31.05.2016, 10:05Lektura na 5 minut

Festiwal Muzyki Filmowej: Poszukiwacze Zaginionej Arki

Jeśli w krakowskiej Tauron Arenie widzieliście długopiórego gościa, który nuci pod nosem Johna Williamsa i wręcz telepie się z ekscytacji - całkiem możliwe, że był to Wasz uniżony narrator. Ów chętnie opowie Wam zresztą, dlaczego „Poszukiwacze…” to jeden z najważniejszych filmów w historii kina rozrywkowego. 


Mateusz Witczak

Indiana Jones obchodzi właśnie wcale niemały benefis. Archeolog zadebiutował na srebrnym ekranie równo 35 lat temu, okazja, by przypomnieć o jego początkach była zatem wyśmienita. Organizatorzy Festiwalu Muzyki Filmowej wykorzystali jubileusz nader skwapliwie.

Pomysł na koncert symultaniczny (tj. projekcję filmu połączoną z koncertem na żywo) nie jest wcale świeży, ba - tego typu przedsięwzięcia są wieloletnią wizytówką Festiwalu Muzyki Filmowej. W ubiegłych latach Krakowskie Biuro Festiwalowe raczyło nas między innymi "Matriksem", „Gladiatorem” czy „Star Trekiem”.

Ale to zarazem przedsięwzięcie szalenie trudne, bo też orkiestra musi zachować ogromne skupienie, by przez blisko dwie godziny doskonale zsynchronizować się z wydarzeniami na ekranie. Doświadczenie jest przeciekawe, bo też muzyka, niekiedy przecież będąca jedynie tłem, staje się wówczas aktorem pierwszoplanowym, słowem: najważniejszą składową widowiska. Do tego stopnia, że zdarza jej się… zagłuszać kwestie bohaterów czy efekty dźwiękowe!

Tegoroczna edycja FMF-u była okazją, by wsłuchać się w partytury Johna Williamsa (nominowanego zresztą za tę ścieżkę do Oskara). Wybiła godzina 19:00. Miejsc wolnych, zgodnie z oczekiwaniami, jakby mniej, niż dzień wcześniej, na scenie orkiestra Sinfonietta Cracovia pod batutą Ludwiga Wickiego. Zanim jeszcze rozbrzmią pierwsze takty, prowadząca koncert czyta list od Williamsa, który kurtuazyjnie życzy uczestnikom udanej zabawy i zapewnia, że pisanie soundtracku do przygód Indy'ego było wielką przyjemnością. Chwilę później widownia zostaje poczęstowana wygranym na trąbce motywem przewodnim oraz anegdotą, zgodnie z którą utwór to w zasadzie... zrost dwóch kawałków. Próbki, jakie przedstawił Geroge'owi Lucasowi kompozytor były po prostu na tyle dobre, że reżyser zażyczył sobie ich splecenia.

Samo widowisko wypadło pysznie, a Wicki kierował orkiestrą z wyjątkową precyzją. Być może dzięki naporowi dźwięków, sam czułem się, jakbym znów chodził w krótkich spodenkach i dopiero odkrywał początek sagi duetu Spielberg & Lucas, zaśmiewając się w głos z dowcipów, jakie słyszałem już wiele razy i przebierając nogami, gdy Indy w pojedynkę rozbraja nazistowski konwój, czy przejmuje łódź podwodną. Koncert symultaniczny sprawił, że obraz nabrał zupełnie nowego smaku.

A teraz coś z zupełnie innej beczki…

Wesoło gaworzymy sobie tutaj o filmie, który zdecydowanie wykroczył poza celuloidową taśmę. Harrison Ford, jakiego Lucas nie chciał zresztą obsadzać w roli archeologa (aktor był wówczas silnie kojarzony z innym kinowym hitem, "Gwiezdnymi Wojnami") stał się archetypem awanturnika, który próbowali powielić (z lepszym lub gorszym skutkiem) Michael Douglas w "Miłości, Szmaragdzie i Krokodylu" czy Nicolas Cage w "Skarbie Narodów". Film przenikał zresztą w ciągu ponad 3 dekad do wielu innych mediów. Stąd komiksowy "Indiana Goofs", stąd rozważania "czy Indiana Jones był w „Poszukiwaczach…” do czegokolwiek potrzebny" (czynione w serialowym "Big Bang Theory"), stąd przechwały Rossa z "Przyjaciół" (który wykorzystuje odniesienia do Jonesa w nieudolnych podrywach). Nie wspominając o niezliczonych gagach w serialach Setha Macfarlane'a ("Family Guy", "American Dad") i wielu, wielu, wielu innych produkcjach. W przeciwieństwie do masy blockbusterów (chociażby "Avatara") Indiana Jones jest częścią zbiorowej świadomości i po dziś cytuje się go, parodiuje i mruga okiem do fanów serii.

By być szczerym: George Lucas (i scenarzysta Lawrence Kasdan) nie stworzyli nowej jakości. Ich film to w zasadzie kolejna ekranizacja przygód Allana Quartermaina, bohatera kilkunastu powieści i filmów (różnych twórców). Tyle tylko, że to właśnie Indy stał się punktem odniesienia, bohaterem serialu („Kroniki młodego Indiany Jonesa”), kilku gier (szczególnie polecam Fate of Atlantis, nieoficjalną część czwartą i jedną z fajniejszych przygodówek w portfolio LucasArtsu), niezliczonych komiksów, książek i fanfików. No i na zawsze zmienił wizerunek archeologii (Meghan Stron z Lycoming College nazywa to „efektem Indiany Jonesa”), co – jak przyznaje Fredrik Hiebert z National Geographic – zdecydowanie zwiększyło obłożenie na studiach o tym profilu. Lucas stworzył bohatera idealnego - niepozbawionego słabości (wszak przegrywa bój o złoty posążek już w jednej z pierwszych scen), ale heroicznego, imponującego wiedzą i łobuzerskim sposobem bycia. Indianą Jonesem w 1981 roku chciał być każdy.
 

Zwróćcie też uwagę, jak Lucas ciekawie rozrysowywał postacie kobiece. Na lata przed "Przebudzeniem Mocy" i Rey, Leia była pełnoprawną częścią drużyny, ba - w przeciwieństwie do Hana i Luke'a miała wysoką pozycję w strukturach rebelii oraz niekwestionowaną siłę decyzjną. Marion z "Poszukiwaczy..." (bezbłędna Karen Allen, która powróciła do roli w "Królestwie Kryształowej Czaszki") nie jest typową, hollywoodzką damą w opałach. (No, poza jedną, komediową sceną, w której bandyci zatrzaskują ją w plecionym koszu, a ta drze się w niebogłosy wołając o ratunek). To dla Jonesa partner.

Pomnijcie scenę na lotnisku. Naziści przechwycili Arkę i chcą ją przetransportować do Berlina. Indiana przez niemal cały czas bije się na pięści z pewnym łysym dżentelmenem, tymczasem Marion obezwładnia zarówno pilota, który mógłby zastrzelić kochanka, jak i - zasiadłszy za działem - kilkunastu drabów! Jest też świadoma własnej seksualności. Napięcie między nią a Belloqiem, konkurentem Jonesa, jest silne, acz wyraźnie widać, kto tu rozdaje karty i kto jest w tej relacji silniejszy. To nie żaden "fabularny pretekst" czy pindrzący się w tle biustonosz, ale mocno zarysowana postać, funkcjonująca w filmie na równych warunkach, co Indiana.

"Poszukiwacze Zaginionej Arki" stały się wzorcem dla kina przygodowego, z którego filmowcy czerpią od przeszło 35 lat. To piękny, współczesny mit, najlepsza "Odyseja", na jaką mogliśmy sobie w XX wieku pozwolić. I jeśli jakimś cudem nie mieliście okazji, by zobaczyć, jak Indy unika walki bronią białą, jak z konnego grzbietu naciera na nazistowski transport, zdobywa Arkę Przymierza i - ostatecznie - przewiduje jej sekret, warto czym prędzej to nadrobić. Festiwal Muzyki Filmowej był ku temu znakomitym pretekstem.  


Redaktor
Mateusz Witczak

Do lutego 2023 prowadziłem serwis PolskiGamedev.pl i magazyn "PolskiGamedev.pl", wcześniej przez wiele lat kierowałem działem publicystyki w CD-Action. O grach pisałem m.in. w Playu, PC Formacie, Playboksie i Pikselu, a także na łamach WP, Interii i Onetu. Współpracuję z Repliką, Dwutygodnikiem i Gazetą Wyborczą, często można mnie przeczytać na łamach Polityki, gdzie publikuję teksty poświęcone prawom człowieka, mniejszościom i wykluczeniu.

Profil
Wpisów3462

Obserwujących20

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze