Zapomniany kuzyn „Star Treka”, genialny idiota i wietnamskie duchy [RetroFantastyka]

Zapomniany kuzyn „Star Treka”, genialny idiota i wietnamskie duchy [RetroFantastyka]
Avatar photo
Smuggler
A czeka na was stara, ale jara powieść i dwa mniej stare opowiadania – wszystkie warte waszej uwagi!

„MISJA MIĘDZYPLANETARNA” (1950), ALFRED ELTON VAN VOGT

Gdzie można przeczytać: polskie wydania z 1972 i 1999; pierwszą nowelę, czyli „Zabójcę z mroków”, znajdziecie w antologii „Droga do science fiction” (t. 2)

Dorwałem tę powieść w okolicach 1980, jako nastolatek, i byłem pod wielkim wrażeniem, choć już wtedy miała swoje lata. Pierwotnie ukazała się pod nazwą „The Voyage of the Space Beagle”(*). Tak naprawdę jest to „sklejka”, czyli historia składająca się z czterech oddzielnych i obszernych nowel napisanych na przestrzeni 11 lat (najstarsze pochodzą aż z 1939!), połączonych postacią głównego bohatera oraz statkiem, na którym podróżuje, w polskim przekładzie nazwanym Ogarem Kosmosu. Można powiedzieć, że to taki książkowy czteroodcinkowy serial – papierowy odpowiednik „Star Treka” czy „Kosmosu 1999”.

Ogar to ogromny, kulisty statek z liczącą blisko tysiąc osób, wyłącznie męską załogą (chemicznie wykastrowaną na czas podróży, tak na marginesie). Przemierza kosmos w ramach bliżej nieokreślonej misji badawczej. Głównym bohaterem jest doktor Elliott Grosvenor, jedyny na pokładzie neksjalista. (Tak określa się przedstawicieli nowej dyscypliny naukowej; jej nazwa pochodzi od słowa „nexus”, czyli węzeł, w jaki spleciono wszystkie istniejące dotąd dziedziny nauki. Neksjalista potrafi syntetyzować informacje z biologii, chemii, psychologii, technologii, fizyki itp. Można by więc nazwać go „wszystkoistą”).

W każdej noweli załoga Ogara natyka się na jakieś formy życia zwykle nastawione wrogo do ludzi. Owych przeciwników (z dużą pomocą naszego doktora) w końcu po ciężkiej walce pokonuje. Na początku musi zmierzyć się inteligentnym, drapieżnym stworzeniem przypominającym skrzyżowanie tygrysa z ośmiornicą, wysysającym żywotną energię z ludzi, do tego mającym pewne zdolności psioniczne i odpornym na broń, jaką dysponują kosmonauci.

W drugiej części na statku dochodzi do konfliktu – praktycznie wojny domowej – między członkami załogi w efekcie telepatycznego oddziaływania umysłów pewnej kosmicznej rasy, a w trzeciej ich przeciwnikiem jest… ksenomorf. Serio! Tylko że jeszcze paskudniejszy niż ten z filmu, bo duży, masywny i szkarłatny, obdarzony co najmniej ludzką inteligencją, a do tego potrafiący przenikać przez materię. (Swoją drogą, to jedyny ocalały przedstawiciel stworzeń, które rządziły poprzednim wszechświatem, przed Wielkim Wybuchem). I również ma ten okropny zwyczaj wykorzystywania ludzi jako inkubatorów… Jestem absolutnie przekonany, że scenarzyści „Obcego” czytali tę powieść! W ostatniej części dzielni kosmonauci muszą zmierzyć się z kreaturą o rozmiarach mierzonych latami świetlnymi, żywiącą się energią życiową istot biologicznych, potrafiącą pożreć całą biosferę planety na przystawkę.

Do powieści tej powróciłem dość niedawno, po 45 latach, ech… i powiem wam, że całkiem nieźle zniosła próbę czasu, choć oczywiście trąci już mocno naftaliną – w sumie bardziej w kwestiach relacji międzyludzkich niż samej technologii. Ale i tak nadal fajnie się to czyta.

(*) Tytuł książki niewątpliwie nawiązuje do „Podróży na okręcie Beagle” Karola Darwina – książki o jego pięcioletniej podróży dookoła świata na pokładzie HMS Beagle.

„KWIATY DLA ALGERNONA” (1959), DANIEL KEYES

Gdzie można poczytać: w formie opowiadania w antologiach „Kroki w nieznane” (t. 6) oraz „Droga do science fiction” (t. 4); w formie powieść polskie wydania z 1996 i 2015

To przejmujące opowiadanie autor rozbudował w 1966 roku do powieści i rzec muszę, że to dość rzadki przypadek, gdy efekt końcowy okazuje co najmniej równie dobry, jeśli nie lepszy, jak pierwowzór. Jeżeli więc krótsza wersja się wam spodoba, śmiało sięgnijcie i po tę drugą. Całość przedstawiona została w formie dziennika pisanego w pierwszej osobie przez protagonistę, niejakiego Charliego Gordona. Jest on niedorozwinięty umysłowo; jego pierwsze wpisy aż ranią oczy ortografią, gramatyką, ubogim słownictwem, koślawymi zdaniami itd. Charlie relacjonuje przebieg eksperymentu, w którym uczestniczył.

Za pomocą jakiejś operacji neurochirurgicznej kilkakrotnie podniesiono mu IQ, aż do poziomu geniusza, a kolejne wpisy w jego dzienniku pokazują tę stopniową transformację i towarzyszącą temu zmianę percepcji otoczenia i ludzi, z którymi się styka. Nie chcę dokładniej streszczać fabuły, bo popsuję wam lekturę. W każdym razie nie bez powodu „Kwiaty dla Algernona” znajdują się w praktycznie każdym zestawieniu 100 najlepszych opowiadań SF w historii. Doczekały się też dwóch adaptacji – w 1968 i 2000 – ale że żadnej nie widziałem, nie powiem wam, czy warto je obejrzeć.

„MA QUI” (1991), ALAN BRENNERT

Gdzie można przeczytać: „Nowa Fantastyka” (03/1993)

Alan Brennert nie jest zbyt znany w Polsce, ukazało się u nas tylko kilka jego opowiadań. A to – łączące elementy SF i horroru – mnie wydaje się najlepsze. Być żołnierzem w Wietnamie gdzieś w 1968 roku to trochę przesrane, czyż nie? Dostać tam kulkę od snajpera – zdecydowanie żadna przyjemność. A umrzeć w efekcie postrzału to już całkiem przerąbane… Ale jednak może być jeszcze gorzej.

Okazuje się bowiem, że choć wprawdzie istnieje życie pośmiertne, to zmarłych obowiązuje zasada „czyj kraj, tego obyczaje”. I w efekcie nasz poległy żołnierz staje się ma qui, co po wietnamsku z grubsza oznacza rodzaj upiora, a dosłownie „wściekłego/gniewnego ducha”. Tacy jak on snują się po ziemi, szkodząc żywym na wszelkie sposoby (np. porywając ich pociechy). Musi też przestrzegać reguł, w które wierzą Wietnamczycy – stąd np. odstrasza go czerwony kolor, a własne odbicie w lustrze wręcz panicznie przeraża. Ma qui kręci się po okolicy, unikając źródeł swoich „lęków”, spotykając inne rodzaje lokalnych upiorów i zjaw (zostają nimi np. bezdzietne kobiety) i prowadząc z nimi konwersacje. A w końcu napotyka kumpla. Też już martwego, do tego strasznie cierpiącego. Jedyne, co może mu pomóc, to ofiara z dziecka…

Dzieło Brennerta dostało nagrodę Nebula w 1991 roku (czyli takiego Oscara dla opowiadań fantastycznonaukowych). Recenzent z magazynu Kirkus Reviews określił je jako „wstrząsające”. No, nie wiem, czy nieco tu nie przesadził, ale niewątpliwie „Ma Qui” ma qui… yyy… ma w sobie coś, bo zostało mi w głowie już po tej pierwszej lekturze.

4 odpowiedzi do “Zapomniany kuzyn „Star Treka”, genialny idiota i wietnamskie duchy [RetroFantastyka]”

  1. „Kwiaty dla Algernona” – od jakiegoś czasu mam na wishliście. Ale „kupka wstydu” książek jest u mnie jeszcze większa niż gier… Niedawno kupiłem „Alice’s adventures in wonderland” w oryginale i muszę przyznać, że taka podróż po niespełna 30 latach, do książeczki, która kiedyś wydawała się śmieszną bajeczką dla dzieci (dzięki, Disney…), to naprawdę ciekawe doświadczenie, polecam.
    Zresztą historie polskich przekładów dla tej pozycji to kawał ciekawej historii. Psychopatom polecam wziąć tłumaczenie Stillera, Marianowicza, a potem Tabakowskiej i porównać chociażby przekład wierszy… 🙂

  2. Nie no, wiersze tam to taki odjazd, ze kazdy przeklad bedzie zupelnie inny, bo kazdy tlumacz musi w sumie wymyslec wlasny jezyk i neologizmy by to oddac.

  3. kod tajemny stada małp 12 grudnia 2025 o 16:23

    „Kwiaty dla Algernona” są zbyt melodramatyczne, lepiej poczytać „Understand” Teda Chianga – dużo bardziej konsekwentne.

  4. „Kwiaty dla Algernona” – były też wystawiane jako monodram w Warszawie.

    @WBK87 – w ogóle porównywanie tłumaczeń jest szalenie ciekawe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *