rek
rek

„Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” – finał godny serii? [RECENZJA]

„Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” – finał godny serii? [RECENZJA]
"Eugeniusz Siekiera"
Przez ponad dekadę uniwersum Obecności spuchło do nieprzyzwoitych rozmiarów. Od 2013 roku doczekaliśmy się nie tylko czterech odsłon głównego cyklu, ale też dwóch krótszych, mniej udanych spin-offów Jak jednak rzekła Wyrocznia w trzecim „Matriksie”: „Wszystko, co ma początek, ma też koniec”. A ten właśnie nadszedł.

Jak na gatunkowe standardy, „Ostatnie namaszczenie” jest produkcją dość długą. To rzekomo finalna część, a że pożegnania lubią być ckliwe, zaskakująco wiele taśmy filmowej zagospodarowano na pokazanie zwykłej, nudnej codzienności rodziny Warrenów, znanych badaczy zjawisk paranormalnych. Poznajemy pierwszą sprawę naszego duetu i obserwujemy, jak w dramatycznych okolicznościach przychodzi na świat córeczka protagonistów – Judy. To jednak ledwie prolog, właściwa opowieść rozegra się całe lata później.

Pogromcy duchów na emeryturze

Przez problemy zdrowotne, Ed i Lorraine postanowili zawiesić działalność, skupiając się w końcu na życiu doczesnym. Szczególnie że mają ku temu dobre powody, poza zdrowotnymi rzecz jasna. Dorastająca latorośl przedstawia im swojego chłopaka, a że to coś więcej niż wakacyjny romans, szykują się zaręczyny, w dalszej perspektywie zaś ślub. To nie jest dobry czas na odprawianie egzorcyzmów.

Oczywiście plany planami, a życie i tak pisze własne scenariusze. Przeszłość już wkrótce da o sobie znać, by dopaść naszych łapiduchów w najmniej oczekiwanym momencie. Póki co panuje jednak swoista cisza przed burzą, choć w jej trakcie również należy być czujnym, bo w przypadku tej rodzinki nawet coś tak prozaicznego jak przymierzanie sukni ślubnej może zamienić się w koszmar.

fot. Warner Bros.

Postawienie w centrum historii znanych bohaterów sprawiło, że mniej uwagi poświęcono kolejnej familii, doświadczającej w tym samym czasie najprawdziwszej grozy. Smurlów poznajemy w dniu bierzmowania ich córki, która z tej okazji dostaje zabytkowe lustro. Pozostaje pytanie, jacy dziadkowie obdarowują wnuczkę prezentem tak upiornym, że jako element wystroju pasowałby chyba jedynie do sypialni Wednesday Addams, no ale o gustach się nie dyskutuje. Niestety przedmiot z piekła rodem już wkrótce sprowadzi na głowy Smurlów koszmarne wizje, tragiczne wypadki i śmiertelnie niebezpieczne ataki trzech rozszalałych duchów, którymi kieruje jeszcze potężniejsza, zaklęta w zwierciadle siła.

Pompowanie balonika

Scenariusz bierze długi rozbieg, nim skonfrontuje nasz sprawdzony duet z demonem, który wedle wstępnych obietnic wydaje się bardziej złowrogi niż wszystko, z czym Warrenowie mierzyli się wcześniej. Gdy jednak przychodzi do ostatecznego starcia, całe powietrze z balonika ulatuje. Przez blisko dwie godziny szykuje się nas na batalię stulecia, tej zaś… właściwie tu nie ma. Nie dowiadujemy się również niczego na temat antagonisty. Co to za demon, dlaczego jest aż tak niebezpieczny, od kiedy „mieszka” w lustrze? Skąd właściwie ono się wzięło i kto je stworzył? Mnóstwo pytań, żadnych odpowiedzi.

Pieczołowicie budowana iluzja zagrożenia pryska jak mydlana bańka przez naiwne zakończenie. Na co komu łacińskie sentencje z Biblii i wielogodzinne egzorcyzmy, wycieńczające zarówno opętanego, jak i samego egzorcystę, skoro tak wielkie zło może zostać pokonane przez… dziecięcy wierszyk i rodzinne zjednoczenie. Cały dramatyzm poszedł w diabły, ostało się goszczące na mojej twarzy niedowierzanie. Brakowało tylko troskliwych misiów, które trzymając się za łapki, mocą serduszek rozbiłyby to nieszczęsne zwierciadło w drobny mak.

fot. Warner Bros.

The Best Of

Za kamerą stanął Michael Chaves, reżyser średnio przyjętej „trójki”. „Ostateczne namaszczenie” wyszło mu zdecydowanie lepiej, choć głównie dlatego, że miast eksperymentować z formułą i szukać nowych sposobów na przestraszenie widza, zaczął kopiować styl Jamesa Wana, autora dwóch pierwszych „Obecności”, a zarazem definitywnie najlepszych filmów z całego uniwersum.

Mawiają, że naśladownictwo jest najwyższą formą pochlebstwa, trzeba jednak liczyć się z tym, iż oryginalności nie znajdziecie tu za grosz. W tym względzie to film bardzo zachowawczy, stanowiący festiwal znanych i sprawdzonych straszaków: wiesz, że majaczący w ciemnościach cień zniknie po zapaleniu światła, upiornie blada twarz pojawi się zawsze na ułamek sekundy, a na zatrzymanej klatce nagrania VHS będzie można uchwycić złowrogą istotę, której nikt z obecnych nie zauważył.

Czy to przeszkadza? Nieszczególnie, bo „Obecność 4” to całkiem dobrze zrealizowany horror, który mimo fabularnych dłużyzn do samego końca sprawnie żongluje naszymi emocjami. Zdjęcia są co najmniej poprawne, dźwięk solidny, scenografię dopieszczono, a obsada zagrała bez cienia fałszu (Vera Farmiga i Patrick Wilson świetni jak zwykle, ale wcielająca się w ich córkę Mia Tomlinson również stworzyła wiarygodną kreację). Jako finał cenionej i lubianej serii film może nieco rozczarowuje, choć po nakręceniu przeciętnej części trzeciej i fatalnej „Zakonnicy II” Chaves i tak zdołał mnie pozytywnie zaskoczyć.

Podsumowanie: To po trosze horror (głównie za sprawą licznych jump scare’ów, w tym kilku naprawdę solidnych), a po części dramat rodzinny. Film nieco odtwórczy, taka składanka „the best of…” serii, ale ogląda się go przyjemnie. Niestety bardzo naiwny finał niszczy dobre wrażenie.

Ocena: 6

rek