Dispatch przypomina o kultowych grach Telltale Games, ale ma na siebie oryginalny pomysł [RECENZJA]
Po głowie chodziła mi myśl, że AdHoc, studio złożone m.in. z twórców The Wolf Among Us i The Walking Dead, spóźnia się ze swoim debiutanckim dziełem o dobrych kilka lat, jeśli chodzi o wybór tematyki. Że w epoce postendgame’owej, gdy konsumenci popkultury są coraz bardziej zmęczeni superbohaterami, wypuszczenie gry o gościach w rajtuzach osadzonej w oryginalnym uniwersum okaże się strzałem w stopę. Że niczego odkrywczego nie da się już powiedzieć o peleryniarzach, nie, kiedy zdążyliśmy zachłysnąć się brutalnym, satyrycznym światem „The Boys” czy miejscami nadającym konwencji poważny ton, a miejscami wywracającym ją na lewą stronę „Niezwyciężonym”. Że produkcja przejdzie bez echa.
Myliłem się. Studiu AdHoc udało się stworzyć nie tylko wciągający film interaktywny, ale też bardzo dobrą grę. Na tyle dobrą, że w dziesięć dni od premiery dwóch pierwszych odcinków (z ośmiu), rozeszła się w milionie egzemplarzy, a jeszcze przed debiutem finału mogła cieszyć się na Steamie pozytywnymi opiniami na poziomie 98%. I tak już zostało.

Robert III
W Dispatchu wcielamy się w Roberta Robertsona, w cywilu ponurego chuchraka, na służbie – właściciela potężnej zbroi pozwalającej mu mianować się Mecha Manem. Tak jak wcześniej jego ojciec i dziad, mężczyzna broni ulic Los Angeles przed przestępcami, poświęcając temu zajęciu całe życie. Jednak pewnego dnia superstrój Roberta zostaje zniszczony, a że pod względem zawartości konta bankowego daleko mu do Tony’ego Starka, właściwie z dnia na dzień przechodzi drogę… od bohatera do zera.
Jedynym sposobem na odkucie się jest przyjęcie nowej oferty pracy. Jeśli Robert dołączy do Superhero Dispatch Network i podzieli się swoją wiedzą oraz doświadczeniem ze świeżo upieczonymi herosami, firma zafunduje mu odbudowę zbroi. W tej umowie widnieją jednak dwa kruczki: po pierwsze rekruci muszą uczyć się od razu w akcji, po drugie Z-Team, bo o nim mowa, składa się z ekszłoczyńców. SDN prowadzi bowiem program Phoenix, którego celem jest resocjalizacja łotrzyków.

Wiecznie przy tym kąkuterze
I tak jak Robert postanawia wykorzystać nabyte umiejętności, tak zrobili to też zasilający szeregi studia weterani z Telltale Games. Rozgrywka w Dispatchu polega w sporej części na podejmowaniu decyzji i wybieraniu kwestii dialogowych oraz oglądaniu, do czego nas to zaprowadzi. Nie zabrakło też sekwencji QTE, choć trafiły do produkcji w rozsądnej liczbie. Co jednak ważniejsze, dzieło AdHoc nie jest zwykłym filmem interaktywnym – to także po trosze osobliwa strategia, symulator pracownika 112 i mini-RPG.
Chwilowo emerytowany Mecha Man ma wysyłać superbohaterów do akcji, lecz sam nie bierze w niej udziału. Każdego dnia siada przy biurku, odpala komputer i nadzoruje drużynę na odległość. I tu zaczyna się cała zabawa. Start zmiany oznacza, że od tego momentu przez następne kilkanaście minut przed Robertowymi/naszymi oczami będzie wyświetlał się interaktywny ekran, a my musimy reagować na pojawiające się zgłoszenia.

Każde zadanie wymaga innego podejścia, a herosi dysponują unikatowymi zdolnościami. Trzeba więc poznać silne i słabe strony członków drużyny i wysyłać ich do akcji rozsądnie. Wyznaczenie trojga do jednej misji zwiększy szanse na powodzenie, ale ryzykujemy w ten sposób, że zabraknie nam ludzi, gdy nagle dostaniemy kilka zgłoszeń naraz. Bohaterowie muszą odpoczywać, doznają kontuzji, potrzebują czasu na przemieszczanie się po mieście. Rzuca się nam tu wiele kłód pod nogi, ale okazji do wspinania się po szczeblach kariery też nie brakuje. Tego eksłotra wyślemy na szkolenie, by nauczył się nowej pasywki, tej byłej złolce ulepszymy statystyki, po dzięki udanym misjom nazbierała expa, a tutaj skorzystamy z synergii pomiędzy parą rekrutów.
SDN, słucham…
Niekiedy zostaniemy zmuszeni do wyboru typu „X albo Y”, nierzadko w trakcie misji potrzebna będzie nasza interwencja, sprowadzająca się do wskazania, co wysłany heros ma zrobić dalej. Idealne dopasowanie bohatera do sytuacji zagwarantuje nam sukces, ale oczywiście zadania – od ratowania ludzi po wyprowadzanie psa na spacer – mogą rozwinąć się w nieoczekiwany sposób. Niekiedy może nawet zbyt nieoczekiwany, bo skąd mamy wiedzieć, że np. opieka nad kotem zmieni się dla niewprawionego herosa w walkę o życie?
Nadzorowanie Z-Teamu to jednak nasze niejedyne wyzwanie. Od czasu do czasu bawimy się w hakera, a każda tego typu sekwencja wymaga od nas odrobiny główkowania. Do elementu strategicznego dochodzą więc zagadki logiczne. Ale dla jasności: nie próbuję wam wmówić, że Dispatch to jakaś gigantyczna gra z kosmicznie rozbudowaną mechaniką. Zabawa w superbohaterskiego dyspozytora to w gruncie rzeczy prosta klikałka z oglądaniem wykresów, śledzeniem ikonek przesuwających się po planie miasta i podejmowaniem decyzji.
Cała magia tkwi w tym, jak ową mechanikę przygotowano. A przygotowano ją tak, że ani na moment do zabawy nie wkrada się nuda. Misje są różnorodne, sekwencje hakowania „ewoluują” w toku gry, a perki herosów aktywują się w różnych warunkach. Kontuzje, interwencje, wybory, sabotaże, telefony od kolegów z firmy – człowiek siedzi, walczy z czasem i kombinuje, jak ogarnąć kryzys za kryzysem. Do tego ekipa przez większość czasu papla nam do ucha (Robert nosi w pracy słuchawki i wam też polecam – dla głębszej immersji), a tętno skacze dzięki muzyce rewelacyjnie podbijającej akcję. Mnie piekielnie zależało na tym, by każda zmiana w SDN zakończyła się jak najlepszą oceną. Dlaczego? Bo twórcy sprawili, że po prostu polubiłem swoich podopiecznych.
Grać w film, oglądać grę
Gdy nie siedzimy przed komputerem, Dispatch zmienia się w interaktywny film i na tym polu również nie zawodzi. Twórcy serwują pokrzepiającą historię o przewartościowywaniu życia i odnajdywaniu miłych rzeczy tam, gdzie się ich nie spodziewamy. Z przyjemnością ogląda się drogę, jaką Robert przechodzi ze swoją drużyną: jak się docierają, akceptują, zaczynają współpracować. Całość podkręca fakt, że mamy do czynienia nie z harcerzykami w stylu Kapitana Ameryki, tylko z bandą pomyleńców, kryminalistów i typów spod ciemnej gwiazdy. Wychodzi na to, że nie tylko James Gunn potrafi dziś tworzyć wzruszające i zabawne historie o kolorowej hałastrze wyrzutków, którzy stają się rodziną.

No właśnie – zabawne. Bo choć Dispatch wzrusza i ekscytuje, przede wszystkim stoi humorem. I mimo że wygląda jak serial animowany, zdecydowanie nie jest przeznaczony dla młodszych graczy. Trochę tu gagów kloacznych, parę puszczonych bąków, odrobina wymiotowania i przede wszystkim mnóstwo, mnóstwo podtekstów erotycznych. A w razie gdyby brzmiało to dla was jak coś odrzucającego, uspokajam: ja ani razu nie poczułem, by z jakimś żartem przesadzono. Trzyma się to wszystko stosownych ram.
A jak wypada „własnoręczne” kształtowanie historii? Nie ma co ukrywać, że miejscami jest dość telltale’owo. Każę bohaterce zaatakować postać A, to i tak rzuca się na postać B. Dostaję do wyboru dwie negatywne interakcje, po czym gra obwieszcza, że wszyscy zapamiętają MOJĄ decyzję… Najważniejsze wydają się tutaj trzy kwestie: romansowanie, modyfikowanie składu drużyny i to, co na podstawie naszych poczynań twórcy zaprezentują w finale. Co do reszty… Cóż, według mnie warto po prostu pogodzić się z faktem, że w grach à la film interaktywny może i trzymamy ster okrętu, ale tak naprawdę nie my decydujemy, dokąd porwą nas morskie prądy. Wtedy da się i zrelaksować, i pozachwycać widokami, i przeżyć jakąś fajną przygodę.
W Dispatch graliśmy na PC.
Plusy:
- wciągająca fabuła
- interesujące postacie
- obecność elementów strategicznych i erpegowych
- rozśmiesza, wzrusza i pobudza
- muzyka idealnie podkręca emocjonujące momenty
- twórcy zachowali umiar w korzystaniu z sekwencji QTE
- aktorstwo głosowe
Minusy:
- z rzadka wydaje się nieco niesprawiedliwa
- nie wszystkie wybory są ważne
Ocena: 8+
Podsumowanie: Wciągający film interaktywny, który wbrew pozorom oferuje też całkiem konkretną rozgrywkę. Wszystko, co najlepsze, wynika tu ze świetnego scenariopisarstwa: humor, ciekawi bohaterowie i epicki finał.
