Serious Sam: The Random Encounter – recenzja

Jako, że nowe Modern Warfare interesuje mnie średnio, a Battlefield chyba nawet trochę mniej, czekam niecierpliwie na trzeciego Serious Sama. Oczekiwanie staje się powoli nieznośne, ale na szczęście ludzie z Devolver Digital przy bezczelnym odsuwaniu premiery mieli na tyle przyzwoitości, by jakoś mi ten czas umilić. Wynajęli więc trzy indie-ekipy, które zajęły się opracowywaniem małych, szybkich gier z Poważnym Samem w roli głównej. Niestety iUrządzenia nie mam, więc Kamikaze Attack! sprawdzić mi się nie udało, Double D było tak żenujące, że lepiej je przemilczeć, ostatnia nadzieja leżała więc w najnowszym The Random Encounter.
I jestem zadowolony. Naprawdę zadowolony.
Serious Sam: The Random Encounter to coś, w co ciężko uwierzyć. Wygląda jak klasyczne 16-bitowe RPG z czasów SNES-a, w którym bohatera na mapie świata obserwujemy z góry, a w czasie turowych walk nasze jednostki widzimy na nowym ekranie po prawej z wrogami po lewej. W jaki sposób pasuje to do dynamicznej i bezmyślnej rzeźni, do której seria nas przyzwyczaiła? Paradoksalnie – w każdy możliwy!
Jeżeli graliście kiedyś w stare jRPG, albo chociaż Pokemony, to doskonale wiecie, że przeciwnicy wyskakują tam z reguły znikąd, a walki toczone są na osobnych tłach w systemie turowym. Tak samo jest w Serious Sam: The Random Encounter, ale o ile jednak w starych Final Fantasy i Dragon Questach miejsca niebezpieczne były z reguły jasno oznaczone – tutaj każde pole może okazać się potencjalnym starciem. Starciem widowiskowym, bo w przeciwieństwie do klasyki gatunku, nie bijemy się z trzema jednostkami na krzyż, a setkami. Setkami pędzących na nas stworów, które musimy wyeliminować w odpowiedni – najszybszy – sposób.
Walka opiera się na prostym schemacie – mamy maksymalnie trzech bohaterów po naszej stronie, a po drugiej hordę paskud. Cały czas biegniemy do tyłu i co pięć sekund wybieramy każdemu z herosów jedną z trzech możliwości: atak, zmianę broni, albo wykorzystanie znalezionego przedmiotu. Zmiana broni trwa sekundę (zawsze bardzo ważną!), więc co pauzę musimy ocenić sytuację i zastanowić się nad kolejnym ruchem – czy lepiej przesiąść się na wyrzutnię rakiet, czy zaryzykować shotgunem na krótki dystans? czy lepiej odepchnąć wrogów karabinem laserowym, czy raczej puścić jeden zabójczy strzał ze snajperki w linii prostej? Po kilku minutach z grą decyzje podejmuje się jednak błyskawicznie i turowość rozgrywki nie powinna przeszkadzać nawet największym wrogom gatunku – jest cholernie dynamiczna.
Te kilka niewielkich map i widowiskowość walk jest dobrym argumentem za tym, że starożytna estetyka graficzna umrze nieprędko. Serious Sam: The Random Encounter wygląda ślicznie i tylko człowiek z potężną alergią na pixel-arty mógłby mieć pretensje, że to przypomina produkcję sprzed dwudziestu lat. Dzięki perfekcyjnie odwzorowanym przeciwnikom znanym z “dużych” części serii, doskonałej muzyce imitującej stareńkie melodie z dwudziestoletnich konsol jest to gra piękna i słodziutka… czyli dokładnie taka, jak oficjalne Serious Samy.
Jest też bezpretensjonalnie przygłupia, czyli pełna topornego humoru prosto z jakiegoś filmu akcji ze Stallone, albo Schwarzeneggerem, które cieszą pokolenie naszych rodziców w sobotnie wieczory w telewizji. Ciężko powiedzieć, że osiągnięto tu wyżyny dobrego humoru, ale równie ciężko jest oprzeć się magii przerysowanego Poważnego Sama nieustannie narzekającego na “zagadki”.
Jedynym minusem Serious Sam: The Random Encounter jest długość rozgrywki. Kampanię można przejść w godzinę, albo dwie – w zależności od tego, jak często ma się zamiar umierać. I nie chodzi mi nawet o poziom trudności – to prosta gra, w której po prostu często zaczyna się od nowa. Na szczęście nie irytuje to tak bardzo, jak w The Binding of Isaac, bo po game over wraca się po prostu do początku poziomu, co równa się ledwie kilku walkom, a nie do startu gry. Te dwie godziny jednak też nie są przesadnie irytującym problemem – po przejściu całości odblokowuje się tryb “endless”, czyli nieskończona ilość starć rozgrywanych co krok na maluteńkiej mapie. Bardzo miły dodatek znacznie przedłużający żywotność tej małej gierki. Dodatek, który w ostatecznym rozrachunku sprawia też, że warta jest tego 3,5 Euro, które kosztuje na Steamie. Z drugiej strony… jeżeli jedynym minusem gry jest to, że dostajemy jej za mało, to chyba nie jest źle, prawda?
A teraz wybaczcie, idę mordować.
Ocena: 8/10
Plusy:
+ Oldskulowa estetyka
+ Serious Sam mini
+ Dynamika rozgrywki
Minusy:
– Trochę więcej muzyki by się przydało
– Króóóótkie!
Czytaj dalej
23 odpowiedzi do “Serious Sam: The Random Encounter – recenzja”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Fajna recenzja, aż ma się ochotę zagrać. I będę musiał to zrobić koniecznie 🙂
Ech, niestety sama gra mnie nie zachwyciła, ale zdążyłem pograć tylko 15 minut 🙂 Muzyczka fajna, „oldschoolowość” też, ale sama rozgrywka na razie mnie nie zachwyciła. Muszę dać grze trochę więcej czasu 🙂 Gdyby to był freeware nie odzywałbym się w ogóle. Z darmowych turówek nadal na pierwszym miejscu jest u mnie Diabolika2 (z resztą była nawet kiedyś w CDA). Pierwsze wrażenie (które zazwyczaj jest mylne) oceniam na 4+ (ortodoksyjni fani Seriousa mogą dodać 1 pkt- dop. osobiście bardzo lubię SS:FE i SS:SE)
Zapomniałem dodać – ten filmik filmik jest świetny XD
„Niecierpliwie czeka na SS3”, a nie potrafi nawet poprawnie zapisać nazwy wydawcy gry. Brawo. Firma nazywa się Devolver Digital, a nie Developer Digital.
Nie rozumiem wstępu. Że niby pokemony gorsze od herosów? Zgiń, przepadnij!
Denerwuje mnie ten randomowy wstęp. Rozumiem, że to miał być taki „klimatyczny”, ale i tak nie wyszedł.
jest lepszy od Might & Magic: Heroes VI, a nawet jeśli nie, to od Pokemonów na pewno. <- jak już, to na odwrót ^^
Hut napisał wstęp, więc jego wińcie za te bluźnierstwa! Dla mnie Pokemony = epic win, do którego ani Serious Sam, ani Clash of Heroes podskoku nie ma! 😉
To o fanach dziwnych rzeczy w mojej recenzji AT2 to też nie moje. Komuś się na żarty zebrało 😉 I popieram Berlina – Pokemanz to seria niezrównana 🙂
To jak Final Fantasy od 1 do 6, tyle że bardziej dynamiczne.
Po zaliczeniu dłuższego czasu z grą mogę dać te 5/10 (przy czym pamiętam, że skala jest od 0 – 10, czyli średnio). Punkt (a właściwie pół) dodaję za humor. Osobiście wolę jednak SS w FPP (albo FPS jak kto woli).
SS w formule pokemon-rpg ciąży na moim uśmiechu jak kac po hucznej sobocie, ale kto wie? Dobre wiedzieć, że Berlin jednak jest jednym z tych nielicznych, którzy nie sikają na samo hasło B3 i bardziej oczekują SS3. Nawet jeżeli po pierwszych gameplayach, nieco entuzjazm schodzi.
Dobrze, że są jeszcze osoby, które nie sikają na samo hasło B3 i bardziej oczekują SS3!
Czyli nie tylko mnie nie obchodzą BF3 i MW3. 😛
@Shortyy – mnie też nie. COD w ogóle mnie nie rusza, a BF3 ma interesującą grafikę, ale co mi potem i tak mój komp tego nie uciągnie w DX11, a maniakiem BF nie jestem, więc pod tym względem mam spokój 🙂
EDIT: *potem – miało by *po tym, sorki.
Wiecie, ze ta gra zostala stworzona na game makerze? : D|http:gmclan.org/index.php?nius=418
pierwsze starcie było fajne
@doom0700 – dlatego ubolewam, że ktoś chce za to pieniądze 🙁 Ja rozumiem, że to niewiele kasy, ale i tak to się nie bardzo opłaca. |Rany utknąłem na tej platformie (przywodząca na myśl quake 3) gdzie trzeba przeskakiwać z pada na pad. Nie dają rady moi siłacze z tą hordą 😀
Berlin wreszcie wysmazyl recenzje ktora da sie przeczytac! Dzieki.|Tylko to haslo „[…]ktore ciesza pokolenie naszych rodzicow w sobotnie wieczory[…]” – to Ty jakis bardzo mlodziutki jestes… Teraz bardziej rozumiem dlaczego sobie nie dawales rady z recenzjami i tymi dziwacznymi ocenami (choc dalej jest mi ciezko jak slysze ze recenzent dal 9,5 DE:HR).|Jednak po Twoim tekscie i komentach, wiem ze musze sprobowac zagrac w tego nowego SSa.
Lubię bardzo strategię turowę,a że na Herosach 6 się zawiodłem na pewno spróbuje.Tym bardziej dla tego że Sam jest moim ulubionym bohaterem FPS-ów
Gdyby gra wyglądała jak filmik – czyli ładne pikselkowate sprite’y na filmowym tle to by był dopiero czad, heh.