[Magazyn kulturalny] Annie Hall, Sezon burz, To All the Girls…

[Magazyn kulturalny] Annie Hall, Sezon burz, To All the Girls…
Avatar photo
W tym tygodniu polecamy wam tytuły nieco mniej znane, ale warte zainwestowania czasu i pieniędzy. Żywe melodie, serial o kobiecie z rozpadem osobowości, a na końcu Smugglerowa recenzja nowego tomu Wiedźmina. Nie jest źle, co?

  • Czego słuchaliśmy
  • Co oglądaliśmy
  • Co czytaliśmy
  • WILLIE NELSON – TO ALL THE GIRLS

    Willie Nelson ma osiemdziesiąt lat na karku i jest chodzącą legendą country. Może nagrywać wszystko, na co ma ochotę, a i tak będzie się tego dało słuchać – mając tyle doświadczenia poniżej pewnego poziomu się po prostu nie schodzi. Tym razem postanowił wydać płytę, która składa się z duetów: To All The Girls to osiemnaście piosenek, w większości nowych wersji klasyki, w których towarzyszą mu piękne kobiece głosy.

    I to jakie głosy! Udzielają się gwiazdy stażem i prestiżem podobne Nelsonowi – Dolly Parton, Loretta Lyn, Emmylou Harris (w świetnym coverze Springsteena) i Mavis Staples (doskonała przeróbka soulowego Grandma’s Hands). Pojawiają się też znane z „naszych” list przebojów Sheryl Crow i Norah Jones, oraz młoda gwardia amerykańskiej muzyki country-podobnej: Miranda Lambert, Brandi Carlile, czy Carrie Underwood. I chociaż w większości mogłyby przytłoczyć Nelsona, który śpiewa niesamowicie czysto i oszczędnie (a przy tym wydobywa głos zadziwiająco lekko jak na swój wiek), to dostosowały się do spokojnego klimatu całej płyty.

    Słucha się tego w większości jak kołysanek – to muzyka, która leci w tle, nie przeszkadza i nie męczy. Delikatna gitara, nacisk na melodię i „ładność”, a nie energię i dynamikę – idealna rzecz na wieczór… I nie będę ukrywać, że ta płyta może być raczej prezentem dla waszych rodziców, niż czymś, czego chcielibyście słuchać. Jeżeli nie kupiliście im jeszcze niczego na Gwiazdkę, to możecie brać ją w ciemno – to bardzo cichy (a raczej: wyciszony), spokojny i melodyjny album, który na 99% im podpasuje, jeżeli kiedykolwiek tupnęli nogą do Casha, Haggarda, czy Springsteena.

    [Berlin]

    GIRAFFES? GIRAFFES! – MORE SKIN WITH MILK-MOUTH

    Metrum w postaci bardzo nieładnego ułamka (13/8), gitary, które brzmią jakby były rozstrojone, filozoficzne monologi w środku utworu i generalny chaos. Giraffes? Giraffes! na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zespołu dla wyjątkowo snobistycznych melomanów, którzy gardzą „banalnym popem” i brzdąkaniem na cztery czwarte. Twórczości Żyraf nie należy jednak przedwcześnie przekreślać, bowiem nawet dla niewybrednego ucha dysonanse i zgrzyty szybko ułożą się w genialną harmonię. Absorbowanie szaleństwa, które wydobywa się z głośników jest okrutnie przyjemne – i nie trzeba do tego znać ani rozumieć wirtuozerskich sztuczek, jakimi posługują się muzycy.

    Ba, powiem więcej! Żadne ska, rock czy metal nie spowodowały u mnie takiego napływu chęci do machania czupryną, jakie wywołuje dziwaczna twórczość duetu z Massachusetts. Każdy takt tętni energią i miłością do muzyki – nie ma miejsca na zapętlanie w kółko jednego riffu i czerstwe przybijanie hi-hatu. W melodii cały czas coś się dzieje. Perkusista nieustannie wymyśla fikuśne przejścia, pędząca gitara prawie nigdy się nie zatrzymuje – a nawet jeśli, to tylko po to żeby zmienić metrum i zacząć ponownie z jeszcze większą siłą. Twórczość Żyraf i w ogóle cały osobliwy gatunek muzyczny o nazwie math-rock serdecznie polecam – zwłaszcza tym, którzy szukają nowych brzmień.

    [Rahid]

    UNITED STATES OF TARA

    Mieszkający na spokojnych przedmieściach Gregsonowie są przeciętną amerykańską rodziną w formacie 2+2 – mama Tara, ojciec Max oraz ich dzieci: Kate i Marshall. Ich dom ma jednak więcej lokatorów, niż widać to na pierwszy rzut oka. Tara cierpi bowiem na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości. Prostymi słowami oznacza to tyle, że posiada kilka autonomicznych i rozbudowanych świadomości.

    Bywają dni, w których zmienia się w szesnastoletnią T., wulgarną i rozwiązłą dziewuchę z warkoczykami. Gdy na stole pojawiają się wykwintne smakołyki, a cały dom aż błyszczy, rodzina wie, że jest z nimi Alice, konserwatywne i pedantyczne wcielenie Tary. Czasem chora przepoczwarza się w Bucka, starszawego faceta kochającego alkohol i pornosy, który wierzy, że stracił genitalia na wojnie w Wietnamie. Każda z tych tożsamości pełni pewną funkcję. Jaką? Tego już wam nie zdradzę.

    Mający (niestety) tylko trzy sezony serial jest pełny humoru i ciekawych zwrotów akcji. Ponadto ma sporą wartość edukacyjną – możemy z niego dowiedzieć się, jak wygląda życie osób dotkniętych zaburzeniami osobowości.

    [Faraon]

    ANNIE HALL

    Mam ostatnio fazę na Woody’ego Allena. Legendarny reżyser już od dobrych czterdziestu lat snuje swoje równie smutne, co dowcipne opowieści o życiu, miłości czy związkach i wciąż ma coś ciekawego do powiedzenia. Świeżutkie i genialne Blue Jasmine oraz O północy w Paryżu są niepodważalnymi dowodami na niestarzejący się kunszt Mistrza. Z czystym sercem mogę powiedzieć, że ząb czasu nie nadgryzł też jego twórczości – Annie Hall wciąż trzyma poziom. Uznawany przez krytyków za najlepsze dzieło Allena film opowiada o związku komika-egzystencjalisty Alvy’ego Singera z tytułową Annie, dziewczyną energiczną acz lekkomyślną. Ich burzliwe losy obserwuje się z prawdziwą przyjemnością i uśmiechem na twarzy, który nierzadko przez celny dowcip ewoluuje w śmiech. Pod przykrywką humoru i licznych gagów Allen przemyca jednak sporo gorzkich przemyśleń na temat życia oraz absurdalnej natury związków – z czego w rezultacie powstaje przesmaczna słodko-kwaśna mieszanka. Zresztą! Po co będę mówił o czymś, co najlepiej pokaże sam autor:

    [Rahid]

    DIMITRI VERHULST – PROBLEMSKI HOTEL

    Są miejsca, których wyobrażenia wystarczająco nas odrzucają, byśmy chcieli je poznać. Niektórzy jednak przełamują opór i zapuszczają się w paszczę lwa, by – dla kasy czy własnej satysfakcji – zobaczyć, jak wygląda życie poza nawiasem. Verhulst postanowił więc zasmakować codzienności ludzi przebywających w belgijskim ośrodku dla uchodźców. Panujące tam stosunki, wewnętrzna ekonomia (głównym środkiem płatniczym są papierosy), widoki od przezabawnych po przeobrzydliwe – Problemski Hotel jest wart waszego czasu.

    Wspominam też o nim dlatego, że na mojej alma mater książka wywołała zabawną dyskusję pomiędzy mniej i bardziej konserwatywną grupą czytelników – spór dotyczył poszanowania faktów i ewentualnych przekłamań rzeczywistości. Sęk w tym, że Verhulst nie uważa się za reportażystę, ale za pisarza, a Problemski Hotel nie sili się na kronikarską wartość. Reportaż z tego średni, tak samo jak musical. Dlatego książka jest świetnym dziełem dla przewietrzonych, świeżych umysłów, które nie projektują swoich oczekiwań na treść, tylko starają się zrozumieć autora. Dla nich utwór jest czymś arcyciekawym, zgrabnie napisanym, ukazującym wielobarwność pozornie nieciekawego miejsca. Czasem trzeba przegryźć się przez obleśne opisy i koszarowy humor, ale pojawia się on tam, gdzie Bipul Masli – główny bohater – mógł faktycznie się z tym bagnem zetknąć. A opisy starań o azyl poszczególnych uchodźców (w tym podrywającego na potęgę Belgijki, bo jedynym wyjściem dla niego jest ślub z jedną z nich) potrafią dostarczyć wyjątkowych emocji.

    [Adzior]

    WILBUR SMITH – BÓG NILU

    To obowiązkowa pozycja dla tych, którzy przekopując się przez tony współczesnych smętów stęsknili się za powieścią przygodową z krwi i kości. „Bóg Nilu” to pierwszy tom egipskiej sagi Wilbura Smitha, popularnego na świecie autora z RPA.

    Książka mocno wyróżnia się narracją – prowadzenie fabuły z pozycji pierwszej osoby to rzadkość, którą trzeba docenić. Starożytny Egipt oglądamy oczami sympatycznego eunucha Taita, człowieka wielu talentów. Służy on wezyrowi Intefowi, faktycznemu władcy osłabionego państwa, który planuje podstępem zasiąść na tronie faraonów. Niewolnik w decydującym momencie wypowiada mu posłuszeństwo, usiłując razem z lojalnym wobec faraona oficerem gwardii pokrzyżować te zdradzieckie knowania.

    Głównymi atutami powieści są znakomicie nakreśleni bohaterowie oraz akcja wartka jak nurt Nilu. Wilbur Smith zachwyca także erudycją – opisuje Egipt z czasów faraonów tak barwnie i szczegółowo, że książka wciąga każdego jak czarna dziura.

    [Faraon]

    ANDRZEJ SAPKOWSKI – SEZON BURZ

    Z pewną taką nieśmiałością sięgnąłem po Sezon burz. Po pierwsze literacka forma Sapkowskiego od dawna wykazywała tendencję spadkową (słabnąca z każdym tomem „trylogia husycka”, a potem żenująco słaba i wymęczona Żmija). Po drugie „nie wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki” oraz „historia lubi się powtarzać – jako farsa” nie rokowały za dobrze powrotowi wiedźmina. Co gorsza, udostępniony w necie pierwszy rozdział powieści też nie zachęcał – wyglądał jak jakieś solidne ale pozbawione „błysku” fanfiction, a nie krwista i soczysta proza ASa.

    Śpieszę jednak poinformować, że obawy okazały się płonne. Sezon burz wprawdzie nie zrywa czapek z głów, ale jest solidnym i sprawnie napisanym czytadłem, w którym fani Geralta znajdą to wszystko, czego oczekują – sporo akcji (fakt, że czasem dzieją się tam rzeczy na zasadzie „deus ex machina”), dużo machania mieczami tudzież miotłą oraz klepką z beczki i sporo pięściami (bo jak się okazuje wiedźmin śmiało mógłby występować na galach UFC – stójkę i duszenie zza pleców ma opanowane perfekcyjnie). Do tego mamy przyzwoitą dawkę humoru, kilka rzuconych pozornie od niechcenia powiedzonek, które zapewne szybko zaczną żyć własnym życiem, sporo starych i dobrze znanych bohaterów i bohaterek oraz kilku nowych. Sapkowski wzbogaca też znane nam uniwersum kilkoma ciekawymi informacjami, których nie zdradzę, bo byście mnie zabili za megaspoiler.

    „Sezon burz” jest prequelem do wydarzeń, które znamy z książek – dzieje się niedługo przed tym, gdy Geralt zdejmie urok z temerskiej strzygi-księżniczki, jeszcze przed pierwszą inwazją Nilfgaardu i bitwą pod Sodden, ale już po tym jak poznał Yennefer (i ją porzucił). Wiedźmin jest więc młodszy i mniej zgorzkniały niż ten, którego znamy z pięcioksięgu, nie marudzi i filozofuje, a po prostu działa. Do tego po latach Sapkowski chyba uznał, że trzeba go uczynić nieco większym badassem niż dotąd, co jednak nie oznacza, że przestał być beznadziejnym idealistą. J

    Krótko mówiąc – nie żałuję zakupu. Czytało mi się naprawdę miło, choć nie da się zauważyć, że przez kilka pierwszych rozdziałów AS dopiero się „docierał”, żeby wejść w dawny wiedźmiński styl, rytm i język. Ale na szczęście bardzo szybko (tak w okolicach 30-50 strony?) wszedł na odpowiednie obroty. Literacko Sezon Burz sytuuję gdzieś tak na poziomie drugiego-trzeciego tomu sagi. A że Sapkowski nie ukrywa, że zamierza napisać kolejną powieść – a pewne wydarzenia w „Sezonie burz” chyba sugerują o czym ona będzie – to naprawdę cieszę, się że pan Andrzej w końcu poszedł po rozum do głowy. I zamiast na siłę udowadniać sobie i nam, że jest pisarzem wszechstronnym, a nie tylko twórcą wiedźmina, to po prostu znów zaczął robić to, co wychodziło – i wychodzi – mu naprawdę dobrze.

    W mej skali taka odrobinkę naciągana 8-ka. Albo powiedzmy 7,75/10.

    PS. Nie wiem kto postanowił promować książkę publikując zdecydowanie jej najsłabszy rozdział. Nie wiem też kto odpowiada za projekt okładki, gdzie Geralt wygląda jak jakaś gotycka drag-queen w srebrnej (!) i obciachowej peruce. Ale obu kazałbym wybatożyć. 😉

    [Smuggler]

    9 odpowiedzi do “[Magazyn kulturalny] Annie Hall, Sezon burz, To All the Girls…”

    1. W tym tygodniu polecamy wam tytuły nieco mniej znane, ale warte zainwestowania czasu i pieniędzy. Żywe melodie, serial o kobiecie z rozpadem osobowości, a na końcu Smugglerowa recenzja nowego tomu Wiedźmina. Nie jest źle, co?

    2. Coś nie tak z kawałkiem Giraffes? Ucicha nagle w 3:48, reszta to cisza. Niezły, naprawdę niezły, trochę za dużo gitarowego hałasu. Rzadko mam do czynienia z instrumentalną muzyką (jedynie, gdy ktoś postanowił dać instrumentalny kawałek w towarzystwie pozostałych wokalnych), więc tym bardziej cieszy mnie, że ktoś nadal potrafi stworzyć coś interesującego.

    3. @alistair80: W oryginale ten kawałek ma właśnie 3 minuty 50 sekund, na youtubie po prostu jest jakaś dziwna wersja. Całe szczęscie na groovesharku i spotify można całą płytę znaleźć w porządnej formie. Nieco mniej gitarowego hałasu znajdziesz w kawałkach Toe, Loose Lips Sink Ships, As I Watch You from Afar. Ci ostatni nagrali niedawno genialną sesję na audiotree – polecam wygooglować.

    4. @Smuggler: Uff uspokoiłeś mnie co do poziomu nowego Wiedźmina. Trochę szkoda że prequel bo „wiadomo co będzie później”, tym niemniej jak dla mnie pozycja obowiązkowa. Aż mnie naszła ochota na ruszenie w końcu obu gier na które ciągle brak mi czasu (ale w kolejce przed nimi z tego samego powodu czeka wciąż New Vegas).|Skoro już oceniasz względem sagi to który tom uważasz za najlepszy? I na koniec małą dygresja: ostatni raz Wiedźmina czytałem dość dawno ale czy to nie Yennefer porzuciła Geralta (Okruch lodu)?

    5. Łoł – Giraffes to kawał dobrej muzyki! Nie spodziewałem się na CDA coś takiego faktycznie interesującego. 🙂

    6. Mnie okładka Wieśka się podoba…|Powiadam wam, świetna książka! 🙂

    7. Heh polecam wieśka książka IMO bardzo dobra na poziomie sagi wiec super się czyta poszła w ok 5 h

    8. Już kupiona, czeka na wolny czas <3

    9. czy można tę książkę dostać w wersji elektronicznej? bo jak do tej pory to się nie spotkałem 😛 mimo, że pierwszy rozdział jest przecież tą drogą dostępny na portalu aukcyjnym… jak dla mnie to delikatnie mówiąc porażka, to że wersja elektroniczna nie ukazała się równocześnie z wersją papierową, chyba, że się mylę. Smuggler? 🙂 jakiś komentarz do tego? 😛

    Skomentuj