Często komentowane 102 Komentarze

The Last of Us – recenzja cdaction.pl

The Last of Us – recenzja cdaction.pl
Wszystko, co dobre, ma swój koniec. Wraz ze zbliżającą się premierą PS4 leciwa trójka - czy nam się to podoba, czy nie – pomału odchodzi do lamusa. Posiadająca niezwykle adekwatny w tym kontekście tytuł gra The Last of Us to jeden z ostatnich głośnych exclusive'ów na tę platformę. Chcecie wiedzieć, jak brzmi łąbędzi śpiew PS3? Recenzja cdaction.pl!

Dostępne na: PS3
Wersja językowa: angielska

Witajcie w świecie, gdzie ludzi już prawie nie ma. Ponad 99% populacji naszego gatunku przepadło w wyniku pandemii wyjątkowo paskudnego, osadzającego się w mózgu pasożytniczego grzyba z rodzaju cordyceps. Draństwo w ciągu kilkunastu godzin przejmuje kontrolę nad zainfekowanym człowiekiem, mutując go w paskudny sposób i zmuszając zarażonego do ataków na osoby zdrowe. Mimo upływu 20 lat wciąż nie znaleziono żadnej szczepionki. Większość z garstki ocalałych mieszka w silnie zmilitaryzowanych strefach kwarantanny wewnątrz zrujnowanych miast. Życie nie jest łatwe, a będzie tylko gorzej – brakuje jedzenia, ryzyko infekcji wciąż jest wysokie, a sprawujący władzę wojskowi są bezwzględni w egzekwowaniu narzuconych przez siebie drakońskich praw.

Zakapior i nastolatka
Poznajcie Joela. Żaden z niego bohater. To starzejący się przemytnik broni, a zarazem zgorzkniały cynik. Nie zawsze taki był, ale wspomnienia jego poprzedniego życia, prowadzonego nim cały świat poszedł w diabły, sprawiają mu ból, woli więc się od nich odciąć. Będąc w trudnej sytuacji i nie mając alternatywy, Joel zobowiązał się dostarczyć pewną pyskatą czternastolatkę poza obszar kontrolowany przez dyktaturę wojskową, prosto do siedziby ogólnokrajowego ruchu oporu zwącego się Świetlikami. Poznajcie Ellie. To nastolatka, która urodziła się kilka lat po wybuchu pandemii i całe swoje życie spędziła w bostońskiej strefie kwarantanny. Nigdy nie była w lesie, ani razu nie spacerowała po plaży i nie miała okazji wykąpać się w jeziorze. Dziewczyna jest wulgarna, wyjątkowo bystra i niezwykle uparta. Mimo iż Joel stanowi dla niej zagadkę, nie spocznie, dopóki go nie rozgryzie.

Gdybym miał wybrać tę część The Last of Us, która spodobała mi się najbardziej, bez sekundy wahania wskazałbym właśnie na głównych bohaterów oraz to, w jak niezwykle naturalny sposób rodzi się pomiędzy nimi silna więź. Początkowo traktujący swoją podopieczną jak zło konieczne i kulę u nogi, a przy okazji źródło wszystkich spotykających go nieszczęść, podstarzały zabijaka pomału oswaja się z wyszczekaną nastolatką, a ich wzajemne relacje mocno się ocieplają. Do tej pełnej kontrastów dwójki naprawdę trudno się nie przywiązać, co w dużej mierze jest zasługą świetnie napisanych dialogów, za które ekipie z Naughty Dog należą się wielkie brawa.

Na owację na stojąco zasługują natomiast wcielający się w Joela świetny Troy Baker oraz będąca głosem Ellie fantastyczna Ashley Johnson (moim zdaniem najlepiej zagrana postać kobieca od lat), którzy tchnęli w swoje postacie prawdziwe życie. Także aktorzy odgrywający role drugoplanowe spisali się na medal – każdemu z nich udało stworzyć się ciekawą i wiarygodną postać, posiadającą silną osobowość, a także swoje cele i motywy, nie zawsze od razu oczywiste dla gracza. To nie koniec pochwał – o ile gra aktorska stoi na najwyższym poziomie, nie pozostawiając absolutnie nic do życzenia, o tyle efekt połączenia jej z rewelacyjnie wyreżyserowanymi animowanymi przerywnikami fabularnymi dosłownie zwala z nóg.

Wszystko, od gestów postaci przez oświetlenie aż po wybór ujęcia kamery, wykonano z wielką dbałością o szczegóły, której nie powstydziłaby się wysokobudżetowa produkcja rodem z Hollywood. Choć w grze cały czas towarzyszy nam silne uczucie filmowości, to balans między animowanymi przerywnikami a „częścią właściwą” gry został zachowany – wstawek fabularnych jest sporo, co dodaje światu i postaciom głębi, ale są one dawkowane z umiarem, tak aby nie ucierpiał na tym gameplay.

Zarażeni, źli i brzydcy
Chociaż The Last of Us ma z serią Uncharted wspólnych nie tylko twórców, ale i silnik graficzny (odpowiednio zmodernizowany), nie należy spodziewać się wielu podobieństw między oboma tytułami. Co prawda akcję również obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby a w grze nie zabraknie emocjonujących strzelanin, lecz w żadnym wypadku nie mamy do czynienia z typowym shooterem. Amunicji jest jak na lekarstwo i nawet na normalnym poziomie trudności bywa z nią krucho. Nie ma mowy o ogniu zaporowym, każdy nabój się liczy, a pudła naprawdę bolą. Ludzcy przeciwnicy, zarówno wojskowi jak i bandyci, są raczej ostrożni, kryją się za przeszkodami, osłaniają się i próbują zajść Joela z flanki. Podstawowym wyzwaniem w trakcie starć z nimi jest nie dać się podejść od tyłu i ciągle zmieniać pozycję na taką, która zapewnia nam lepszą osłonę, a wykorzystując przy tym każdą okazję do oddania strzału. Metoda ta prawie zupełnie nie sprawdza się podczas walki z zarażonymi wrogami, a szczególnie z będącymi „mięsem armatnim” runnerami. Ci najsłabsi z grzybowych mutantów rzucają się do zwarcia na sam widok naszych bohaterów. Groźni są tylko w dużych liczbach, ale ponieważ nigdy nie występują solo, nie wolno ich lekceważyć.

Kolejnymi stadiami infekcji są nieco silniejszy stalker i zabójczy, choć zupełnie ślepy (cała jego twarz porośnięta jest grzybnią), reagujący na głośnie dźwięki clicker. Ostatnim etapem mutacji jest ciężko opancerzony przez porastającego jego ciało grzyba, plujący toksycznymi zarodnikami na dystans i śmiertelnie groźny w zwarciu bloater – bydlę zjada pociski jak cukierki. Na szczęście są to maszkary raczej rzadkie i stosunkowo powolne. Niestety, choć ekipa z Naughty Dog starała się nadać swoim potworkom nieco oryginalności, ani razu w trakcie gry nie pomyślałem o nich inaczej jak o zombie podlanych sosem grzybowym. Ich zróżnicowanie też nie powala.

Bardzo bałem się, że z powodu Ellie cała gra będzie jedną wielką eskortą (wszyscy trzej obecnie żyjący fani tego typu misji zapewne zacierali ręce), ale – na szczęście! – bardzo się myliłem. Dziewczyna sprawnie unika zagrożenia, potrafi dawać wskazówki co do położenia wrogów, odwrócić ich uwagę, gdy do nas celują (np. rzuconą butelką), a nierzadko sama sprzątnie jakiegoś draba. Oczywiście nie jest nieśmiertelna, ale gdy wpadnie w tarapaty (np. chwyci ją zarażony), to przez jakiś czas stawia wrogowi opór, dając nam dobre kilkanaście sekund, aby ją uratować. Na korzyść dziewczyny niech przemówi fakt, że choć sam zginąłem dziesiątki razy, nigdy nie musiałem wczytywać gry z jej powodu.

Po cichu i z wykopem
Metod radzenia sobie z wrogami jest w grze kilka. Zawsze warto najpierw spróbować się koło nich przekraść, w czym pomaga zdradzający położenie niemilca znajdującego się za przeszkodami tryb nasłuchiwania, który nie raz ocalił mi życie. Jeśli przeciwnika nie da się ominąć, można spróbować załatwić go po cichu – zachodząc draba od tyłu i dusząc bądź dźgając ostrzem. Nawet jeśli walka ostatecznie okazywała się nieunikniona, metodą cichej eliminacji nieraz udawało mi się znacznie osłabić siły wroga, bardzo ułatwiając sobie zadanie przed konfrontacją ogniową. W grze napotkamy całą gamę pukawek, od pistoletów i rewolwerów przez cichy i zabójczy łuk, robiący za snajperkę karabin myśliwski, cudownie pozbywającą się clickerów strzelbę a nawet domowej roboty miotacz ognia. Każdą z broni można ulepszyć za pomocą znajdywanych po drodze części i rupieci, zwiększając m.in. pojemność magazynków, celność czy zdolność przebijania pancerzy.

W podobny sposób, znajdując odpowiednie składniki i łącząc je ze sobą, stworzyć można apteczki (w grze nie ma regeneracji zdrowia), ostrza, bomby dymne bądź wypełnione gwoździami oraz koktajle Mołotowa. Te ostatnie zasługują na szczególną uwagę, gdyż sieją prawdziwą zagładę wśród wrogów (z dziką satysfakcją stwierdzam, że zarażeni mogą się wzajemnie podpalać), do wytworzenia potrzebują jednak tych samych składników co apteczki, trzeba więc używać ich bardzo oszczędnie. Dodatkowo w świecie gry trafić można na różnego rodzaju medykamenty, za pomocą których rozwiniemy umiejętności Joela. Te najprzydatniejsze to zwiększenie maksymalnej ilości zdrowia, poprawa zasięgu w trybie nasłuchiwania i odblokowanie zdolności dźgnięcia ostrzem (o ile znajdzie się jakieś w ekwipunku) próbującego zagryźć gracza clickera, ratując go przed koniecznością wczytania gry. Na szczęście funkcja autosave zapisuje postępy gracza dość często i w bardzo wygodnych miejscach, także w przypadku zgonu rzadko miałem do powtórzenia więcej niż ostatnią minutę rozgrywki.

Nawet jeśli w trakcie starcia zabraknie nam amunicji, jeszcze nie wszystko stracone. W grze został zaimplementowany niezwykle soczysty system walki wręcz, który nieraz ocalił mi skórę. Nie jest to rzecz jasna poziom znany z Batman: Arkham City, ale i tak tłuczenie wrogów jest nad wyraz przyjemne, zwłaszcza iż wyraźnie czuć siłę zadawanych im ciosów. Oprócz okładania wrogów pięściami można czynić im kuku ich za pomocą desek, kijów bejsbolowych, metalowych rur lub zabijających jednym ciosem maczet i siekier. Co prawda broń biała szybko się zużywa (na mój gust nawet trochę za szybko), ale nietrudno znaleźć nową. Walka w zwarciu jest kluczowym elementem gry i powinna zostać przez każdego opanowana jak najszybciej. Pozwala nie tylko pozwala oszczędzić tony amunicji na chwile, gdy naprawdę bardzo jej potrzeba, ale po nabraniu wprawy i w połączeniu z umiejętnościami skradania oraz nasłuchiwania pozwala wyczyścić niemal każdy zamknięty obszar z nieprzyjaciół bez draśnięcia.

Nastrojowe znajdźki
Mapy warto zwiedzać nie tylko dla rozrzuconych tu i ówdzie amunicji oraz części przydatnych do wytwarzania przedmiotów. Wszędzie poukrywane są rozmaite artefakty – notatki, plakaty, mapy, dyktafony – zawierające informacje o świecie gry i pozwalające lepiej wczuć się w jej klimat. Ten wspaniale buduje oprawa graficzna – zrujnowane miasta zarastające roślinnością, walące się mosty, wielkie grzybnie wyrastające na ciałach zmarłych… Nie jestem osobą wrażliwą, ale bywały momenty, w których ciarki przechodziły mi po plecach niczym stado mrówek w podkutych butach. Szczególnie w pamięć wyryła mi się krótka wizyta w zaimprowizowanym przez ocalałych przedszkolu, do którego wdarła się infekcja. Brrr! Na szczęście makabra nie towarzyszy nam na każdym kroku. Gdy Ellie pierwszy raz w życiu zobaczyła las, piszczałem razem z nią – tak piękny był to widok! Urokliwych momentów nie brakuje i całkiem dobrze równoważą one te bardziej ponure. Na każdy moment intensywnej akcji przypada też chwila relaksu pozwalająca bohaterom na luźniejszą rozmowę. Muzyka towarzysząca mi w trakcie rozgrywki spełniała swoje zadanie wzorowo. W głównym menu rozbrzmiewały przepełniające serce nostalgią gitary, pełna napięcia muzyka zwiększała przepływ adrenaliny w trakcie starć, zaś relaksująca (a czasem smutna) melodia koiła w spokojniejszych momentach.

Myślę, więc narzekam
Grę przeszedłem w dwóch podejściach po 7 godzin każde (w sumie 14 godzin 35 minut), ale mimo długich posiedzeń ani chwilę nie byłem nią znudzony. Nie udało mi się tez znaleźć wszystkich niespodzianek, dokładni eksploratorzy mogą więc doliczyć godzinkę albo dwie. Nie mam wątpliwości, że The Last of Us jest bardzo dobrą grą, niemniej jednak wyjątkowo długo myślałem nad należącą się jej notą końcową.

Mimo wszystkich wymienionych wcześniej zalet ma kilka wad, w tym jedną niezwykle poważną: przewidywalną fabułę. Tak mocno, jak chwaliłem grę za wiarygodność i głębię występujących w niej postaci, tak okrutnie muszę ją zjechać za niezwykle banalny wątek główny. Zakończenia domyśliłem się po dwóch godzinach gry i nie pomyliłem się ani o jotę – tak bardzo okazało się ono oklepane! Grafika, choć ładna (momentami nawet bardzo), miejscami nieco trąci naftaliną. Owszem, efekt mokrych ubrań wygląda super, ale ostre jak brzytwa kanty budynków wołają o pomstę do nieba. Fizyka obiektów również zawodzi – czasem butelki upadają od powiewu, gdy koło nich przejdziemy, innym razem rwący prąd rzeki nie chce przemieścić pływającej po niej drewnianej palety. Zdarzało mi się także przenikać przez obiekty w trakcie siłowania się z walczącym wręcz przeciwnikiem. Niektóre „łamigłówki” przestrzenne w stylu „podnieś leżącą nieopodal drabinę, oprzyj ją o ścianę, wejdź po drabinie” wydawały mi się zbyteczne, a ich istnienie mogę wytłumaczyć wyłącznie chęcią wydłużenia czasu gry. Z innych uwag nadmienię tylko, że ponieważ grałem w The Last of Us na długo przed premierą, nie mogłem przetestować trybu multiplayer. Nie było mi również dane usłyszeć polskiej wersji językowej.

Ostatecznie o ocenie zdecydowała moja chęć szybkiego powrotu do tytułu. Czy mam ochotę odpalić grę w trybie New Game+, zachowując wszystkie dokonane przeze mnie upgrade’y broni oraz sprzętu i ponownie przeżyć przygodę z Joelem i Ellie? Jak najbardziej. W najbliższym czasie? Raczej nie. Niemniej jednak każdemu z was szczerze polecam przeżyć ją przynajmniej raz.

Ocena: 8,5

Plusy:
– rewelacyjnie nakreślone postacie i świetna gra aktorska
– system craftingu i ulepszania broni
– Ellie, zamiast przeszkadzać, pomaga

Minusy:
– fabuła przewidywalna niczym efekt spożycia muchomora
– małe zróżnicowanie przeciwników

102 odpowiedzi do “The Last of Us – recenzja cdaction.pl”

  1. ja tam jestem zachwycony, na kompa nie ma takich gier, kupiłem na dniach ps3 i po last of us już nie żałuje a czeka na mnie jeszcze tyle kozackich eksów 😀

  2. Recenzja debilna, ale cóż poradzić.|Największa zaleta tej gry to właśnie fabuła i postacie.|Poza tym powinieneś koleś oceniać polską wersję gry, skoro piszesz recenzję dla polskich graczy.

Dodaj komentarz