15
23.02.2020, 12:56Lektura na 11 minut

[Retro Action] Recenzja Dying Light

W cyklu Retro Action sięgamy do archiwów i sprawdzamy, co pisaliśmy o przeróżnych grach w przeszłości. Tym razem, z okazji równych 7. urodzin Dying Light, przypominamy recenzję, która ukazała się na łamach naszego czasopisma.


Mateusz Witczak

Fascynująca. Sztampowa. Ambitna. Nierówna. Świeża. Znajoma. Zachwycająca. Rozczarowująca. Skosztowawszy podobnego koktajlu, trudno złożyć się do oceny, ale jedno powiedzieć trzeba: wrocławianie witają się z pierwszą ligą światowego gamedevu i robią to na własnych warunkach.

Uprzednio Techlandowcy zdobyli rząd dusz (w liczbie ponad pięciu milionów graczy) nieźle zrealizowaną walką bronią białą, bogatym arsenałem, jakiego nie powstydziłby się „Maczeta” Rodrigueza, i udanym co-opem. Gasnące światło nie tylko nie pali za krewniakiem mostów, ale też wzbogaca wypracowaną formułę o świeże spojrzenie na środowisko gry, sporo niespotykanych mechanik i next-genową oprawę. To także tytuł po mistrzowsku zaprojektowany – kolejne godziny nie tyle „rozwijają” rozgrywkę, ile parokrotnie stawiają ją na głowie. Ma się wrażenie przebywania w sklepie z zabawkami, do którego co i rusz podjeżdżają kolejne dostawy towaru. Trudno jednak nie zauważyć, że śmiałość założeń odrobinę naszych krajan przerosła.


Sztampowa

Turcja, Harran, oldskulowo nieinteraktywne zawiązanie akcji. Szefostwo zleca ci odzyskanie pliku, który w niepowołanych rękach może doprowadzić do rozprzestrzenienia się wirusa zmutowanej wścieklizny. Zanim na dobre rozhasamy się po objętej kwarantanną strefie zakażenia, gra serwuje intro, od którego zadyszki dostałby sam Alfred Hitchcock. W ciągu kilku minut wyskakujemy z samolotu na spadochronie, bandyci grożą nam przetrąceniem kulasów, zostajemy ugryzieni przez zombie i uratowani dzięki duetowi, z którego ostaje się jeno atrakcyjna solistka. To ona zaciąga nas do Wieży, położonego w slumsach drapacza chmur, gdzie ocaleni starają się stworzyć pozory normalnego życia.

Dying Light

Niestety z kolejnych stronic opowieści wyzierają klisze i płycizny. Zdobywszy zaufanie dobrych i pięknych lokalsów, polujemy na ich złych i okrutnych prześladowców skupionych wokół niejakiego Raisa, który bardzo stara się być Vaasem z Far Cry’a 3, a nie bardzo mu to wychodzi. Cały czas raportujemy też nasze działania cynicznym chlebodawcom. Crane, jakiemu (tu plusik) daleko do ugrzecznionego gogusia, przechodzi nader oczywistą przemianę, pojawia się także wątek romantyczny, który w najlepszym razie można skwitować memem „still better love story than Twilight”. Jeżeli graliście w gry o zombie, widzieliście filmy o zombie i/lub czytaliście książki o zombie, to doskonale znacie fabułę techlandowej piaskownicy.


Świeża

W kategoriach immersji Dying Light ma zadatki na mistrza. Faktycznie czuć ciężar każdego kroku, na dużych wysokościach kamera odpowiednio chybocze, w wąskich zaułkach słyszymy szuranie obuwia, a gonitwom towarzyszy płytki, urywany oddech. Lepiej i mniej automatycznie niż w Asasynach czy innych Mordorach zrealizowano wspinaczkę – Crane angażuje w susy i podciągnięcia każdy mięsień i ścięgno, eksploracja wymaga przy tym nie tylko spostrzegawczości, ale i perfekcyjnego niekiedy wyczucia odległości. Mechanika „przytrzymaj guzik i jakoś to będzie” odchodzi do lamusa zastąpiona przez „miej oczy dookoła głowy, wyczuj odpowiedni moment, a nuż się uda”.

Efekt? Wraz z biegnącym po dachach protagonistą i ja napinałem się jak struny w gitarze Steve’a Vaia. Ba – z każdym upadkiem utwierdzałem redakcyjnych sąsiadów we wrażeniu, że całkiem niezły ze mnie łacinnik, nad niektórymi z zagadek środowiskowych autentycznie dumałem przez dobrych kilka minut (Farkrajowcy i spółka – uczyć się!), a podczas balansowania na przęsłach mostu wrzasnąłem tak głośno, że siedzący obok Berlin aż podskoczył (ze zdziwienia, że nasze redakcyjne szczeniątko cerbera zna takie brzydkie słowa! – dop. Berlin).

Jakby tego było mało, w drugiej połowie zabawy na tapecie pojawia się zestaw hak & linka, który wymusza gruntowną zmianę myślenia o poruszaniu się (do batmańskiego przyczepialstwa zachęca zresztą wyższa zabudowa drugiego ze zwiedzanych fragmentów miasta). Owszem, bywa, że upadek ze stosunkowo niewielkiej wysokości kończy się zaskakującym uszczupleniem hapeków, niekiedy też Crane – choć kierujemy nim wprost na deski czy inny słup, zamiast wyciągnąć łapy dobrowolnie poddaje się grawitacji. Parkourową eksplorację zrealizowano jednak zręcznie i mimo że budzi ona oczywiste skojarzenia z Mirror’s Edgem, Techland ma dodatkowo w rękawie kilka innych asów.

Dying Light

Czytaj dalej

Redaktor
Mateusz Witczak

Do lutego 2023 prowadziłem serwis PolskiGamedev.pl i magazyn "PolskiGamedev.pl", wcześniej przez wiele lat kierowałem działem publicystyki w CD-Action. O grach pisałem m.in. w Playu, PC Formacie, Playboksie i Pikselu, a także na łamach WP, Interii i Onetu. Współpracuję z Repliką, Dwutygodnikiem i Gazetą Wyborczą, często można mnie przeczytać na łamach Polityki, gdzie publikuję teksty poświęcone prawom człowieka, mniejszościom i wykluczeniu.

Profil
Wpisów3462

Obserwujących20

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze