„Rocznica” – recenzja filmu. Hollywoodzki debiut Jana Komasy to odważna przestroga nie tylko dla USA

„Rocznica” – recenzja filmu. Hollywoodzki debiut Jana Komasy to odważna przestroga nie tylko dla USA
Jakub "rajmund" Gańko
Jan Komasa dołączył do grona polskich reżyserów próbujących swoich sił na Zachodzie, ale przeczuwam, że „Rocznica” spotka się w Ameryce zarówno z docenieniem, jak i ostrą krytyką.

Gdy kilkanaście lat temu oglądałem „Salę samobójców”, nawet przez myśl mi nie przeszło, że stojący za nią Komasa wyrośnie na złote dziecko polskiej kinematografii. W żaden sposób nie byłem w stanie uwierzyć w problemy karykaturalnego Dominika, a cały wątek związany z jego rodziną budził u mnie tylko skojarzenia z kiepską telenowelą. Co prawda w kolejnych filmach poznański reżyser znacznie się rozwinął, ale i tak jego najnowsze dzieło wzięło mnie z zaskoczenia. Wymagało bowiem zarówno przedstawienia wiarygodnych postaci, jak i zbudowania odpowiedniej dynamiki w relacjach familijnych – i tym razem wyszło pod tym względem świetnie.

Stańmy razem, by powitać burzę

Zapewne niejeden z nas kiedyś się przekonał, że rodzinne spotkania to idealna okazja do wybuchu poważnych konfliktów. Nie inaczej jest w przypadku rodu Ellen i Paula, których poznajemy, gdy świętują 25-lecie małżeństwa. Ich związek wygląda na istną sielankę: po tylu latach wciąż zdają się darzyć szczerym uczuciem, a owoc ich miłości stanowi czwórka zdolnych dzieci. Anna spełnia się jako artystka, Birdie rozwija naukowe pasje, a Cynthia wraz z mężem angażuje się w sprawy społeczne. Tylko Josh trochę nie pasuje do tego obrazka, nie mogąc rozkręcić kariery pisarskiej. To właśnie on przebije ten balonik szczęścia, przyprowadzając na tytułową rocznicę swoją nową dziewczynę.

Liz robi świetne pierwsze wrażenie: uśmiecha się anielsko, zachowuje uprzejmie, a do tego właśnie kończy pisać własną książkę. Wydawałoby się, że to idealny materiał na synową, problem w tym, iż Ellen rozpoznaje w dziewczynie swoją dawną studentkę. Bynajmniej nie była to żadna jej ulubienica; kobiety miały poważną scysję na płaszczyźnie światopoglądowej. Ostatecznie Liz musiała zmienić studia, bo choć matka Josha nie wyrzuciła jej z uczelni, to właśnie przez jej krytykę dziewczyna spotkała się z powszechnym ostracyzmem. A wszystko za sprawą jakże kontrowersyjnej pracy naukowej poświęconej ideom stojącym w sprzeczności z demokratycznym porządkiem świata. Dość wspomnieć, że już w tytule pojawia się nawiązanie do słynnego dzieła Davida Griffitha…

Jutro należy do mnie

„Rocznica” to mniej efektowny film niż zeszłoroczne „Civil War” Aleksa Garlanda, ale skojarzenia nasuwają się same i podejrzewam, że obie pozycje rozbudzą podobne dyskusje. Historia opowiedziana przez Komasę jest jednak znacznie kameralniejsza i popychana do przodu przez świetnie napisane postacie. Jesse Plemons nie przeprowadzi tu brutalnych egzekucji, lecz napięcie w niektórych dialogach poczujemy porównywalne. Na koniec nie zobaczymy strzelaniny w Gabinecie Owalnym Białego Domu, lecz finał szarpie z pełną mocą za wszystkie naciągane przez poprzednie dwie godziny sznurki i pozostawia widza z podobnym przytłoczeniem.

Film nie wywierałby na pewno takiego wrażenia, gdyby nie doskonale dobrani aktorzy i aktorki, i to mimo braku pierwszoligowych gwiazd znanych z amerykańskich blockbusterów. Miłośnicy seriali Netfliksa od razu rozpoznają Kyle’a Chandlera (Johna Rayburna z „Bloodline”) czy Phoebe Dynevor, czyli Daphne z „Bridgertonów”. Postać odgrywana przez tego pierwszego, Paul, będzie starała się trzymać rodzinnych więzi wbrew politycznym podziałom, Liz, w którą wciela się Dynevor, zafascynuje nas i przerazi jako bezwzględny wilk w owczej skórze. Nie sposób nie wspomnieć też o doskonałej Diane Lane („Pod słońcem Toskanii”), odtwórczyni roli Ellen. Przemianę wszystkich członków rodziny ogląda się równie boleśnie, gdy każdy kolejny akt tej opowieści przeskakuje o rok albo dwa do przodu, a ciężar potęgują posępne scenerie Dublina, gdzie cała rzecz została nakręcona.

Nie marz, że to już koniec

Oczywiście to w dalszym ciągu Komasa, więc zdarzają się w tej układance elementy przesadzone. Szczególnie wątek Cynthii wydał mi się zbyt przerysowany, tak jakby chciano koniecznie pomieścić w scenariuszu wszystkie najważniejsze tematy polaryzujące dzisiejsze społeczeństwo.

„Rocznica” nie będzie klasyką kina pokroju „Kabaretu” Boba Fossego, ale i tak ogląda się ją jak na szpilkach. Przy czym wydaje mi się jednak uniwersalniejsza od „Civil War”. Rzecz jasna najprościej ją przykładać do współczesnej Ameryki, ale to przede wszystkim historia o zarażaniu i zaślepianiu radykalizmem. Jestem szalenie ciekaw, jak po czymś takim potoczy się dalsza zagraniczna kariera Komasy.

PODSUMOWANIE: Hollywoodzki debiut Jana Komasy to udany thriller psychologiczny podany w subtelnej dystopijnej otoczce. Jedni pochwalą ten film jako przestrogę, inni skrytykują za pretensjonalność, ale chyba najważniejsze, żeby po seansie choć odrobinę zastanowić się nad sobą samym.

Ocena: 8/10