„Elektroglina 2050” – recenzja. Cyberpunk 2077 po roku w Polsce

Od lat trudno oczekiwać od Walaszka czegokolwiek zaskakującego. Po stu odcinkach „Kapitana Bomby” puenty żartów same cisnęły się na usta każdemu fanowi podczas seansu kolejnych epizodów – i komu to przeszkadzało? Tak się składa, że nikomu, a twórca zdaje się o tym doskonale wiedzieć. O ile bowiem „Blok Ekipa” była próbą wykreowania czegoś świeższego, o tyle „Egzorcysta” czy teraz „Elektroglina 2050” to kreskówki jadące na spuściźnie Tytusa Bomby.
Policjanci w nowym serialu Canal+ to żołnierze Gwiezdnej Floty w przebraniu, a stający na ich drodze nierozgarnięci przestępcy są tutejszym odpowiednikiem kosmitów. Mógłbym napisać, że wyczuwam w tym wszystkim pewną tęsknotę za utraconymi prawami do kultowej marki. Nie zrobię tego jednak, bo z „postbombowej” twórczości Walaszka wyraźnie przebija wyrachowanie – pan Bartosz doskonale wie, co sprzedaje jego kreskówki, i właśnie to daje odbiorcom. A skoro fani nie kryją zadowolenia, sam autor zaś coraz wygodniej mości się w swojej średniozamożności, to komu dzieje się krzywda?
Jaki kraj, taki RoboCop
Cyberpunkowa Warszawa przyszłości. Lasery, mutanty, dzielnica Rakowiec, w której „jest gorzej niż w Bangladeszu”, a posiadanie butów świadczy o wręcz niewyobrażalnym bogactwie. Policja w owe strony raczej się nie zapuszcza, i to pomimo tego, że funkcjonariusze mają nie tylko cyberwszczepy, ale też roboty do pomocy. I właśnie perypetiom takiego duetu – inspektora Kosińskiego (pseudonim Kosa) i będącego na wyposażeniu stołecznej policji androida marki URSUS 2000 (który zmienił nazwisko na Kibel) – przyglądamy się w ramach sześciu krótkich odcinków „Elektrogliny 2050”.

Nie spodziewajcie się rewolucji pod względem aspektów audiowizualnych – graficzny sznyt Walaszka (nawet jeśli, co widać po napisach końcowych, kreskówkę rysowali głównie inni twórcy) rozpoznaje się od razu, podobnie jak charakterystyczny dubbing. Fani „Kapitana Bomby” poczują się tutaj jak w rakiecie Orzeł 7 i… właśnie w tym tkwi problem. To wszystko już gdzieś – w tej czy innej formie – widzieliśmy. A w moim odczuciu samo uniwersum aż prosi się o coś więcej niż słynne walaszkowe 30%. Choć już się do nich przyzwyczailiśmy, niedosyt pozostaje.
Sraczka
Powyższy śródtytuł to zarazem świetny przykład wspomnianego niewykorzystanego potencjału – Sraczka stanowi parodię sklepów z zielonym płazem w logo. Jak sama nazwa wskazuje, niezbyt wyszukaną, ale Walaszek nigdy nie słynął z subtelności – w końcu jego obserwacje polskiej rzeczywistości zawsze były tyleż celne, co dosadne.
„Elektroglina 2050” działa najlepiej, gdy kręci się właśnie wokół satyry na nasze społeczeństwo – w wyżej wymienionym przykładzie lub w odcinku z biznesmenem o dziwnie znajomym nazwisku Gminnowiejski. Chlubny epizod zalicza również granatnik na komisariacie policji. Niestety fakt, że mamy do czynienia z krótkim metrażem, sprawia, iż tego typu kwestie nie mogą w pełni wybrzmieć ani okrzepnąć, a całość pozostawia nas z apetytem na więcej.

Humor na pięć gwiazdek
Przyzwoicie wypada natomiast klasyczne poczucie humoru spod szyldu SPInka Film Studio – tak bardzo oczekiwane przez fanów twórczości Walaszka opary absurdu unoszą się nad całym serialem. Choć bywa też średnio (czyli super), to momentami poziom dobija do topowych odcinków „Kapitana Bomby”. Zresztą „Elektroglina 2050” potwierdza, że autor lepiej odnajduje się w estetyce science fiction niż w klasycznym fantasy, którego mogliśmy niedawno zasmakować w ramach innej kreskówki, tj. „Rycerzy Doliny Rozdupy”.
Tam mieliśmy jednak zachowaną ciągłość historii, podczas gdy omawiany tu serial stanowi po prostu zbiór niepowiązanych ze sobą miniaturek – niczym początkowy „Kapitan Bomba”, w którym bardzo długo fabuła zamykała się w obrębie jednego epizodu. Na bazie krótkich, wyrywkowych opowiastek Bomba wprawdzie zyskał popularność, jednak to dłuższe metraże – dosłownie (filmy) i w przenośni (mam na myśli kilkuodcinkowe sagi połączone konkretnym wątkiem) – – zbudowały kultowość postaci.
I w „Elektroglinie 2050” trochę tej ciągłości brakuje – ciekawemu światu przedstawionemu przydałoby się szersza ekspozycja, a wątki, które przy innym trybie produkcyjnym mogłyby potrwać o wiele dłużej, są prowadzone w pośpiechu i szybko ucinane. Również kwestie satyry na polskie społeczeństwo rozpaczliwie proszą się o pogłębienie.Co za tym idzie – choć humor zasługuje na pięć gwiazdek, a dźwięk się nie rozjeżdża – nie sposób nie odnieść wrażenia, że trochę tej kreskówce do ideału zabrakło i finalnie dostaliśmy wspomniane walaszkowe 30%. Pozostaje więc mieć nadzieję na kontynuację i rozbudowę uniwersum. Potencjał widzę w nim bowiem zdecydowanie większy niż w którejkolwiek z animacji Spinki po zakończeniu produkcji „Kapitana Bomby”.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
Jedna odpowiedź do “„Elektroglina 2050” – recenzja. Cyberpunk 2077 po roku w Polsce”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Właśnie wykupiłem subskrypcję na Canalplus. Będzie oglądane. 🙂