Często komentowane 130 Komentarze

[By the way] O lokalizacjach potulnie i ogólnie

[By the way] O lokalizacjach potulnie i ogólnie
Na temat polonizacji gier dyskutowaliśmy z Hutem długo i ostro po premierze Skyrim. Spór wybuchł ponownie przy okazji Diablo III. Temat sensu istnienia lokalizacji poruszany jest zresztą co chwilę - rzadko która gra jest w stanie zadowolić fanów, a niektórym jest po prostu wszystko jedno jak im coś brzmi, byle działało. Zastanówmy się więc jak to z tymi polskimi wersjami jest i co jest w nich "nie tak".

Przede wszystkim, boli mnie zbrodnia, którą określam sobie w myślach “syndromem Łozińskiego, czyli zmienianie gier fantasy w polski festyn pełen górali z kolorowymi kutasikami przy kamizelkach. Wartość fantastyki opiera się na egzotyce: po to cofamy się do alternatywnej, średniowiecznej rzeczywistości i podziwiamy okute w zbroje smoki, żeby wyobrażać sobie światy, do których nigdy nie będziemy mieć wstępu. Fantastyka opiera się na mitach i legendach, ale rozdmuchuje je kiedy ma ochotę – czytając o elfach przed oczami mamy wyniosłe istoty ze spiczastymi uszami, a nie wróżki kryjące się w trawie pod grzybami. Dlatego też krasnoludy są krasnoludami, a nie krzatami, dlatego też sami zdecydujcie co bardziej pasuje do Aragorna: obieżyświat Skibniewskiej, czyli “ktoś wiele podróżujący, włóczący się po świecie”, czy łazik Łozińskiego, czyli “rodzaj sondy kosmicznej, posiadający możliwość poruszania się po powierzchni ciała, na którym wylądował”. Jest różnica? Jest.

Owszem, tłumaczenie nazw własnych pozwala zrozumieć znaczenia chociażby nazw klanów w Warcrafcie – przypomina mi się książka Richarda A. Knaaka przetłumaczona przez kogoś na nasze, którą czytałem za dzieciaka. Biegał w niej Orgrim Młot Zagłady, a nie Doomhammer i już wtedy wydawało mi się to trochę komiczne, bo przecież każdy potrafi zajrzeć do słownika i sprawdzić co znaczy “doom” i “hammer”, jeżeli bardzo tego potrzebuje. Obok niego po kartkach zamiast Deathwinga panoszył się Skrzydła Śmierci, co jak dla mnie całkowicie zabijało “epickość” ewentualnej opowieści. Czegoś takiego dopuściła się też Cenega zezwalając na przełożenie “Dragonborn” na Smocze Dziecię w polonizacji Skyrim. Kiedy zabijesz kolejnego latającego gada będąc smoczym dziecięciem spróbuj traktować siebie na poważnie. Udało się?

W języku polskim, który od spółgłosek nie stroni i na szczęście operuje literką “r” w wymowie, słowo “dragonborn” brzmi, że tak powiem, mocno. Jest twarde, jest zbitkiem sylab “dra”, “gon”, “born”, czyli trzech elementów rozpoczynających się twardymi spółgłoskami. Nie jet to więc ani tra-kon-porn, ani tym bardziej “smocze dziecię” rozwlekające mocny zbitek w plątaninę językową, którą nawet na trzeźwo ciężko jest wymówić. To jest po prostu zła lokalizacja. Prawda, nie da się przełożyć “dragonborn” na polski utrzymując literki w wersjach twardych i zamykając je w jednym słowie. Każda wariacja wokół “smokosynów”, czy “smokorodnych” nie będzie pasować do klimatu gry, ani nawet nie będzie wyglądać ładnie w dialogach.

Kiedy marudziłem parę miesięcy temu na smocze dziecięta, Hut stwierdził: “Skąd wiesz jak to rodowitym Anglikom/Amerykanom brzmi? Może równie kiczowato, co nam to Smocze Dziecię?”. Nie zaprzeczam – to fantastyka i naprawdę ciężko jest wyobrazić sobie jakąś książkę ze smokami, która nie brzmi tandetnie, albo po prostu kiczowato. My mamy swoje “połacie dziewiczych lasów”, oni mają co innego. Kwestia rozbija się o to, że każde tłumaczenie jest nie tylko przekładem literek na literki, ale także adaptacją. Czymś, co ma utrzymać nastrój i klimat oryginału w innym języku – może być to zarówno klimat urojony przez czytelnika, jak i klimat zarysowany przez autorów. I jeżeli Skyrim jest kiczowatą fantastyką “wysoką” o smokach, wikingach i z klimatem tak “epickim”, że ciary przechodzą, to tak ma wyglądać też polska wersja tej gry – chcę w niej widzieć Zrodzonych Ze Smoków, a nie smocze dziecięta. Chcę totalnego kiczu, ale trzymającego się spójnej wizji wirtualnego świata.

Dlatego nieważne jest jak bardzo komuś po drugiej stronie lustra nie pasuje jego Dragonborn, ważne jest jak bardzo nam nie pasują smocze dziecięta. A nie powinny – no chyba, że ktoś woli krzaty od krasnoludów, ale to już dyskusja o gustach i guścikach.

Wszystko, o czym piszę, to oczywiście pojedyncze przykłady – te, które akurat pamiętam najlepiej i na których mogę łatwo przekazać gdzie dokładnie widzę wady polonizacji gier. Zabiegi dosyć powszechnie stosowane, które mogliście zauważyć też w innych grach. Jakich? Chętnie poczytam, jeżeli macie coś pod ręką, bo niestety nie znajdę przed emeryturą czasu na przechodzenie starych gier od nowa w poszukiwaniu kwiatków i wpadek, “a pamięć już nie ta, co kiedyś”.

### DUBBING!

Od kiedy tylko gry w polskiej wersji językowej zaczęły się pojawiać w sklepach, traktowałem te tłumaczenia raczej jako przyjemny dodatek, a nie element decydujący o zakupie. Między innymi dzięki temu, że kilka lat wstecz musiałem grać po angielsku nauczyłem się tego języka na poziomie wystarczającym, żeby rozumieć o co chodzi. To właśnie konieczność “radzenia sobie” dała mi najwięcej – kiedy pojawiły się dubbingi, wyłączałem je kiedy tylko się dało.

Z wielu powodów. Między innymi dlatego, że dubbing kosztuje: aktorom trzeba zapłacić, sesje nagraniowe do tanich nie należą i reżyser dźwięku siedzieć za dwa piwa w studiu przecież nie będzie. Budżet na to wszystko z reguły jest potężny, ale i tak mniejszy niż ilość pieniędzy, które wydano na oryginalną wersję językową przy produkcji gry. Znaczy to tyle, że trzeba ciąć koszty: zatrudnić mniejszą ilość aktorów, albo po prostu drugą ligę. Czasami więc angażuje się jedynie kilka znakomitych głosów, przy których reszta blednie i z lokalizacji wychodzi potworek, w którym perły po prostu giną. A pamięta się z reguły tylko to, co najsłabsze…

Tyczy się to oczywiście głównie dialogów, bo właśnie w nich słychać czy aktor wie co robi, czy po prostu czyta jakieś nic mu nie mówiące literki z karteczki. Jeżeli ja grając czuję się, jakbym oglądał Trudne Sprawy, to coś ekipie od polonizacji po prostu nie wyszło – a nie wychodzi często. Czasami dubbing sprawia, że mam ochotę wyrwać sobie uszy i nie słyszeć już nic nigdy.

Spójrzcie na materiał dydaktyczny:

(audio wyciąłem z TEGO filmu)

To przykład prosto z Diablo III. I o ile barbarzyńca konsekwentnie trzyma w całości równy, wysoki poziom, to wyrwana prosto z reklamy proszku do prania zaklinaczka po prostu irytuje. I to irytuje bardzo, bo jej wypowiedzi jest w grze sporo, a jako postać towarzysząca w zabawie gada co chwilę. Nie oczekuję oczywiście, że byle pierdółka wypowiedziana przez niezbyt ważną osóbkę będzie tak dobra, jak rozmowa między dwoma kluczowymi dla fabuły postaciami, ale oczekuję, że nawet byle rozmowę na pustyni pomiędzy biciem potworów będę w stanie strawić bez tamowania krwi wylewającej mi się z uszu. To nie musi być oskarowe przedstawienie, po prostu nie może być żenujące. Oczywistym jest, że w dowolnej lokalizacji tego typu “popisy” rzucają cień na resztę: a szkoda, bo ładowanie pieniędzy w coś, czego nie da się ładnie wykończyć – jak dla mnie – po prostu nie ma sensu.

Tym bardziej, że tego typu malutkie niedociągnięcia niszczą „sen na jawie”, w który potrafią wprowadzić gry. Jedno zgrzytnięcie zębami w trakcie zabawy spowodowane kiepskim dubbingiem, czy tłumaczeniem da się uratować… ale jeżeli tego typu niedociągnięć jest więcej, to siłą rzeczy odciskają one większe piętno na wspomnieniach z gry, niż ewentualne inne „wspaniałości”.

Dialogi nie mogą być też drętwe. Słuchając rozmów postaci w grach nie mogę widzieć na ekranie jednego, a słyszeć czegoś kompletnie innego. Kiedy złożone są z nagrywanych osobno sampli bardzo trudno jest uzyskać naturalny efekt – szczególnie, kiedy aktor nagrywa rozsypane kwestie nie wiedząc gdzie i kiedy się pojawią, a tak to z reguły wygląda. Przykładem może być większość rozmów z NPC w Falloucie 3:

Czy nawet niektóre kwestie z Mass Effecta 2… W którym pojawiło się coś jeszcze lepszego. Nie wiem, czy mam zwidy, czy rzeczywiście słyszę tutaj jedną aktorkę prowadzącą schizofreniczny monolog, ale chętnie się dowiem jak wam się on podoba. Posłuchajcie:

Czasami ambitny zespół odpowiedzialny za polonizację próbuje też przełożyć grę “na nasze” w stu procentach. Tak było w Skyrim, w którym podmieniono nawet odgłosy wydawane przez postać podczas skakania, czy atakowania: wszystkie “UGH” i “ARGH” zostały nagrane od nowa z efektem komicznym. Pograjcie, porównajcie. Kiedy moja teściowa usłyszała machającego mieczem elfa i jego “Umgggh, hajaaa!”, to prawie z krzesła spadła ze śmiechu.

Ale zestawmy to wszystko z absolutną perełką dubbingu w grach, czyli rozmową pomiędzy Geraltem a Talarem w pierwszym Wiedźminie:

I to tylko kilka przykładów wad polskich dubbingów, które skutecznie mnie od nich odstraszają. O ciągłej rotacji sześciu głosów, które – mogło by się wydawać – występują w każdej polonizacji nawet nie będę się rozwodzić. O tym, że nawet dobra lokalizacja może zostawić po sobie bardzo złe wspomnienia też nie ma sensu pisać – wszyscy to już przecież przerabialiście na własnej skórze.

### HIPERPOPRAWNOŚĆ!

Jest jedna taka tendencja w polskim dubbingu, która frustruje mnie chyba najbardziej. To hiperpoprawność, czyli ogólnie mówiąc, przesadna poprawność w wymawianiu niektórych słów. Odwołam się jeszcze raz do polskiej wersji Skyrim – z kim byście w niej nie rozmawiali, wszyscy wymawiają ogonki na końcu słów. A to razi, bo nikt na świecie w normalnej rozmowie nie akcentuje “się” na “ę” i nikt nie mówi “kończę” przez “ę”. Nacisk położony na ogonkowe końcówki sprawia, że melodia dialogów psuje się doszczętnie – powiedzcie sobie pod nosem: “A weź się stąd zabierz, ziomeczku” w wersji niechlujnej (“a weśsie stąd”) i wersji hiperpoprawnej. Czujecie różnicę?

Jeszcze gorzej jest kiedy przychodzi do nazw obcych, czy zmyślonych. Nasi rodzimi aktorzy po prostu nie bawią się dobrze wymawiając “Dovahkiin”, czy “Tamriel” i to wszystko z kartek tak, jakby po prostu próbowali się nie pomylić. Nie ma w nich życia, nie czuć nawet grama osobistej identyfikacji z tekstem. A jak uwierzyć NPC-towi mówiącemu, że pochodzi z jakiejś odległej krainy, kiedy za każdym razem dba o to, żeby nie walnąć się w jej nazwie? Brzmi to sztucznie, a do tego czasami wręcz absurdalnie, kiedy jak na dłoni widać, że “głos” nie rozumie o czym w ogóle mówi. A skoro sam nie rozumie, to ty graczu na pewno też nie wiesz o czym mowa i trzeba ci powoli, spokojnie i dokładnie.

Druga sprawa, ale równie ważna, to fakt że język polski nie jest tak regionalnie zróżnicowany, jak angielski. Pozwolę sobie zacytować fragment jednej z recenzji, które pisałem, bo nie ma sensu powtarzać się, ale innymi słowami:

Jeżeli kiedyś wybierzecie się w podróż samochodem po Wielkiej Brytanii, to co około sto kilometrów będzie słyszeć inną wymowę określonych słów, a czasami też całego słownika po kolei. Ucinając długą historię do kilku ogólników: standardowy angielski, który znamy to język rozpropagowany przez narodowe radio i telewizję – dopiero kiedy te urządzenia trafiły do domów Wyspiarze usłyszeli jak należy wymawiać swój język. Akcenty regionalne jednak nie zniknęły, dzięki czemu Anglik z północy gada inaczej niż ten z południa (…). Mnogość akcentów wpływa na to, że ludność z zewnątrz – np. z Polski – jest w stanie oglądać film o Robin Hoodzie, słyszeć wymowę rodem z wioski oddalonej o dwieście kilometrów od Londynu i być przekonanym, że to staroangielski.

Polski nie jest tak zróżnicowany. Możemy sięgnąć po gwarę śląską, po kaszubski, ale mimo wszystko i tak przy niewielu okazjach można by te dialekty wykorzystać – obsadzając kogoś mówiącego “wiycie co, przysełek siy wos cosi spytać” możemy uzyskać co najwyżej klimat góralski… A znacie jakąś grę o góralach, którą trzeba by lokalizować? Czy jesteście w stanie podać mi przykład zagranicznej produkcji, w której “w antryju na byfyju stoji szolka tyju” nadałoby postaci charakteru, a nie zmieniło w wesoło zaciągającego Ślązaka?

Oryginalne wersje gier często są naładowane smaczkami językowymi – często pojawiają się w nich różne dialekty rzeczywistych języków, a nie tylko nic nie znaczące wymyślone słowa elfów i krasnoludów. Tej róznorodności po polsku oddać się nie da, jedyne z czym można się bawić, to brzmienia: barbarzyńca musi mówić nisko, elfka seksownie i ponętnie. Tyle bajerów.

130 odpowiedzi do “[By the way] O lokalizacjach potulnie i ogólnie”

  1. Przy tych najbrdziej oczekiwanych i w założeniu najbardziej kasowych produkcjach, liczba aktorów dubbingowych jest zbliżona do tej pierwotnej, oryginalnej. W polskich wersjach NPC’etów dubbinguje ta sama osoba, jeden aktor podkałda głos kilku postaciom? Cóż, w angielskich wersjach jest identycznie. Dialogi są drętwe? Zdarza się i w oryginałach (na YT widziałam filmik, gdzie gość świetnie to parodiował, niestety nie mogę teraz namierzyć tego filmiku).

  2. „wszystkie “UGH” i “ARGH” zostały nagrane od nowa z efektem komicznym” – z tego co pamiętam w ME było to samo, w wywiadzie jedna z aktorek wspominała o odgrywaniu właśnie odgłosów umierania itp., tylko że wydaje mi się to logiczne… Tj. może te stękania nie różnią się bardzo od siebie, ale jeśli normalnie postać mówi głosem jednego aktora, a wzdycha i umiera drugiego i jest to słyszalne, to co dziwnego jest w nagraniu tych „kwestii” od nowa?

  3. Gdzie można, gram w gry z polską lokalizacją, ale nigdy nie przeszkadzała mi ta „hiperpoprawność”, szczerze nawet jej nie zauważyłam.|Najgłupszy zarzut to powtarzalność tych samych głosów w różnych grach… Myślę, że z takim podejściem masz nie lada problem. Idziesz do kina a tu w jednym filmie, dajmy na to, Meryl Streep, w drugim to samo… Straszne. Najlepiej, żeby aktorzy mogli występować jednorazowo!

  4. Kolejny świetny tekst.

  5. Już wiem, dlaczego cię tak nie lubię, Berlin; to dlatego, że nie mogę się z tobą nie zgodzić.

  6. „Ucinając długą historię do kilku ogólników…”-a tu, o ironio,cytowany fragment śmierdzi taką kalką językową i pokazuje taki brak erudycji, że dochodzę do wniosku, że nie potrzeba lokalizacji gier, bym się zdenerwował. Mówienie,że gry czasami aspirują do kultury wysokiej można w kontekście takich kwiatków i tłumaczeń zbyć głośnym śmiechem.|Ja sam dubbingu nie cierpię,aktorzy rzadko wykazują profesjonalizm a efekt końcowy brzmi jak podkład językowy z kreskówki. I tu wychodzą doświadczenia aktorów z bajkami.

  7. Zdarzają się tłumaczenia dobre, jak Planescape, miejscami lepszy od oryginału (chociaż i tak zabijający miejscami pewne smaczki; oprócz świetnych rozwiązań w tłumaczeniu zdarzały się wpadki związane z brakiem znajomości idiomów – vide tekst Mortego o tym, jak Ignus pali świeczki z dwóch stron). Przetłumaczyć zwykle nie da się gry słów lub jest to zbyt pracochłonne, by tracić na to czas przy wielkich lokalizacjach. Sam kiedyś zastanawiałem się, jak bym przetłumaczył teksty Malkaviana z VtM:B – trudna sprawa.

  8. Problem z polskimi tłumaczeniami jest taki, że są często infantylne. Skyrim ponadto ucinał pewne kwestie. Oryginał, zresztą, nie był też bez wad – zdarzało się, że moja postać, leśny elf, wydawał kobiece stęki 😛 Sama gra jest pretensjonalna i fabularnie to częściowo zżyna z Eddy, więc w oryginale też pewne brzmi jak brzmi. Tyle że kultura angielska ma doświadczenie z tego typu klimatami i ludzie są do nich przyzwyczajeni, my nie mamy takiego doświadczenia w PL. Podobnie z filmami sci-fi.

  9. Co do kiepskich tłumaczeń – pamięta kto beznadziejny dubbing postaci Minsca z pierwszej części Baldur’s Gate? I trochę przerysowany podkład w części drugiej? Sam wolę wersję przerysowaną niż bezpłciową, ale polskim aktorom, za paroma wyjątkami, chyba nadal głupio angażować się emocjonalnie przy grach. I jeszcze odnośnie rodzaju tłumaczeń, wracając do Planescape – taki akcent jakby Cockney Anny został świetnie przetłumaczony jako język osoby prostej i pełen błędów do PL – świetne przełożenie na realia!

  10. I jeszcze tylko dodam – Skyrim też miał beznadziejne głosy, przy takim budżecie (!), a co dopiero my. http:www.youtube.com/watch?v=QDFFz-AuTEc To najgorszy, amerykański do bólu, dobór głosu w grze – ten sam aktor czyta (słowo kluczowe) kwestie paru postaci, za każdym razem beznadziejnie, bez emocji, z okropnym akcentem, sepleniący i w ogóle niepasujący do gry – z jakiej on miałby być krainy? Akcenty w Skyrimie to w ogóle oddzielny temat, za mało tu miejsca 😛

  11. Repartee, nie do końca się idzie z Toba zgodzić. Problem jest taki że 90% aktorów wchodzących do studia i robiących dubbing do gry działa na zasadzie „wejdę, przeczytam z kartki, wezmę kasę”. Brakuje mi tego wczucia się w klimat i odgrywaną postać. |Po drugie tłumaczenia nazw. Jeśli idę czytać polską fantastykę to jestem przygotowany na polskie tytuły, przydomki, nazwy. Ale kiedy idę czytać Tolkiena to wolę ujrzeć tam Frodo Bagginsa a nie Bagosza, wolę Bag End a nie Bagoszno.

  12. Inny przykład, ostatnio grywam w wowa i zauważyłem że ktoś sobie założył gildię o nazwie Neverlight. Ok, nazwa fajna, wpada w ucho, chodź ciężko znaleźć sensowne tłumaczenie, widziałem jednak że poza wowem ta nazwa też funkcjonuje. Mimo to kilka zaciętych na członków tej gildii osób z uporem maniaka nie wpisywało Neverlight tylko wszędzie gdzie się dało używali „Nigdyświatło”. Dla mnie bezsens, oznaka braku myślenia, wolę słyszeć tę nazwę w wersji zagranicznej niż w pokracznej z tandetnego translatora.

  13. PS. Te 90% o których mowiłem to chodziło o polskich aktorów i polskie dubbingi.|PS2. Grrr, winno być „choć” zamiast „chodź”, gafa, niewyspanie i takie babole wychodzą. Wybaczcie, więcej nie będę.

  14. A jak przetłumaczyć „Neverwinter”? „Nigdyzimia”? 🙂

  15. W Neverwinter Night słowo „winter” nie mówiło o zimie tylko o zimnie. Można to przetłumaczyć jako „nigdy więcej, zimnych nocy”

  16. *Nights*

  17. @KamilChr|Napisałam: „Spolszczanie nazw własnych, o ile da się to zrobić, jest logiczne”. Zdanie wtrącone mam tam niemałe znacznie. A na nazwy, które w najprostszym polskim przekładzie brzmią głupio, też da się zaradzić. Albo zostawić jak jest, niech już będzie, skoro brak pomysłu/możliwości, albo nie tłumaczyć dosłownie, ale zachować znaczenie/to co autor miał na myśli.

  18. @woocash87|Nie ma gier w języku staroangielskim. To język martwy. Był o wiele bardziej zbliżony do dzisiejszego niemieckiego niż do współczesnej angielszczyzny.

  19. Co do aktorów, to cóż… Pracodawca zatrudnia, to i powinien wymagać, a jeśli tego nie robi, to trudno. Ważne, żeby mieć sławy w obsadzie i mieć, co wpisać na pudełku. Błędne myślenie, które należałoby zmienić. Jednak nawet aktorzy, którzy normalnie nie dubbingują, potrafią zrobić coś dobrego, np. Krystyna Janda w Uncharted (duże zaskoczenie, była o niebo lepsza od oryginału). Swoją drogą, jeśli wszyscy traktują lokalizacje po macoszemu (patrz test wyżej), to czemu mieliby się naprawdę postarać?

  20. @McGrave|To już zazwyczaj broszka klienta. Czasem wiemy, że to będzie pod lektora, czasem nie. Pamiętam problemy z pewnymi bardzo znanymi wyścigami. Do czytania poszły fragmenty wyrwane z plików tłumaczonych przez kilka osób na przestrzeni 3 miesięcy. Z tego klient złożył sobie tekst „pod lektora”. Lektor stwierdził, że nie będzie tego czytał, bo tekst się nie nadaje. Oczywiście winni są tłumacze, mimo iż nie było mowy, że to ma być pod lektora.

  21. Polonizacje nie są takie złe. Taki Wiedźmin- cudo! Moim zdaniem dużo lepsza niż wersja angielska. Np. Jacek Rozenek świetnie gra Widźmina. Ale i tak najbardziej podobał mi się głos Triss. Ponadto Gothic-świetny dubbing. Wiele dubbingów jest całkiem niezłych, więc nie hejtujmy!

  22. Ja mogę przytoczyć wpadkę dubbingową anglików. Metro 2033. Głosy rosyjskie brzmią świetnie, budują klimat. W wersji angielskie postacie brzmią jakby je ktoś topił. Ciekawe było rozwiązanie ze S.T.A.L.K.E.R.A, lektor mi się podobał, do dziś kojarzy mi się z serią no i tworzył poczucie bycia w filmie z lat 70-tych. Co do polonizacji to zwykle nie zwracam uwagi na błędy wymienione w tekście ( serio nigdy bym na błędy z Fallouta i ME2 nie zwrócił bez tego uwagi), ale niektóre to była taka kicha, że sam nie wiem

  23. Jak dla mnie angielski jest strasznie jałowy w porównaniu z polskim, więc zabija klimat dużo bardziej niż sztuczności polskiego dubbingu. Ale może to wina mojej słowiańskiej duszy 🙂

  24. Wiedźmin to ciekawy przypadek, gdzie niektóre scenki wypadają lepiej w wersji angielskiej, a niektóre – w polskiej. W polskiej wersji – wiadomo, Talar rządzi, angielska wersja się nie umywa. W angielskiej wersji majstersztykiem jest za to… chłop któremu spadła na głowę cegła. Ba ba ba.

  25. http:www.youtube.com/watch?v=-78HqkQKwU0

  26. Zgadzam się z argumentem, że jeżeli już robi się tłumaczenie, to niech ono zachowa klimat. Bo po zobaczeniu Człowieka Iluzji od razu zrezygnowałam z polskiej wersji ME… Smocze dziecię działa na mnie tak samo.

  27. Ekhem … jako tłumacz symultaniczny i pisemny musze wtrącić pewną myśl „translation is IMPOSSIBLE” pop pierwsze … obecnie rynek tłuamczy jest zniszczony ludżmi którzy uważają iż tłumaczenie słowo w słowo to jest coś … po 2gie … kompletnie sie nie zgadzam z dubbingiem … jak juz ktoś nie zna angielskiego … to nich będą napisy ale nie podkład ktory jak w BG I i II jest genialny tak w np. Warcraft III jest kompletna porazką …

  28. @xan666|Niestety realia rynkowe są takie a nie inne. Żeby „firmie” się opłacało tłumacz musi robić 10 stron rozliczeniowych dziennie. Każdemu czasem zdarzy się brainfart. Poprawność kontra klimat: po tłumaczu tekst czyta redaktor. Redaktor nie zawsze czuje klimat, robi więc tak, żeby było zgodnie ze współczesną polszczyzną.

  29. @ElivPb|Prawo. Właśnie. Problem pojawia się, kiedy dostaję grę, w której nie mam możliwości gry w języku angielskim (vide nowy Max Payne). Tłumaczenie (swoją drogą słabe) jest wpychane odbiorcy przez gardło. Kiedy widzę „złote bronie” zalwea mnie krew.

  30. Hmm, śląski teoretycznie mógłby pasować to krasnoludów, byleby tylko był odpowiednio wymawiany (aha, nie jestem Ślązakiem, ale chyba potrafię sobie wyobrazić sobie to). A za to ideałem byłoby połączenie śląskiego i jidyszu/hebrajskiego, ale cóż…

Dodaj komentarz