31
25.01.2014, 12:00Lektura na 8 minut

[Weekend] Gry tak złe, że aż dobre

Kategoria „tak złe, że aż dobre” przeżywa prawdziwy renesans. Internet potrafi szybko spopularyzować coś, co ma wszelkie zadatki na bycie crapem, ale w istocie często okazuje się nie tylko zabawne i ożywcze, ale wręcz wybitnie interesujące. I kategoria ta, na całe nasze szczęście, dotyczy również gier.


Pita

"This game is so bad, it's not just become good. It's pretty close to perfect."

Takie ostrzeżenie dla osób wrażliwszych: w tekście i dołączonych filmach jest tona spoilerów. Serio. Naprawdę serio. Nic tylko spoilery i same spoilery. I filmiki.

Słowa „tak złe, że aż dobre” pojawiły się na ustach wielu graczy w momencie wydania Deadly Premonition. W końcu nie lada to kuriozum – gra brzydka, nawet jak na standardy PlayStation 2, z masą problemów technicznych, zrzynająca bezczelnie z Twin Peaks, a przy tym wszystkim… po prostu świetna. Niewygodna do grania, ale wciągająca historią. Ocierająca się o plagiat, a zarazem wyjątkowo świeża, intrygująca, zabawna i pełna niesamowitych szczegółów, doskonale sportretowanych postaci oraz wciągających zadań pobocznych. Bawiąca się konwencją:

Mechaniki potrzebne mieszają się z tymi kompletnie zbędnymi. Pomysły doskonałe z poronionymi. Dialogi wybitne z dialogami pisanymi na kolanie.  Wstydliwa przyjemność dla jednych, ideał dla drugich – i coś po środku dla sporej grupy podchodzącej z odpowiednim dystansem.  

Niestety Deadly Premonition to chyba najsłynniejsze „tak złe, że aż dobre” ostatnich lat – a przecież takie gry to odpowiedniki kina klasy B i kina inspirowanego klasą B, które ostatecznie daje nam perełki: z jednej strony w postaci filmów Tarantino, a z drugiej kult Tommego Wiseau i The Room. Filmy klasy B wielu oglądających wybiera świadomie. Dlaczego? Bo są głupie i zabawne.

Ale również nieograniczone schematami budżetowymi, wysokobudżetowymi, takimi jak cała plaga „zabili go i uciekł”, którymi posługują się gry klasy AAA. Cross pisał jakiś czas temu o najciekawszych grach mijającej generacji, które można było pominąć – i praktycznie każda z nich miała wspólne to, że nie posiadając ogromnych budżetów, nie musiały działać jak gry o wysokich budżetach, konkurować z nimi, udawać ich.

Dokładnie na tej zasadzie działa wiele produkcji z pozoru tragicznych. Czasami coś wybitnie złego może dać nam wybitnie dużo zabawy.

Wstydliwe przyjemności, jakich świat nie widział
Kategoria scenariuszy tak złych, że aż dobrych przyświecała od zawsze serii Resident Evil i podczas, gdy kawał świata pukał się w głowę, ludzie siedzący w temacie pokochali okulary Weskera, serowe dialogi Leona i groteskowo-humorystyczny wydźwięk serii, tak niesłusznie zabity przy piątej odsłonie.

Słynne „All Your Base Are Belong to Us” wyznaczało pewne standardy tragikomicznych tłumaczeń, które kontynuowało SNK ze swoimi VICTOLY nadając specyficzny, engrishowy klimat naprawdę świetnym grom. SNK, zresztą, swoim przekombinowaniem stworzyło wielu bossów prawie nie do pokonania – tworząc tzw. SNK boss syndrome, również postrzegany przez wielu za tak zły, że aż dobry.

Japończycy mają zresztą coś, co określają mianem kusoge. Wywodzi się to dziwactwo z terminu, który można przetłumaczyć jako śmieciowa gra. Kusoge, generalnie, oznacza strasznie słaby tytuł, często uwielbiany za swoje słabe elementy. Gra nie musi być ogółem tragiczna – wystarczy, że jeden jej element jest tak nietypowo groteskowy, tak zepsuty, tak inny, że rzutuje na cały jej odbiór.

Wyznacznikiem kusoge może być obrzydliwa grafika, nudny gameplay, masa glitchy, zbyt wysoki poziom trudności, zbyt wysoki poziom skomplikowania, słaby scenariusz lub voice acting. I niektóre gry – jak seria Cho Aniki – robią to specjalnie. Chociaż nie jest to popularna opinia, to kusoge bardzo dobrze odpowiadają naszemu „tak złe, że aż dobre” lub wstydliwym przyjemnościom. Ukoronowaniem gatunku jest niejakie Takeshi no Chousenjou, stworzone rzekomo przez człowieka nienawidzącego gier, o którym przeczytacie prawdopodobnie za jakiś czas w naszym magazynie.

W zasadzie growe wstydliwe przyjemności, to często całe działy gier, o których dzisiaj się nie pisze. Flaszówki. Gry na RPG Makerze. Małe gierki z przeglądarki. Starocie odpalane tylko po to, żeby sprawdzić pierwszy etap. Gry zepsute, zabugowane, dziwaczne. Doskonałe party-games, świetne narzędzia do memów, pełne suchych żartów i wciąż naprawdę złe. 

Zresztą z Graczami (przez duże G!) jest ten problem, że spora część łyka wszystko, co duże i ważne, uważając się za bogów, inna część za to tyka jedynie niszowe rzeczy, plując od razu na każdy przejaw popcornowej gry (i też uważa się za Bogów). Trzeba się wstydzić za to, w co się gra i nie wypada jarać się crapami, szukać w nich zabawnych elementów.

Bzdury. W czasie swoich wojaży bawiłem się dziesiątkami zepsutych gier – bo chociaż były teoretycznie złymi grami, to jednocześnie okazywały się po prostu doskonałą rozrywką:

  • Większość przygodówko-vizualko-symulatorów od Winter Wolves to doskonałe przykłady gier złych.
  •  

    Pełne typowych postaci, rodem z typowych bajek, przeciętnego stylu graficznego oraz prostych mechanizmów, które łatwo łamać i oszukiwać. Każda z nich potrafi uzależniać, wciągać, wkręcać...

  • Maluch Racer i jego sequele – obrzydliwe tytuły, pokochane przez wielu za ich tematykę, granie na nostalgii, ale również błędy, problemy z grafiką i cenę. Big Rigs: Over the Road Racing – nie ukrywam. Dla mnie to najgorszy racer świata, w którym nie istnieje detekcja kolizji, nie istnieją zasady fizyki, nie istnieje prawdziwa przegrana i wygrana.
  •  

    I dlatego się przyjął jako doskonała party-game – bo w tym chaosie, niedopracowaniu, zepsuciu i zniszczeniu jest masa zabawy.

  • Earth Defence Force – nawiązujący do Kaiju (filmów o wielkich potworach) doskonale wpasował się w estetykę gier klasy B. Wydawany w budżetowych seriach w Japonii, miał dostarczyć przeciętna zabawę za małe pieniądze. Tym razem okazał się nie tylko tytułem bardzo grywalnym – i dużym – ale również pełnym wielkich pająków, mrówek, UFO, robotów i innego tałatajstwa, które chce nas zniszczyć. Bez problemu można pokochać serię – to beztroskie równanie miast z ziemią, lekka zabawa na długie godziny i tona przyjemnych sesji multiplayer.
  • Onechanbara – nikt nie grał, wszyscy znają ;)!
  • Postal – seria Postal obok Maluch Racera to chyba najlepszy przykład na polskim rynku gier. Brzydka, niezbyt zbalansowana, w zasadzie niezbyt pomysłowa i po prostu niskobudżetowa trylogia, która obrosła kultem ze względu na tematykę, możliwość robienia po swojemu oraz doskonałe modyfikacje. Zjechana przez recenzentów, ukochana przez publikę.
  •  

    ŻABY. TE ŻABY:

  • Dobór muzyki w wielu grach tanecznych. Przecież przeciętny Gracz-Meloman pluje na takie kawałki jak Ice Ice Baby, lub Captain Jack. Autorzy wiedzieli co robią. A jeżeli nie wiedzieli – przypadkowo dali nam sporo zabawy. I generalnie muzyka z gier:
  •  


    Redaktor
    Pita
    Wpisów20

    Obserwujących0

    Dyskusja

    • Dodaj komentarz
    • Najlepsze
    • Najnowsze
    • Najstarsze