F1 – recenzja filmu. Kino szybkie i wściekłe

To film o potrzebie prędkości i przekraczaniu kolejnych granic, a jego sercem jest Sonny Hayes. Nie pojazd odgrywa tu najważniejszą rolę, lecz jego kierowca. Brad Pitt stworzył fantastyczną kreację, stanowiącą krzyżówkę Toma Cruise’a wcielającego się w Mavericka i Nathana Drake’a z serii Uncharted – zawodowca i eksperta, który czasem denerwuje nonszalancją i bezczelnością, zawsze zbyt pewnego siebie, a jednocześnie dowcipnego, sympatycznego i mimo brawurowego podejścia wciąż spadającego na cztery łapy. Nie sposób go nie polubić. Kibicujemy mu do końca, również wtedy, gdy popełnia błędy i nadmiernie ryzykuje. A chyba nie muszę dodawać, że robi to często.
Szybki jak błyskawica
Choć Sonny nieustannie uczestniczy w rozmaitych zawodach (film otwiera świetna sekwencja 24-godzinnego wyścigu Daytona), w Formule 1 nie brał udziału od 30 lat, kiedy to tragiczny wypadek przekreślił jego karierę. Teraz otrzymuje szansę powrotu do gry i zmierzenia się z dawnymi demonami. Stary przyjaciel (Javier Bardem) składa mu propozycję dołączenia do teamu Apex GP, który, choć nie brakuje mu zapału do walki, do tej pory ani razu nie zwyciężył, a do końca sezonu zostało dziewięć Grand Prix. Sonny miałby wesprzeć zespół swym doświadczeniem jako drugi kierowca i jednocześnie pełnić funkcję mentora młodego, świetnie rokującego żółtodzioba (Damson Idris). Dochodzi więc do klasycznego konfliktu pokoleń i rywalizacji dwóch zadziornych uparciuchów nadmiernie pewnych siebie. Obaj są trochę bezczelni i krnąbrni; to soliści, nie zawsze potrafiący grać drużynowo, a bez tego trudno myśleć o wygranej w F1.

Mimo umiejętności Sonny nie może równać się z najlepszymi, podobnie jak bolid teamu, którego szeregi zasila. Jak zwyciężyć w maszynie nieustannie lądującej na końcu stawki? Cóż, sposobem. Po pierwsze sugeruje modyfikacje – te udaje się wprowadzić, co ostatecznie pozwoli ucinać ułamki sekund na zakrętach i ścigać się agresywniej. Po drugie, niczym wytrawny szachista wyprzedzający przeciwnika o trzy ruchy, wykorzystuje zasady regulaminu na swoją korzyść i nagina przepisy, by psuć konkurentom szyki, załatwić koledze z zespołu dodatkowy pit stop itd. Nie zawsze gra czysto, a jego manewry kosztują zespół gigantyczne pieniądze, ale finanse nigdy nie były jego priorytetem. Liczy się prędkość i rywalizacja, a ostatecznie miejsce na podium. Bez względu na cenę.
Spektakl za 300 baniek
Reżyser zabiera nas za kulisy tej luksusowej i obłędnie drogiej imprezy, mamy więc okazję zobaczyć świat Formuły 1 od zupełnie innej strony – również takiej, która pokazuje znaczenie m.in. dyrektora technicznego, mechaników i inżynierów, trenerów, lekarzy i gości od „pijaru”, jednym słowem wszystkich, nie tylko faceta mknącego 300 kilometrów na godzinę i przekraczającego linię mety. Warto dodać, że gdzieś na marginesie film porusza też kwestię obecności kobiet w biznesie i sporcie całkowicie zdominowanym przez mężczyzn. Robi to trochę łopatologicznie, a dodatkowo scenarzysta otwiera sobie furtkę do wątku romansowego, moim zdaniem zupełnie zbędnego. Dobrze, że temat został liźnięty, choć szkoda, że tak powierzchownie.

Puryści zapewne będą wytykać twórcom liczne nieścisłości czy skróty myślowe, dlatego uczulam, że to nie jest dokument i nie należy go traktować w ten sposób. To znaczy oczywiście można, jeśli chcemy sobie zrujnować seans. Przedstawia nam się fikcyjną historię o nieistniejącym kierowcy, która w pierwszej kolejności ma zagwarantować zastrzyk adrenaliny i na krótki moment zamienić salę kinową we wnętrze pojazdu F1, co zresztą udało się Kosinskiemu znakomicie. Reszta to didaskalia, na pewno znalazło się wśród nich sporo uproszczeń, ale nie powinny psuć odbioru widowiska.
Bo tymże ten film jest. Imponującym spektaklem stworzonym z rozmachem, ale też z przywiązaniem do detali. Podziwiamy w akcji autentyczne bolidy, obraz kręcono na prawdziwych torach wyścigowych, przy pełnej współpracy organizatorów Formuły 1, a nawet niektórych kierowców. Dość powiedzieć, że jednym z producentów obrazu został Lewis Hamilton, siedmiokrotny mistrz świata. Reżyser położył olbrzymi nacisk na autentyczność, a scenarzysta zadbał o należytą dramaturgię, dzięki czemu dzieło ma szansę spodobać się zarówno pasjonatom najbardziej prestiżowego motorsportu świata, jak i kompletnym amatorom.

Wizualna perfekcja
Od strony realizatorskiej dzieło błyszczy. Zdjęcia są zjawiskowe, a ujęcia rozpędzonych bolidów i widok z kamery zamocowanej na kasku kierowcy przyprawiają o szybsze bicie serca. Jeśli pokochaliście nowego „Top Guna” za sekwencje lotnicze, prawdopodobnie „F1” też was zachwyci, bo dynamika wyścigów obezwładnia. Całość uzupełnia fantastyczna ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Hansa Zimmera oraz kilka rockowych klasyków (Queen, Led Zeppelin) i nieco nowszych kawałków (Ed Sheeran).
I tak, zgodzę się ze stwierdzeniem, że fabuła nie jest szczególnie odkrywcza, momentami to niemalże dzieło z generatora. Scenariusz bazuje na tylu kliszach, że najlepiej odnalazłby się w latach 90. Ale co z tego, skoro dzieciak we mnie czuł każde wejście w zakręt i przyspieszenie po wyjściu z niego, a kraksy wywoływały niemal fizyczny ból. Apple wydało 300 baniek na to brawurowe widowisko, zapewne więc niedługo będzie je można zobaczyć na platformie streamingowej amerykańskiego giganta. Od razu jednak dodam, że nie warto czekać. Podobnie jak „Maverick”, to obraz skrojony pod duży ekran. Powtórzę więc słowa, które wieńczyły recenzję „Top Guna” z 2022 roku: dla takich filmów powstały kina.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
2 odpowiedzi do “F1 – recenzja filmu. Kino szybkie i wściekłe”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
tak z ciekawości, w ilu fpsach jest film? Taki obejrzałbym z przyjemnością w 120+
Przynajmniej nie kolejne przegadane guano dla GenZ.
Brakuje filmów akcji w których NIE MA PIERD.LENIA a jest akcja, obraz, dzwięk i emocje.
Do dzisiaj wspominam Dunkierkę Nolana (tam taniego gadania bardzo mało) I Diuna w której słowa tylko podkręcają klimat i są to słowa mądre typu „strach to śmierć, strach zabija duszę”.
Mam dość tej współczesnej ch,jowej i zniszczonej branży filmowej nadmiernym gadulstwem.Już Madonna śpiewała kilka dekad temu, że „talking is cheap”.
Abominacją był serial The Punisher, przegadany w 95% jak go porównasz do kinowego Punisher War Zone.
GenZ też niech się wezmie do roboty, a nie tylko gada.
Szkolę ich i jest masakra jak bardzo nie samodzielni nie są i jak chcą gadać o emocjach i wszystkim zamiast załatwić sprawę i iść dalej bez rozkminy na którą szkoda energii, kiedy roboty jest wiecej niż sił.