Ta fenomenalna gra RPG skończyła właśnie 10 lat, a mało kto o niej słyszał

Ta fenomenalna gra RPG skończyła właśnie 10 lat, a mało kto o niej słyszał
"Jakub Pabisz"
Odwołuje się do erpegów sprzed lat trzydziestu, wygląda jak gra sprzed dwóch dekad, a w zeszłym miesiącu obchodziła dziesiąte urodziny. O tej perełce słyszało niewielu, ale w The Age of Decadence można się świetnie bawić, pod warunkiem, że zapomnimy o wszystkim, co wiemy o współczesnych RPG.

Pierwszy raz uniesiemy brew na etapie dodawania produkcji Iron Tower Studio do koszyka. W końcu mało która gra ostrzega potencjalnego nabywcę i każe mu się dwa razy zastanowić, czy to na pewno doświadczenie dla niego, nim ten zdecyduje się na zakup. Większość obiecuje nam złote góry, nawet jeśli po instalacji okazuje się czymś bardzo nieprzyjemnym zapakowanym w ozdobny papier.

Druga brew nieuchronnie spotka się ze swoją towarzyszką na środku czoła, gdy po kwadransie rozgrywki zaakceptujemy propozycję podejrzanego przedsiębiorcy, lecz zamiast spodziewanego zadania pobocznego i prostej walki z bandytami zostaniemy zglanowani przez trójkę drabów, nim nadejdzie na nas kolej w inicjatywie, a ekran informujący o końcu przygody wyśmieje naszą naiwność i pazerność. To jedna z wielu lekcji, jakie odbierzemy w pierwszych godzinach spędzonych z The Age of Decadence.

Bardziej złożone sekwencje prezentowane są w formie gry tekstowej.

War, war never changes

Debiutancka produkcja niezależnego studia daje nam w kość od pierwszych minut rozgrywki i nie ukrywa swojego rodowodu — to hardkorowy erpeg z domieszką walk taktycznych żywcem wyjętych z ubiegłowiecznych Falloutów, który każe nam się odnaleźć w brutalnym i niemoralnym świecie, niedającym się podzielić na binarne pojęcia dobra i zła, gdzie walka powinna być ostatnią deską ratunku, a nie domyślnym sposobem rozwiązywania problemów. Setting również był inspirowany klasyczną serią i łączy stylistykę chylącego się ku upadkowi antycznego Cesarstwa Rzymskiego z najprawdziwszą postapokalipsą.

Tło wydarzeń stanowi dawna wojna między niegdyś potężnym Imperium i ludem Qantari. Według legend eskalacja konfliktu doprowadziła do tragedii, gdy imperialni magowie przywołali i spętali potężne kosmiczne byty, by odpowiedzieć na zagrożenie ze strony będących na usługach wroga demonów. Efekt tych działań możemy podziwiać w grze — Imperium przestało istnieć, jego toksyczne tereny, wyjałowione przez niekontrolowany użytek magii i technologii, stały się areną starć między walczącymi o kontrolę nad resztką tego śmietniska szlacheckimi domami, miasta popadły w ruinę, a po pustkowiach rozbijają się łupieżcze bandy.

W interakcjach społecznych przydaje się nie tylko charyzma, lecz również inteligencja.

Punkt wyjścia jak w najprawdziwszej postapokalipsie, czyż nie? W takich realiach przyszło żyć naszej głównej postaci. Nie jest ona nikim wyjątkowym, ma jednak to szczęście, że czystym przypadkiem wchodzi w posiadanie mapy prowadzącej do zaginionej świątyni, której odnalezienie może poważnie zachwiać balansem sił w regionie.

Życie to sztuka wyborów

Poszukiwania przeciągną nas przez trzy rozdziały, a w każdym z nich odwiedzimy inne miasto — od prowincjonalnego, sypiącego się Teron, przez Maadoran, podupadłą perłę w koronie Imperium, aż po rządzony przez religijnego szaleńca Ganezzar. Pod tym względem The Age of Decadence jest dość liniowe i kompaktowe, nie dostajemy do dyspozycji ani otwartego świata, ani dziesiątek szczegółowych lokacji do odwiedzenia. Nieszablonowe podejście twórców do opowiadania historii daje o sobie znać, gdy zagłębimy się w system frakcji.

Mieszkańcom świata The Age of Decadence trudno odróżnić technologię od magii.

Tych znajdziemy siedem — imperialni gwardziści, gildia złodziei, zabójców, kupców, a także trzy rody szlacheckie. Podczas tworzenia postaci możemy zdecydować się na członkostwo w dowolnej z gildii lub służbę władającemu Teron rodowi Daratan. Mamy także kilka opcji „niezrzeszonego” startu jako najemnik, podróżnik mędrzec czy wędrowny oszust, ale do każdej z grup możemy dołączyć po rozpoczęciu gry, włączając w to możliwość zdradzenia obecnego pracodawcy.

Wybór strony zmienia właściwie wszystko — od otwierającej sceny, przez sposoby rozwiązywania konfliktów i odwiedzane lokacje, aż po dostępne zakończenia, których jest tu kilkadziesiąt. Choć wydarzenia głównej linii fabularnej w każdym przejściu będą mniej więcej takie same, nasza rola w nich będzie się diametralnie różnić.

Zaufalibyście temu człowiekowi, prawda?

Dzień świstaka

Weźmy na tapet pierwszy rozdział (dostępny za darmo w formie dema), kręcący się wokół próby przewrotu w Teron. Jako żołnierz imperialnych gwardzistów w finale wątku weźmiemy udział w nalocie na siedzibę gildii zabójców w akcie zemsty za śmierć dowódcy, jako asasyn musimy uciec przed wspomnianym linczem, członek gildii złodziei wykorzysta chaos, aby wywieźć z niego skradziony władcy miasta skarb, a kupiec będzie smacznie spał, bo lwią część roboty wykonał wcześniej, przekupując i zastraszając, by sprowokować pozostałe strony do pochopnych działań.

Potencjał na kilkakrotne rozgrywanie The Age of Decadence jest z tego powodu olbrzymi, bo w trakcie jednego przejścia nie da się zobaczyć wszystkiego. Raz za razem możemy budzić się w Teron i sprawdzać różne ścieżki niczym w powtarzającym się śnie, a niektóre z nich potrafią być naprawdę zaskakujące. Konsekwencje naszych działań uderzają w nas na każdym kroku, a gra skłania do kilkukrotnego zastanowienia się, nim podejmiemy nawet błahą decyzję.

Mój bohater jeszcze nie wie, jak srogie lanie go czeka.

Remind yourself that overconfidence…

Choć wiele erpegów wynagradza obwąchiwanie każdego dostępnego kąta i kończenie wszystkich zadań pobocznych, choćby wydawały się nam głupie lub niezgodne z charakterem prowadzonego przez nas bohatera, tutaj specyfika opowiadanej historii oraz mechanik sprawia, że wielokrotnie możemy dostać po głowie za próby łapania kilku srok za ogon lub nie być w stanie rozwiązać sprawy po naszej myśli.

Świat The Age of Decadence jest brutalny. Idealiści i naiwniacy szybko lądują w piachu, a gra nie ocenia nas negatywnie za podchodzenie do problemów nie po dżentelmeńsku. Ten bandyta, którego oszczędziliśmy w pierwszym rozdziale, nie zdecyduje się magicznie na resocjalizację, tylko powróci, by dalej uprzykrzać nam życie. Mędrzec, na prośbę konkurenta wypędzony przez nas z miasta, poskarży się lordowi i za jego sprawą to nas czeka wygnanie, jeśli nie będziemy wystarczająco stanowczy w działaniach.

Ekrany śmierci potrafią być bardzo szydercze. Często zasłużenie.

Walki, szczególnie te opcjonalne, potrafią być diabelnie trudne. Jeśli nie musimy nadstawiać karku, to warto ich unikać, bo nierzadko przeciwnicy przeważają liczebnie. Niepotrzebne chojrakowanie zwykle kończy się śmiercią, szczególnie dla postaci specjalizującej się w innych dziedzinach, niż wojaczka.

Skup się!

Jest to podejście wyjątkowo satysfakcjonujące, bo możemy przejść The Age of Decadence bez konieczności zabijania ani jednego przeciwnika. Złotousta postać będzie w stanie wyślizgnąć się z większości sytuacji kryzysowych, złodziej przemknie chyłkiem, a mędrzec aktywuje pradawną maszynerię i dowie się prawdy o świecie, być może w procesie stając się bogiem. Sposobów na dotarcie do finału mamy wiele, lecz żeby go osiągnąć, gra wymusza na nas specjalizację.

Postaci od wszystkiego są tu wyjątkowo do niczego, ponieważ większość wyzwań pokonujemy, sprawdzając poziom jednej z kilkunastu umiejętności. Pula punktów doświadczenia jest dość ograniczona, więc rozwijając postać zbyt szeroko, możemy zamknąć sobie wiele bram. Z tego samego powodu trzeba być bardzo uważnym, przypisując na starcie atrybuty — możliwości ich zwiększenia nie ma wiele, a zbyt niski poziom któregoś z nich może zablokować przed nami całe lokacje czy opcjonalne wątki.

Na każdym kroku możemy natrafić na ruiny dawnego imperium.

Konsekwencje twoich czynów

Mimo zamkniętości świata mało która produkcja daje nam tyle swobody, w tym wolności do popełniania własnych błędów. Gdzie w końcu można ominąć jedną trzecią gry, wysadzając w pobocznej misji całe miasto? Możliwych ścieżek jest tu tak dużo, że trudno byłoby rozpisać wszystkie opcje w formie grafu i nie dostać oczopląsu.

Mnogość wykluczającej się zawartości i niekiedy niesprawiedliwa trudność może nie być dla każdego, ale jeśli zagryziecie zęby i przymkniecie oczy na graficzne ubóstwo oraz toporność mechaniki, otworzy się przed wami erpeg z aspiracjami, gdzie poczujecie, że decyzje naprawdę mają znaczenie, a wybory nie są zaledwie iluzją.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *