8
9.09.2013, 09:43Lektura na 11 minut

Killzone: Najemnik - recenzja cdaction.pl

Sony nareszcie chyba znalazło patent na pomyślne przeszczepianie swoich flagowych marek na konsole przenośne. Killzone: Najemnik to produkcja, która łączy w sobie rozgrywkę rodem z PlayStation 3 z podkręcaniem wyników i wykonywaniem drobnych wyzwań, które są siłą mobilnego grania. Recenzja cdaction.pl!


Piotrek66

Killzone: Najemnik
Dostępne na: PSV
Grałem na: PSV
Wersja językowa: pełna polska (dubbing)

Killzone: Najemnik to kolejna bardzo ważna gra dla Vity – platformy nie rozpieszczanej dobrymi produkcjami. Mając w pamięci kiepskie Call of Duty: Black Ops – Declassified i Resistance: Burning Skies miałem poważne wątpliwości – czy rzeczywiście można stworzyć przenośnego FPS-a, który nie będzie ustępował swoim odpowiednikom z konsol stacjonarnych? Ekipa z Guerilla Cambridge udowodniła, że jak najbardziej.

Liczy się tylko kasa
W Killzone: Najemnik wcielamy się w Arrana Dannera, najemnika pracującego dla organizacji Phantom Talon Corp zarządzanej przez niejakiego Andersa Benoita – człowieka bez skrupułów, dla którego liczy się tylko jedno: szeleszczące banknoty. Kampania fabularna składa się z dziewięciu misji, będących tak naprawdę osobnymi „kontraktami” przyjmowanymi przez bohatera. Z czasem okazuje się jednak, że całość składa się na większą historię, a w trakcie rozgrywki bierzemy udział w misjach toczących się obok wydarzeń znanych z odsłon serii na PS2 i PS3 – najpierw wykonujemy zlecenie na Vekcie, by później przenieść się na planetę Helghan. Jesteśmy więc świadkami kluczowych momentów z „dużych” Killzone’ów.

Najemnicy to spece od brudnej roboty – ludzie, którzy wysyłani są do zadań, jakich normalni żołnierze, by nie wykonali. Osobnicy, dla których tocząca się wojna jest sprawą drugorzędną – dla nich nie liczy się zleceniodawca, a możliwość zarobienia pieniędzy. Przynajmniej w teorii. Może to naiwne, ale oglądając zwiastuny Najemnika głoszące, że będziemy mogli opowiedzieć się tak po stronie żołnierzy ISA, jak i Helghan, wyobrażałem sobie grę pozwalającą wybierać misje, których chcemy się podjąć, decydując się na walkę u boku ludzi lub kosmitów. Nic z tego – rzeczywiście czasami działamy na zlecenie Helghan, ale to po prostu wynik nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, a i tych fragmentów jest tak naprawdę niewiele (zaledwie dwa zadania). Pod względem fabularnym najemnicza otoczka została wciśnięta więc na siłę i mimo ciągłej gadaniny o mamonie, nie miałem złudzeń, że ludzie Benoita wraz z samym Dannerem to pachołki ISA

Znacznie lepiej klimat pracy najemnika oddano w bezpośredniej rozgrywce. Zgodnie z ich mottem mówiącym, że pieniądze są najważniejsze, zabawa kręci się wokół kasy, która tu jest najwyższym dobrem. Na początku gra tworzy nam profil – wspólny dla singla i multi – który rozwijamy wraz ze szmalem wpadającym na nasze konto. Podstawowym źródłem dochodu są wykonywane misje, za które otrzymujemy określone wynagrodzenie. Gdybyśmy jednak tylko na tym poprzestali, ledwo wiązalibyśmy koniec z końcem, a środków wystarczyłoby tylko na przeciętny pistolecik, którym niewiele byśmy zdziałali. Najwięcej mamony zgarniemy – niespodzianka! – zabijając przeciwników. Zaimplementowano tutaj system podobny do tego z Bulletstorma – im bardziej efektowne zabójstwo, tym więcej kasy wpada do naszej kieszeni. Na przykład zabijając wroga „normalnie” zdobędziemy mniej pieniędzy niż strzelając mu w głowę lub eliminując go granatem. Sprawdza się to świetnie – w wojennym zamieszaniu w ciągu zaledwie minuty możemy się znacząco wzbogacić, a obserwowanie rosnącego gwałtowanie stanu konta daje ogromną satysfakcję.

Vektańskie dolary otrzymujemy oczywiście nie tylko za wysyłanie przeciwników na tamten świat. Niemalże każda czynność jest nagradzana – od zwykłego zbierania amunicji z ciał wrogów (szkoda tylko, że wymaga to każdorazowego pacnięcia w ekran), przez walkę wręcz (efektowne, ale powtarzalne sekwencje wykorzystujące ekran dotykowy) i hakowanie (wiąże się to z mini-gierką w dopasowanie kształtów, szkoda jednak, że jest tylko jedna…) po gromadzenie danych wywiadowczych. Te ostatnie to materiały zawierające m.in. rozporządzenia dla ISA i Helghan zarysowujące tło fabularne – przechowywane są w sejfach lub noszone przez oficerów, których należy najpierw ogłuszyć, a potem przesłuchać, co jest zaprezentowane brutalną animacją. Liczy się też styl rozgrywki – na przykład znaczący bonus dostaniemy, jeśli przejdziemy dany fragment nie alarmując oponentów.

To właśnie jest jedna z najważniejszych nowości, która pojawia się w Najemniku, a którą chętnie zobaczyłbym w nadchodzącym Shadow Fall na PS4. Bardzo często misje możemy wykonywać na kilka różnych sposobów. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wbiec do pomieszczenia i wystrzelać Helghan, możemy jednak skryć się w cieniu i po cichu eliminować wrogów, starając się nie wzbudzić podejrzeń. Pomaga w tym radar zdradzający położenie niemilców, większe mapy… oraz Van-Guard.

Co to takiego? To opracowana przez tajemniczego, zaciągającego rosyjskim akcentem handlarza bronią Blackjacka zabawka. Urządzenie pozwala skorzystać z szerokiego wachlarza nietypowych gadżetów – w tym kamuflażu, naramiennej wyrzutni rakiet, latającego drona oraz ostrzału orbitalnego. Nie muszę mówić jak bardzo pomagają one w rozgrywce – nie ma nic przyjemniejszego niż pozbycie się grupki wrogów samonaprowadzającymi pociskami lub przejście obok patrolu będąc niewidzialnym. Jest tylko jeden haczyk – wszystkie gadżety są drogie i żeby z nich skorzystać, trzeba przygotować sporą ilość gotówki. Poza tym po skorzystaniu z danej zabawki, musimy poczekać, aż załaduje się zasilająca ją energia. Ta jednak nie regeneruje się automatycznie, a dopiero wraz z gromadzoną przez nas mamoną. Na szczęście w sytuacjach kryzysowych możemy dokupić brakującą moc w ulokowanych na mapach terminalach Blackjacka.

Za ich pomocą możemy nabyć nowe zabawki do Van-Guarda, uzupełnić amunicję oraz wyposażyć się w kolejne pukawki, granaty oraz zbroje. Wszystkie elementy ekwipunku opisane są różnymi statystykami, które w przypadku pancerzy wpływają m.in. na odporność, mobilność czy generowany hałas. Uwaga jednak – jak wspomniałem, w Killzonie: Najemniku wszystko obraca się wokół kasy, ale nie tylko jej zarabiania, ale i wydawania. Tak więc podczas gdy w innych grach możemy zmienić posiadaną broń niemalże natychmiast, tutaj możemy to zrobić tylko i wyłącznie w terminalach Blackjacka i to za odpowiednią opłatą. Na początku trudno mi się było do tego przyzwyczaić, ale z czasem dostrzegłem plusy takiego rozwiązania – wymusza on na graczu opracowanie odpowiedniej taktyki i dostosowanie arsenału do konkretnego zadania, co można zrobić jeszcze przed rozpoczęciem misji.

Mobilny FPS
Przejście kampanii fabularnej to dopiero początek zabawy. Po zaliczeniu konkretnego zlecenia, odblokowują się jego trzy kolejne wersje – oznaczone jako „precyzja”, „tajny” i „demolka”. We wszystkich oprócz podstawowego zadania stawiane są nam jeszcze inne cele. Na przykład daną misję musimy przejść w ciągu 20 minut korzystając z konkretnego rodzaju broni, zabić czołgistę oraz wyeliminować czterech przeciwników pod rząd atakiem wręcz. Nie muszę chyba mówić, w jak dużym stopniu urozmaica to rozgrywkę, a w połączeniu z mnóstwem różnych mniejszych i większych rzeczy do odblokowania (zdobywamy medale związane z wieloma czynnościami i posługiwaniem się konkretnym uzbrojeniem), sprawia to, że do Najemnika chce się wracać, by poświęcić mu kilka minut dziennie. Miłośnicy maksowania każdej gry będą mieli ręce pełne roboty.

Same walki są bardzo intensywne i często łapałem się na tym, że zapominałem, że gram na małej, przenośnej konsolce. Gdy tylko przeciwnicy nas wykryją, rozpętuje się istne piekło – kule świstają nad głowami i trzeba niemałej precyzji, by wyjść z opresji cało, a już pierwsza misja na Vekcie rzuca nas na głęboką wodę. Na początku nieco trudności może sprawić sterowanie za pomocą gałek, które na Vicie są po prostu trochę za małe – trzeba więc kilku minut, by przyzwyczaić palce do poruszania się i celowania analogami. Gra wykorzystuje też ekran dotykowy – oprócz wspomnianego wcześniej zbierania amunicji i walki wręcz, palcem miziamy w trakcie przesłuchań, hakerskiej mini-gry, zmieniając broń oraz używając Van-Guarda. Na szczęście gracze niecierpiący takich bajerów mogą wyłączyć opcję sterowania ekranem dotykowym w menu.

Przyczepiłbym się jednak do niezbyt dobrego balansu walk w niektórych fragmentach – przez większość zabawy przechodziłem przez zastępy Helghan a potem żołnierzy ISA bezproblemowo, ale czasami miałem wrażenie, że developerzy przegięli i tylko cudem, po kilkunastu próbach, udawało mi się pokonać felerną sekwencję. Kłóci się to trochę z mobilnym graniem, gdzie najważniejsza jest możliwość bezstresowego wskoczenia na chwilę do rozgrywki jadąc na przykład autobusem lub czekając w kolejce do lekarza. Tutaj musimy nieraz zmagać się z danym zadaniem przez kilkanaście minut.

Nie pomagają też nieregularnie rozmieszczone checkpointy – w jednej misji gra potrafi zapisywać się co chwilę, by w następnej zrobić „sejwa” dopiero po kilkunastu minutach. Raz nawet po każdorazowym zgonie (za który swoją drogą płaci się 50 vektańskich dolarów) musiałem przechodzić 3/4 trudnego zlecenia. Okazało się jednak, że to wina bugu, który po prostu nie aktywował punktu kontrolnego… Na szczęście po jakimś czasie odkryłem, że rozgrywka zapisuje się „przy okazji” zaglądania do terminalu Blackjacka, ale wolałbym, by robiło się to w sposób automatyczny.

Ponarzekać muszę też trochę na AI wrogów. Owszem, atakują tłumnie i strzelają celnie, ale bardzo często prą przed siebie pchając się pod lufę naszego karabinu. Wydaje się, że mają zaprogramowaną tylko jedną taktykę – dotarcia do nas na bliski dystans i wpakowania nam kulki między oczy. Szkoda.

Killzone: Najemnik, podobnie jak „duże” odsłony serii, oprócz singla posiada też multi składające się z trzech trybów rozgrywki – starcia najemników, partyzantki i strefy wojny. Pierwsze dwa to tutejsze wariacje na temat indywidualnego i drużynowego deathmatchu, głównym daniem jest jednak ostatni wariant znany z poprzednich części cyklu. Każdy mecz składa się w nim z kilku faz, w trakcie których musimy wykonać konkretne zadanie. Wśród tych mini-misji znalazły się m.in. hakowanie terminalu Van-Guarda (co przy okazji da ekipie gracza dostęp do losowo dobranego gadżetu), zbieranie kart odwagi pozostawionych przez zabitych przeciwników oraz przesłuchania (musimy ogłuszyć wroga i go przesłuchać jak w singlu). Wymaga to stałej współpracy i komunikacji pomiędzy poszczególnymi członkami drużyny – samotnik nie zhakuje bowiem terminalu bez ochrony towarzyszy, ponieważ szybko zostanie zabity przez oponentów.

Podobnie jak w kampanii fabularnej, tak i w zabawie w sieci kasa jest najwyższym dobrem. Dostajemy ją nie tylko za fragowanie, ale i wszystkie podejmowane w czasie rozgrywki działania. Dzięki temu nawet jeśli nasz zespół przegra mecz, a my będziemy w nim najgorsi, i tak nie skończymy sesji z pustymi rękoma. Miłym plusem jest fakt, że kupione w singlu pukawki możemy przenieść do multi.

Prawie jak na PS3
Przyznam się do czegoś – trylogię Killzone’a zaliczyłem dopiero w te wakacje i mam świeżo w pamięci „trójkę”. Uruchamiając Najemnika miałem przez chwilę wrażenie, że nadal w nią gram, tylko że na Vicie. Zmodyfikowany silnik z trzeciej części cyklu zdaje się wyciskać z konsolki maksimum. Wszystko prezentuje się olśniewająco, a do tego dochodzi znana z dużych platform filmowość potęgująca niesamowite wrażenia. A wszystko to działa płynnie, co ma ogromny wpływ na komfort dynamicznej rozgrywki. Nie przesadzę, jeśli powiem, że to najładniejsza produkcja na platformy przenośne.

Gorzej jest z oprawą audio. Sony niestety nie pozwala wybrać w grze wersji językowej i jesteśmy zdani jedynie na polską z dubbingiem. Ten zaś wypada… średnio. Co prawda do głosu Benoita nie mogę się przyczepić, ale już aktor wcielający się w Blackjacka, który stara się naśladować rosyjski akcent, budził we mnie uśmiech politowania. Starał się być poważny i tajemniczy, a był po prostu śmieszny. Nie lepiej jest w przypadku Krateka, jednego z helghańskich pułkowników. Przez większość rozgrywki wyobrażałem go sobie, jako okrutnego gościa, a gdy wreszcie pojawił się na ekranie, brzmiał niczym młodzieniec-pacyfista.

Zostań najemnikiem
Killzone: Najemnik oferuje znaną z PS3 rozgrywkę i oprawę wizualną, a wszystko to łączy z elementami znanymi z platform mobilnych, które zachęcają do ciągłego powrotu do zabawy. Mam nadzieję, że to tylko początek i wkrótce pojawi się więcej tego typu produkcji, które w świetny sposób przeniosą „hardkorową” rozgrywkę na przenośną konsolkę. Jeśli masz Vitę, nie masz co się dłużej zastanawiać – Najemnik to pozycja obowiązkowa, nawet jeśli nie miałeś wcześniej styczności z serią Killzone. Zwłaszcza, że cena, jak na tytuł wydawany na handheldzie Sony jest niewielka – w cyfrowym sklepie PlayStation Store grę można już dostać za mniej niż 140 zł.

Oby był to tylko przedsmak tego, co czeka nas w Shadow Fall.

Ocena: 4+/6

Plusy:

  • misje po stronie Helghan
  • kasa, kasa, kasa…
  • Van-Guard i śmiercionośne gadżety
  • masa rzeczy do odblokowania i wymaksowania
  • f-e-n-o-m-e-n-a-l-n-a oprawa wideo
  • cena
  •  

    Minusy:

  • pod względem fabularnym tematyka najemników wciśnięta na siłę
  • kiepsko ulokowane checkpointy
  • nienajlepsze AI przeciwników
  • dubbing mógłby być lepszy

  • Redaktor
    Piotrek66
    Wpisów17556

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze