[By the way] Dear Esther
![[By the way] Dear Esther](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2021/11/19/6b8e0be8-7655-408f-82d5-99bd112343cc.jpeg)
Tread softly because you tread on my dreams
Nienawidzę, kiedy ludzie opowiadają mi swoje sny. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak działa ich psychika – jakie kształty tworzy i w jaki sposób deformuje znane nam przestrzenie. Nienawidzę też opowiadać moich snów, bo kiedy już jakiekolwiek mi się przyśnią, przy próbie zamknięcia ich w słowach każda historia i każdy obraz stają się banalne i pretensjonalne.
Uwielbiam za to uczestniczyć w cudzych snach, które zmieniono w sztukę: obserwować dziwaczną architekturę, nienaturalną roślinność i próbować zrozumieć logikę innego niż mój świata. Uwielbiam błądzić po miejscach, których nie znam – gubić się w czyjejś wyobraźni i składać jej rozbite fragmenty w jedną całość.
Prawdopodobnie dlatego podobało mi się Dear Esther – krótka gra przypominająca senną wizję, którą ktoś pozwolił mi zwiedzić.
I have run out of places to climb
Zaczęło się od moda do Half-Life 2, który wciąż można ściągnąć za darmo. Nigdy w niego nie grałem i nie mam zamiaru – Dear Esther z 2008 roku to całkowicie inna gra niż Dear Esther wydane kilka dni temu. Wystarczy popatrzeć na screeny i porównać: stara i brudna modyfikacja zmieniona została w ciągu trzech lat w prawdopodobnie najpiękniejszą grę, z jaką miałem do czynienia.
Zniewalające przestrzenie – latarnia morska na wyspie, o którą rozbiło się stanowczo zbyt wiele statków i jaskinia pełna świecących w ciemności grzybów. Wymalowane na ścianach fluorescencyjną farbą wzory chemiczne i obwody elektryczne obok fragmentów Biblii rozpisanych po wzgórzach pokrytych bujną roślinnością. Zniszczone chaty pasterzy, spleśniałe drewno i ogromne wodospady wewnątrz góry pełnej stalaktytów odbijających światło świeczek na wypolerowane przez wodę kamienie.
Dear Esther jest piękne.
Od samego początku, kiedy przyciągająca z oddali latarnia prowadzi nas przez haszcze i wzniesienia przy świetle późnopopołudniowego słońca, ta gra zapiera dech w piersiach. I chociaż brak określonego celu – zerowa ilość informacji na temat początku i końca tej podróży – może na początku zdezorientować, to szybko okazuje się, że Dear Esther nie ma zamiaru pozwolić komukolwiek się zgubić. To nie jest gra, do których jesteśmy przyzwyczajeni – to historia opowiedziana od A do Z w całkowicie liniowej przestrzeni, w całkowicie zamkniętym środowisku, a nie zabawka, którą ktokolwiek będzie bawił się po przejściu. Ta gra jest jednorazowa, a po doświadczeniu ostatniej minuty nie wyobrażam sobie nikogo, kto chciałby do niej wrócić. Zrobić można to chyba tylko po to, by utrwalić sobie w pamięci te niesamowite miejsca, po których Dear Esther nas poprowadziło.
Polecam zresztą przejść się przez wyspę z padem w dłoniach – wrażenie powolnego, płynnego rozglądania się dzięki analogom o wiele lepiej pasuje do sennego, nudnego wręcz, klimatu Dear Esther. Zamiast szarpania i chirurgicznej precyzji myszy – delikatna, filmowa panorama przesuwająca się w idealnym, spokojnym tempie.
W tempie dyktowanym przez pojawiającą się i znikającą muzykę, przez odgłosy otoczenia, przez zagadkowe monologi bohatera. Monologi ocierające się czasami o banał, czasami o poezję – pełne wyrafinowanego słownictwa i zupełnie niepodobne do typowych linijek z innych produkcji. Gdyby nie druty kolczaste i nowoczesne statki można by odnieść wrażenie, że Dear Esther to historia rozbitka z XIX wieku, który próbuje poradzić sobie ze śmiercią ukochanej. Jego głos, sposób w jaki się wypowiada, ton i dobór słów – wybierane losowo z puli nagrań w odpowiednich momentach kwestie – są wyjątkowo niepodobne do tego, co znamy chociażby z Bastionu.
I’ve begun my voyage in a paper boat without a bottom; I will fly to the moon in it.
Ale Dear Esther to podróż przez czyjś sen, która trwa tylko godzinę, może dwie. Historia opowiedziana już wielokrotnie w innych miejscach, ale przedstawiona w sposób nietypowy – pełna symboli, które uniemożliwiają jednoznaczną jej interpretację. To przygoda na jeden raz i opowieść bez siódmego dna, do którego trzeba by się dobić. Ale na tyle piękna, by warto było się w nią wybrać.
Problem w tym, że bilety na statek są strasznie drogie i niestety wydają się o wiele zbyt drogie, by ktokolwiek chciał się nim w stronę Dear Esther przepłynąć. Nic dziwnego – dziesięć dolarów za godzinny rejs to stanowczo za dużo, ale jeżeli ktoś się skusi i będzie pamiętał, że to głównie wycieczka by podziwiać widoki: nie powinien swojej decyzji żałować. Chociaż ja bym się wstrzymał i poczekał aż stanieją, prawdę mówiąc.
Czytaj dalej
35 odpowiedzi do “[By the way] Dear Esther”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Istnieją gry, które w niczym nie przypominają produkcji zalegających na sklepowych półkach. To gry „artystyczne”, opierające się na wywoływaniu określonych emocji i konkretnych uczuć, a nie dostarczaniu fascynującej rozgrywki i gigabajtów kozackich bosów do zabicia. Takie jest właśnie Dear Esther i nie byłbym sobą, gdybym się z nim nie zapoznał.
Yey Berlin kupił sobie jakąś nową grę i teraz wszystkim wmawia jaka gra jest fajna a sam lansuje się na gierkowego hipstera.
Dzięki Berlin za ten wpis, akurat przeglądałem Steama szukając ceny za Alana Wake’a i natrafiłem na to. U mnie wyświetla 7 euro, po obejrzeniu trailera i poszukaniu w necie natknąłem się na tego moda, rzczywiście wyglądał kańciasto. Cóż, gra mnie zainteresowana właśnie ze względu na te widoki (latarnia), ale jeśli rzeczywiście jest tam zabawy na godzinę, to cóż, gra niewarta świeczki przy ten cenie.
Odważne posunięcie ze strony twórców. Ciekawy jestem jak się przyjmie. Ja osobiście przemierzając światy gier zawsze starałem je przebiec. Po tym jak chodziłem przeciążony w Skyrimie do najbliższego miasta na piechotę to nie wiem czy ta gra wywołałaby u mnie wysoce pozytywne emocje. Mimo to trailer sprawił, że chętnie zanurzyłbym się w czyimś śnie.
Bardzo interesujące, lubię takie nietypowe podejścia, w pewnym stopniu przypomina mi artyzm The Path, chociaż wiadomo, że to zupełnie inna bajka.. 🙂
looks like climate in video games is back on the menu boys!
@Regirs, Zapomnij. Teraz najlepiej sprzedają się gry dla kretynów, więc wydawcy z nich nie zrezygnują. :/
Ta gra to bardziej interaktywna opowieść niż faktycznie gra. Grafika niesamowita jak na wysłużony source engine. Grając w moda robiłem strafe jumpy i zlewały się ze sobą skrypty aktywujące lektora. Miałem nawet aktywowane po 4 na raz:D
Swietnie opisałeś tą pozycję. 🙂 |Chętnie ją kupię, gdy stanieje, a gdyby pojawiła się w CDA (tak, wiem, wygodny jestem ;p), to bym się całkiem ucieszył. 🙂
O, coś dla mnie, tylko dopiję kawę ze starbucksa i skończę tweetować z iPada 😉 |A poważnie – czekam na jakąś obniżkę, a w międzyczasie spróbuję starego moda.
Mało gry w tej grze poza ładnymi widoczkami niema nic ciekawego do roboty 😀
To zastanawiające, że każdy płacze, jakie to obecne gry niedobre, schematyczne i chciałby zobaczyć coś mniej sztampowego, a gdy już się taka pozycja ukaże (udana czy nie), to zaraz lecą jakieś zarzuty o hipsterkę (nie rozumiejąc definicji i metod działania tego zjawiska) i oryginalność na siłę, a następnie ukazanie wyklinanej wcześniej sztampy jako „wystarczający” wzór. Analogiczne przypadki widuję podczas dyskusji o muzyce czy filmach. O co cho?
Produkcja się zwróciła w ciągu 6 godzin, więc udało się. Grałem kiedyś w starego moda, niesamowita muzyka i klimat, jak doładuję sobie paypala i będzie okazja to kupię z pewnością.
Co do wracania do Dear Esther – nową wersję przeszedłem raz, ale do moda wracałem kilkakrotnie. Wbrew pozorom jest po co – większość kwestii narratora posiada kilka wersji, które aktywują się losowo. Za każdym razem historia może więc wyglądać nieco inaczej, kierując czasem w stronę innych interpretacji. Pewnie wrócę również do nowej wersji – tym bardziej, że doszły mnie słuchy że zrandomizowana jest tu nie tylko narracja.
@Berlin – A przejdziesz kiedyś Bastion do końca i o nim napiszesz? Ja wiem, że w pewnym podkaście na „F” mówiłeś, że zacząłeś w niego grać i nie wydawał ci się ten sposób przedstawienia narracji poprzez narratora niczym szczególnym, że to tylko taki bajer, ale myślę, że jak dojdziesz do pewnego momentu w grze albo w ogóle ją przejdziesz, to zmienisz zdanie. Zresztą ty się przecież zachwycałeś na cdaction.pl grą The Binding of Isaac, które raczej jest dosyć prostą i mało ambitną gierką gierką.
@Berlin odbiegając od tematu gry i nawiązując zarazem do Twojego wstępu o snach – polecam Ci gorąco w takim razie zapoznanie się z tematem Lucid Dreaming, czyli świadomego śnienia. Na własnej skórze, a raczej świadomości, przekonałem się, że to naprawdę działa i choć jest bardzo nieuchwytne, to przeżycia są niesamowite. Tylko trzeba być cierpliwym i nie poddawać się za szybko.
@kamil950 – Przeszedłem już Bastion, ale raczej nie będę o nim pisać 🙂 . Rzeczywiście, jest kilka momentów, kiedy narracja – a raczej scenariusz – miażdży totalnie 🙂 ,|@Fanatik – Ogarniałem, ogarniałem… ale nie mam cierpliwości na to i wystarczająco dużej ilości samozaparcia, żeby rzeczywiście w to wsiąknąć 🙂
I teraz żeby takie jaskinie były w Skyrim…
@W sumie zresztą, to chyba mogę napisać, że ten podkast na „F” to Fantasmagieria, bo zresztą jakiś inny redaktor CD-Action.pl (Adzior) podał właśnie przykład z niego w swoim felietonie – http:www.cdaction.pl/news-23273/slowo-na-niedziele-dzialanie-dzielem.html
Fanatik, masz jakiś poradnik do świadomego śnienia? Próbowałem jednego i okazał się całkiem przydatny. Nie, nie było świadomych snów, ale używam go do szybkiego zasypiania.
Ja grałem parę lat temu w moda i nadal polecam. Tak samo jak późniejszy projekt twórców, czyli „Korsakovię”. Obie rzeczy legalnie i za darmo.
Mogę se ustawić mniejszą czułość w myszce i też będę miał płynne i powolne rozglądanie się. 😛
Berlin, mam nadzieję, że takich wpisów o ciekawych grach wyłamujących się ze schematów będzie więcej. 🙂
@Larsen0- podrzuciłbyś mi ten poradnik uczący szybkiego zasypiania? 😉
Gra wygląda bardzo interesująco. (Przy okazji – „chaszcze”, czyli gęste krzaki)
A ja ze swojej strony polecam zapoznać się z równie nietypową produkcją: Tension.
@qndzio – O szybkim zasypianiu i wstawaniu, to ja widziałem tutaj – http:www.zlotemysli.pl/prod/6642/sztuka-spania-i-wstawania-mateusz-karbowski.html
A jeśli chodzi o świadome śnienie i jest katolikiem, to warto poczytać, co o tym sądzą duchowni (chociaż są różne stanowiska na ten temat, jednak niektórzy uważają, że to może być groźne) – http:albercik.pl/psychologia/samodoskonalenie/swiadomy-sen-a-kosciol-katolicki.html ; |http:www.katolik.pl/forum/read.php?f=1&i=3532&t=3447&v=f
Jakiś czas temu robiłem przegląd modów do HL:2, ale do Dear Esher ciągle się nie odważyłem. Czeka na swój czas. 🙂
Adam Bytof Jasność – całkiem niezłe. A do LSD to trza trochę czasu i spokoju, żeby nie mieć stresów i takich tam. Poza tym można dzięki temu odkryć trochę tajniki jasnowidzących snów. A kościół nie /szurum-burum/Gorzej niż urodzić się na ziemi to raczej się po śmierci nie wyląduje. A za życia jeśli tym nikogo nie ( a można ) skrzywdzę to nie ma znaczenia co robię. Oni zawsze by chcieli rządzić i manipulować, żeby się za dużo ludzi nie zabrało do manipulacji falami mózgowymi.
//Nie przeklinamy. -Alaknár//
A tego Bytofa to ino e-bki. Najprostsze ćwiczenie to zwracanie uwagi w ciągu dnia na świat. Obserwacja przez parę minut otoczenia, po chwili uważne oglądanie np. swych rąk, czucie ich, itd., masowanie, żeby zapamiętać efekt i powtarzanie sobie, że „to nie jest sen, ale jak będę śnił to będę pamiętać, żeby sobie to uzmysłowić”. Czy jakoś tak. Ale szczegóły w kniżce.
Jeśli chcecie dyskutować o Kościele, czy Religiach – zapraszam do odpowiedniego działu na forum.
http://forum.cdaction.pl/Religie-t116182.html
Okej. Poniosło mnie. 🙂
Widocznie nie za drogo bo sprzedała się już 100 tyś egzemplarzy. ,,Gra,, którą warto przeżyć tym bardziej że już spolszczenie.
A ja się skusiłem zaraz po premierze i kupiłem Dear Esther za 10$ i uważam, że to były moje najgorzej wydane pieniądze na „grę”, która grą de facto nie jest. Po prostu kasa wyrzucona w błoto. Omijać szerokim łukiem.