu straszliwie nierówne. Z jednej strony cieszę się, że twórcy postawili na system checkpointów zamiast pozwalających wyłgać się z każdego niebezpieczeństwa quick save’ów – z drugiej strony, ta decyzja często dobitnie pokazuje wszystkie niedomagania gry. Czasem poczucie humoru developerów bawiło mnie (poukrywane dowcipy na temat Kim Dzong Una, podgrzewanie bronią posiłków w celu zwiększenia ich mocy leczniczej), czasem żenowało (pierdnięcie po zjedzeniu czegoś nie śmieszy, nawet powtarzane tysiąc razy). Multiplayer z początku wzbudził we mnie falę ciepłych uczuć zapomnianą dziś przez wielu formą klasycznego arena shootera, a potem odrzucił kolejną falą niedoróbek i niespecjalnie zróżnicowanym arsenałem. To, czy wrócę do gry, by bić rekordy, zależy tylko od tego, czy Interceptor Entertainment weźmie się w garść i porządnie ją spatchuje. A jeśli to zrobią, to mam nadzieję, że spojrzą na lata dziewięćdziesiąte z uczuciem, ale bez fanowskiego pisku i różowych okularów.

rott-1_4bdy.jpg

Ponarzekałem, ale czy jest to zła gra? W żadnym wypadku – choć niedopracowana i nierówna, jest znacznie ciekawsza niż wiele współcześnie promowanych shooterów. Randy’ego Pitchforda i studia Gearbox nie stać obecnie na taki tytuł, jak ten – tu Frederik Schreiber może poczuć się zwycięzcą. Ale kiedy sięgnąłem po skończeniu ROTT na Hardzie po stareńkiego Dooma, bawiłem się znacznie lepiej. Smutne, ale mimo upływu kilkunastu lat, Rise of the Triad nadal nie może uciec z cienia tytana FPSów.
Operacja wskrzeszenia oldschoolowych strzelanin nie do końca się udała, ale odpowiedzialny za nią doktor włożył w nią serce i zapowiada się obiecująco. Dlatego na zachętę…

4-/6

Plusy:
- szybki gameplay w starym, dobrym stylu,
- wierna oryginałowi i „dawnym czasom” aż do bólu,
- muzyka, sekrety, eksplozje, przemoc z przymrużeniem oka,
- czuć tu pasję developerów,

Minusy:
- nierówna,
- błąd na błędzie,
- czasem zbyt bezkrytyczna wobec dziedzictwa lat 90,
- nużące zapychacze w stylu kiepskich sekwencji platformówkowych.
 


Redaktor
Cross
Wpisów2216

Obserwujących0

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze