16
10.11.2019, 16:39Lektura na 19 minut

[Publicystyka] Mity Dzikiego Zachodu

Za nami  pecetowa premiera Red Dead Redemption 2. Z tej okazji zapraszam was do wędrówki po Dzikim Zachodzie. Ale tym prawdziwym, jakże różnym niż świat znany wam z gier i filmów. Ruszajmy, by rozprawić się z narosłymi wokół niego mitami. Jiiiiiii-ha!


Smuggler

W XIX wieku w USA ogromną popularnością cieszyła się doktryna „objawionego przeznaczenia”. Głosiła, że Bóg dał Amerykanom prawo – ba, wręcz obowiązek! – kolonizacji i ucywilizowania dziewiczych terytoriów Ameryki Północnej(*). Horace Greeley, amerykański polityk, dziennikarz i wydawca prasowy, podsumował to w 1850 za pomocą słynnej maksymy: „Go west, young man, and grow up with the country” („Idź na Zachód, młody człowieku, i rośnij wraz z krajem”). Rzesze ludzi faktycznie podążały ku owym ziemiom obiecanym, szukając tam szansy na dostatniejsze życie. (Fala wezbrała po roku 1862, gdy na mocy specjalnej ustawy pionierzy mogli otrzymać tam za darmo 65 hektarów ziemi pod warunkiem, że będą ją uprawiać przez minimum 5 kolejnych lat). Migrowali też ci, którzy chcieli tam zacząć nowe życie albo po prostu wiali na ówczesne „dzikie pola” przed karzącą ręką sprawiedliwości.

Ale choć kolonizacja Zachodu trwała w sumie ponad wiek, zazwyczaj filmowców interesuje zaledwie trzydziestoletni wycinek jego historii – lata 1865-1895, złota era Wild Westu (nadmieńmy, że akcja RDR dzieje się w 1911, a RDR 2 w 1899 roku). Później (aż do swej „śmierci” w 1912(**)) Dziki Zachód właściwie tylko żył wspomnieniami „dawnych, dobrych (?) czasów”. Czasów, których wypaczony obraz został nam wtłoczony do głów tak mocno, że nawet nie zastanawiamy się, czy na pewno jest prawdziwy.

red-dead-redemption-2-screen_178qa.jpg

Multikulti

Wbrew temu, co widzimy w każdym klasycznym westernie, sporą część populacji Zachodu stanowili ludzie o najróżniejszym kolorze skóry i niekoniecznie mówiący po angielsku. W 10-tysięcznym Rock Springs w stanie Wyoming naliczono przedstawicieli aż 56 (!!!) różnych narodowości (w tym Turków, Słowaków, Polaków, Włochów, Francuzów oraz mnóstwo Niemców i Skandynawów). Kręciły się też tam hordy Chińczyków, masowo „importowanych” do pracy przy układaniu linii kolejowych. Nie mogło zabraknąć i Latynosów, czyli w tym wypadku Meksykanów, oraz Afroamerykanów, Kreolów, a także Mulatów i Metysów, czyli potomków związków międzyrasowych. Istna wieża Babel, tygiel narodów... z czym zresztą Red Dead Redemption 2 się nie kłóci – w drodze spotykamy głównie Szkotów i Irlandczyków, ale pojawiają się Francuzi, Niemcy, Włosi, możemy też obić mordę Polakowi.

Ale w złotych latach westernów (lata 40.-60. XX wieku) konserwatywna widownia nie przyjęłaby dobrze faktu, że bohaterskimi pionierami, ucieleśnieniem amerykańskiego ducha ekspansji i przedsiębiorczości, niosącymi światło cywilizacji na nowe terytoria, była taka mieszanka ras i nacji. No i większość ówczesnych hollywodzkich aktorów była biała. Stąd w klasycznych filmach widzimy bardzo, bardzo WASP-owy (White, AngloSaxon, Protestant) Dziki Zachód, co zupełnie nie odpowiada prawdzie.

Howdy!

Podobnie wypaczono najsłynniejszą ikonę Dzikiego Zachodu, czyli kowboja. Zacznijmy od tego, że w okolicach 1850 aż jeden na czterech kowbojów miał czarną skórę (być może stąd obecność w gangu Van Der Linde’a dwóch Afroamerykanów – choć ogólnie, zwłaszcza wśród przeciwników, nie spotyka się ich wielu). Pierwotnie byli to niewolnicy, ale większość z nich po wojnie secesyjnej pozostała na Dzikim Zachodzie, gdzie traktowani byli lepiej niż w bardziej cywilizowanych rejonach Ameryki. (Przy czym „lepiej” znaczyło tyle, że rzadziej nazywano ich „czarnuchami” – bo też gdy ktoś ma u pasa broń, to lżenie go jest nieco ryzykowne). A że sporo wyzwoleńców, którzy wcześniej tyrali na plantacjach, podjęło się tej pracy z braku lepszych perspektyw i kwalifikacji, więc z biegiem czasu „buffalo cowboys” (tak zwano ich w czasach niepoprawności politycznej z uwagi na kręcone czupryny kojarzące się z bizonią sierścią) raczej przybywało, niż ubywało. A ilu takich kowbojów widzieliście w filmach, i to jako bohatera pierwszoplanowego? OK, Django. A dalej? I teraz zapada kłopotliwe milczenie...

Ówcześni kowboje przypominali raczej chuderlawych meneli niż rumiane i umięśnione byczki z westernów ze śnieżnobiałym uzębieniem. Prawdziwi kowboje mieli paszcze pełne szczerb i spróchniałych pieńków, a te zęby, które jeszcze posiadali w miarę zdrowe, były pożółkłe od nałogowego żucia tytoniu. A choć gra Rockstara rzadko zagląda bohaterom w uzębienie, jego stan wydaje się sprzężony z kwalifikacjami moralnymi postaci. Ci dobrzy mają co najwyżej pożółkłe, im gorszy charakter enpeca, tym bardziej prawdopodobieństwo plam i szczerb rośnie.

dziki-zachod-3_c0rk6.jpg

Ich średni wzrost to niecałe 1,6 m (waga wahała się między 50-55 kg). Sporo chorowało na gruźlicę (z czym RDR 2 się mierzy, i owszem) i/lub choroby weneryczne, nagminnie cierpieli na grzybicę stóp (bo komu by się chciało zdejmować na szlaku buty na noc, szczególnie tam, gdzie mogą zakraść się grzechotniki i inne jadowite tałatajstwo?). Wielu miało chroniczne problemy żołądkowe – efekt kiepskiej diety (w kółko gotowane/suszone mięso i fasola oraz suchary i melasa plus kawa, alkohol, tytoń... dodajmy do tego suchary i kukurydzę w puszce, a wypisz wymaluj otrzymamy jadłospis Arthura Morgana!) oraz licznych pasożytów. W ich slangu było nawet specjalne określenie przewlekłej biegunki: „backdoor trots”, co z grubsza można by oddać jako „dupny/wsteczny kłus”.

Kowbojskie twarze zwykle ozdobione były sumiastymi wąsiskami i/lub niechlujnymi brodami. Długie jak na dzisiejsze standardy włosy mieli często zawszone i rzadko myte. (Generalnie rzadko się myli). Ich odzież, przesiąknięta odorem krowiego łajna, zastarzałego końskiego i ludzkiego potu, przetłuszczona i prana od wielkiego dzwonu, cuchnęła. Skoro zaś o ubiorze mowa...

Prêt-à-porter

Kowboje preferowali luźne spodnie z wełny lub grubego i odpornego na przetarcia płótna, na które powszechnie nakładali „chaps”, czyli rodzaj legginsów, zwykle z owczej skóry wełną na wierzch, chroniących nogi przed urazami i otarciami podczas jazdy. Chapsy spisywały się doskonale, ale nie wyglądały w oczach filmowców dostatecznie seksownie. Stąd jeśli już pojawiały się w westernach, to nosili je tylko statyści albo aktorzy drugoplanowi mający wywoływać efekt komiczny, bo też poruszanie się w nich na piechotę wymagało stawiania dość powolnych, „kaczych” kroków. (A jeśli już jakiś filmowy bohater – np. John Wayne – używał ochraniaczy, to wyłącznie takich z wyprawionej bizoniej skóry).

Kowboje chętnie chodzili w wojskowych kurtkach i bluzach z demobilu (bo tanie i wytrzymałe). Lubili też grube flanelowe koszule, na które chętnie nakładali charakterystyczne kamizelki – z uwagi na ich głębokie kieszenie, do których w czasie jazdy sięgało się dużo wygodniej niż do tych w spodniach. Obowiązkowo okręcali szyje chustą/bandaną (najchętniej czerwoną). Ale nie był to „modny w tym sezonie dodatek”, a po prostu ówczesna maska przeciwpyłowa. Głowy okrywali kapeluszami, ale niekoniecznie kanonicznymi w westernach stetsonami. Na upalnym południu preferowano bowiem kapelusze o szerszym i niewygiętym rondzie (lepiej osłaniającym barki i kark przed słońcem). Oczywiście w RDR 2 kapeluszy mamy do wyboru, do koloru.

red-dead-redemption-2-7_4bq5.jpg

Lubiano w tamtych czasach pobrzękiwać wielkimi ostrogami w meksykańskim stylu, przypiętymi do wysokich skórzanych butów, które jednak nie przypominały dzisiejszych szpanerskich „kowbojek”. Ot, toporne buciory robocze od połowy łydki po kolana, z krowiej lub bizoniej skóry, z pięciocentrymetrowym obcasem (którym łatwo wpiąć się w strzemię) i o dość szerokim nosku. Co do bielizny zaś, to ogromną popularnością cieszył się taki specyficzny „kombinezon” – kalesony scalone z koszulą – zapinany na guziki od szyi do krocza. Ujmijmy delikatnie, że na szlaku przez parę miesięcy nie zmieniono jej zbyt często. Albo wcale.

 (*) Choć w sumie apetyt Amerykanów był dużo większy. Przykładowy artykuł w „The Annals of America” (1850): „Zadaniem naszym jest spełnić przeznaczenie, Boskie Przeznaczenie, do panowania nad całym Meksykiem, nad Ameryką Południową, nad Indiami Zachodnimi i Kanadą”. Gorącym zwolennikiem i realizatorem tej doktryny był James Knox Polk, prezydent USA w latach 1845-49.

(**) Nie ma, tak naprawdę, jakieś precyzyjnej i powszechnie uznawanej daty końca Dzikiego Zachodu. Wielu jego historyków wskazuje na rok 1912, gdy Arizona, ostatnia enklawa Wild Westu, oficjalnie stała się stanem USA. Inni obstawiają rok 1910 , w którym przedstawicieli prawa w Arizonie przesadzono z koni na samochody itd.

O KULCIE COLTA I INNYCH MITACH PRZECZYTACIE NA NASTĘPNEJ STRONIE >>>


Redaktor
Smuggler

Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.

Profil
Wpisów250

Obserwujących52

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze