Do jasnej cholery, jak często można ginąć?
Od Dark Souls odbiłem się mniej więcej w połowie drogi między pierwszym a drugim bossem – szczerze mówiąc już na tym pierwszym miałem ochotę zjeść pada z sosem bolognese, ale jakoś się przemogłem i poczłapałem trochę dalej. Od razu zrozumiałem na czym polega urok tej gry: enigmatyczny, niedopowiedziany klimat; niezwykłe poczucie osamotnienia w obliczu himalajskiego wyzwania; olśniewające widoki jakich próżno szukać w hollywoodzkich produkcjach fantasy – wszystkim tym chciałem napawać się jak najdłużej, ale… Do jasnej cholery, jak często można ginąć?
Dlatego pierwsze zapowiedzi „dwójki”, w których twórcy zapowiadali, że zamierzają uczynić grę bardziej przystępną, były muzyką dla moich uszu. Oto pojawiła się szansa, że to, co w Dark Souls spodobało mi się niemiłosiernie, stanie się łatwiejsze do przyswojenia – dlatego też datę 14 marca 2014 zaznaczyłem w kalendarzu jeszcze w zeszłym roku i odliczałem dni do premiery Dark Souls II. Czy moje nadzieje znalazły spełnienie?
I tak i nie. Nie wiem, co ekipa Form Software miała na myśli, mówiąc o uczynieniu rozgrywki bardziej przystępną, ale gra konsolowa, która rozpoczyna się zderzeniem z dwoma wypełnionymi przełącznikami pozwalającymi zmienić ustawienia kilkudziesięciu opcji nieszczególnie wpada do przegródki „zrozumiała i czytelna produkcja dla masowego odbiorcy”. Do wizji „przystępności” nie przekonuje również system kreacji postaci, który nijak nie podpowiada jakie przełożenie na dalszą rozgrywkę będą miały kolejne wybory; tak jak i świat gry, tak również pierwsze ekrany Dark Souls II są bardzo enigmatyczne, ale akurat w tym drugim przypadku byłoby przyjemniej, gdyby było inaczej.
Oczywiście wiem, że w Dark Souls II nie o takiego rodzaju przyjemność chodzi. Esencję tego doświadczenia doskonale oddał słowami Berlin – w tym tekście TUTAJ – rozumiem ją i akceptuję. Problem jednak w tym, że rzesze fanatyków gry studia From Software tyle już wycierpiały w swoim życiu, że nie dostrzegają, iż pewne rzeczy można by zrobić inaczej. Że sterowanie – jedno z bardziej niekonwencjonalnych w ostatniej historii gier, idące na przekór wielu schematów z wielkich hitów, które mamy już zakodowane w pamięci mięśni dłoni – lepiej byłoby wytłumaczyć tutorialem, który jednak będzie obowiązkowy i rozgrywany we właściwej kolejności. Ten, który jest tutaj można pominąć; jego kolejne odcinki aktywować w przypadkowej sekwencji, na dodatek niektóre opisy nie są wystarczająco komunikatywne – dlatego pierwsze 10 moich śmierci były zgonami wywołanymi nie przez przeciwnika, a przez to, że nie wiedziałem jak przeskoczyć jakąś cholerną dziurę w ziemi.
Zanim więc gracz dojdzie do momentu, w którym zacznie czuć się komfortowo ze swoimi umiejętnościami czeka go droga przez mękę i wcale nie jest to męka z rodzaju tych, o których tak pięknie pisał Berlin. Ale – bo ale być musi – warto się przez początek przeczołgać, by poczuć to, co fani serii znają już od poprzedniej części.
Dark Souls II to doświadczenie, które kształci gracza – uczy go zasad rozgrywki na nowo. Ostatnimi czasy wszystkie wysokobudżetowe tytuły wpadły w koleiny bezpiecznego designu, który przytępił nasze zmysły i rozleniwił szare komórki. Oczekujemy, że kiedy pojawia się nowy przeciwnik, najpierw będzie sam, botem w parze, wreszcie w trójce, a w ogóle to jego przybyciu towarzyszy krótka animacja pokazująca zasady jego zachowania. Spodziewamy się, że kiedy pojawia się nowa mechanika, gra nas jej nauczy, a potem trzy razy pozwoli przetestować w bezpiecznych warunkach, żebyśmy na pewno dobrze się jej nauczyli. Obruszamy się, gdy ktoś zastosuje tzw. Troll Level Design, czyli ustawi przeciwnika w miejscu dla nas niewidocznym, za jakiś dobrze ukrytym załomem korytarza, by ten mógł wyskoczyć zza naszych pleców i przeciąć nas wpół.
Dark Souls II wszystkie te zasady – i wiele innych – wyrzuca do kosza. Wierzymy, że jeśli możemy dotrzeć do jakiegoś przeciwnika, to nie jest to przypadek, że oznacza to, iż rzeczywiście powinniśmy móc to zrobić właśnie w tym momencie – więc mamy szansę z nim wygrać. I dzięki temu wyrywa z marazmu, pobudza krew do krążenia, podnosi adrenalinę i sprawia, że po raz pierwszy od dawna czujemy, że jeśli się nie postaramy, nie zobaczymy tego, co dzieje się dalej. Emocje towarzyszące rozgrywce podkręcone są więc do poziomu, którego w normalnej, współczesnej singlowej grze osiągnąć się nie da.
Niebagatelne znaczenie ma też to, że „to, co dzieje się dalej” to rzeczy olśniewające, skonstruowane z japońskim rozmachem, a jednocześnie przykrojone pod gusta globalne. Zamiast gumowych mutantów z przydługimi, nakrapianymi wypustkami tentaclami mamy więc monstra rodem z najlepszych zachodnich dzieł dark fantasy; brzydkie stwory o imponujących gabarytach, ciekawych atakach oraz bardzo – przynajmniej na pierwszy rzut oka – nieprzewidywalnych zagrywkach. Zamiast zwykłych zamków i osad mamy zamczyska, katedrzyska i osadziska, które urzekają swoim posępnym pięknem. Zamiast zwykłych przedmiotów typu miecz +5 do siły mamy tarczę dawno zapomnianego wojownika, która właściwie nie nadaje się już do niczego, ale raz na jakiś czas, zwykle w kluczowym momencie, przypomina sobie o swej dawnej świetności i broni przed najpotężniejszymi ciosami. Jak to oddziałuje na wyobraźnię, prawda?
Koniec końców wsiąkłem więc jednak w Dark Souls II i zagryzioną wargą, spoconymi łapami i skaczącym od czasu do czasu ciśnieniem wgryzam się krok po kroku, ognisko po ognisku, w niezwykły świat Drangleic. Po pierwszych zapowiedziach liczyłem, że gra nagnie się do mnie, nie tracąc swojej esencji – okazuje się jednak, że to ja dałem się jej wciągnąć na tyle, że naginam siebie do tego, by wchodzić w nią coraz głębiej. Co nie zmienia faktu, że życzyłbym sobie, aby przy Dark Souls III katować graczy nie nieudanym tutorialem i całym ekranem opcji „rzucanych na twarz” zaraz po uruchomieniu..

Oceniając na podstawie średniej ocen z recenzji – Metacritic podaje, że wynosi ona 92%, najwięcej z wszystkich premier minionych tygodni – Dark Souls II „weszło” fanom serii niczym topór dwuręczny w chromego goblina. Czy jednak żółtodzioby też mają czego szukać w Majuli i okolicach?
No ja znalazłem w pudełku książeczkę zwaną instrukcja.
Gratulacje, że się przemogłeś Hut i poznałeś na dobrej grze. Ja od 'jedynki’ też się odbiłem na początku i wróciłem po jakimś miesiącu… a potem przeszedłem ją 5 razy. Ale nie podoba mi się, że po raz kolejny tworzy się jakąś mistyczną wizję wokół tej gry, że taka ona niesamowicie trudna i nie do ogarnięcia bez przeczytania setek poradników – a tak nie jest. Mechanika jest, to prawda, słabo wytłumaczona, ale bardzo prosta, wręcz prostacka, a poziom trudności też nie jest wcale wyśrubowany…
… Trudność polega na tym, że trzeba być ciągle czujnym i cierpliwym – oraz na tym, że trzeba powstrzymać frustrację, gdy zginiesz podczas walki z bossem, a później musisz znowu 10 minut się do niego przebijać od poprzedniego ogniska. 😉 Ale jeśli ktoś się ciągle waha czy spróbować, bo się nasłuchał, jakie to nie jest trudne – klasyki sprzed 15+ lat były znacznie trudniejsze od DS, to wcale nie jest taka 'elitarna’ gra jak to się próbuje wmawiać w necie.
„Zamiast gumowych mutantów z przydługimi, nakrapianymi wypustkami tentaclami mamy więc monstra rodem z najlepszych zachodnich dzieł dark fantasy”|Dark Souls dużo rzeczy zapożycza z Berserka. Chyba że autor ma na myśli 90% przeciwników, czyli humanoidy-zombie. |”katować graczy nie nieudanym tutorialem”|Nie mam pojęcia co było nie tak z tutorialem. Możliwość całkowitego pominięcia to świetna rzecz, a sterowanie i tak można ogarnąć w następnej godzinie gry bo większość mobków i tak schodzi na dwa szczały.
„całym ekranem opcji „rzucanych na twarz” zaraz po uruchomieniu.. „|Typowy konsolowiec, parę opcji i już zachowuje się jak dziecko we mgle. |Zresztą, DaS 2 to najgorsza gra z serii, polecam DeS bo jednak nie jest aż takie trudne a o wiele lepiej wyważone pod paroma względami.
@zero1zero3|Hut typowym konsolowcem? Z krzesła spadłem 😀
Od DS się odbiłem już w Firelink – polazłem na cmentacrz i biły mnie szkielety. Byłem święcie przekonany, że mam tam iść, więc próbowałe, próbowałem i się poddałem… po jakichś paru miechach okazało się, że pchałem się tam, gdzie nie powinienem i do gry wróciłem. Nie żałuję. Bywa wredna, głównie wtedy, gdy ktoś wskoczy na plecy i dziabnie w potylicę. Niektóre bossy też potrafią demotywować. Niewidzialne mosty. Ornstein i Smough, Czterej Królowie. To kilka rzeczy, które wbijają w podłogę.
2real4game Prawda jest taka że Hut już co najmniej od 5 lat pisze w CDA że PC używa tylko do pracy bo przerzucil się na x360 gdzieś tak od premiery GTA IV.
@Crunchipz: miąłem dokładnie to samo. Po dłuższej chwili odkryłem windę, zjechałem na dół i zabiły mnie duchy bo posiadana przeze mnie broń nie zadawała im żadnych obrażeń. Dopiero po kilkunastu zgonach zauważyłem trzecią ścieżkę, idącą w kierunku akweduktu… Potem zaciąłem się w Blightown bo nie wiedziałem jak dojść bezpiecznie do bossa (i szedłem na przełaj, wprost na trzech gości ciskających głazami, do tego nie miałem pewnego bardzo pomocnego pierścienia). I tak odbiłem się na kilka miesięcy. Potem
wróciłem, stworzyłem nową postać od zera i przeszedłem grę nieco ponad 70 godzin. I właściwie poza Hydrą w Popielnym jeziorze (chyba po prostu poszedłem tam zbyt wcześnie) oraz Ornsteinem i Smoughiem nie miałem jakichś poważniejszych problemów. 4 krulów nie liczę bo ten boss był po prostu bez sensu i przeszedłem go za którąś próbą naciskania w w kółko triggera i łykania estus flask… Teraz gram w NG+ i do wspomnianej już pary bossów w Anor Londo szło jak po maśle. Szło, bo się zaciąłem i chyba sobie dam
na jakiś czas spokój. Niemniej, przeszedłem jedynkę Dark Souls i nie czuję się przy tym jakimś hardcorowym graczem. I też uważam, że kilka rzeczy można by było rozwiązać nieco inaczej. Mimo to dałem się wciągnąć i na pewno prędzej czy później sięgnę po dwójkę.
*królów oczywiście 😛
206,573,097
Ja jakoś nigdy nie miałem takich problemów z DS, a na dodatek gram na PC. Dziwny jestem.
Aha sorry za podwójny post ale co tam. Jak ktoś już wspomniał, w pudełku znajduję się instrukcja, która wyjaśnia wystarczająco dużo by grać bez takich problemów typu „OMG psecież nie da się koczyć, co za gupia gra…”. 🙂
Ja właśnie uczę się grać w jedynkę. Jednak kurczę te niby słabe szkielety i tak mnie zmiatają z powierzchni ziemii bardzo skutecznie. Raz mi się uda je zabić innym razem już nie. Staram się je zabijać, zabijać i levelować w jakimś ślimaczym tempie, bo potem są katakumby, a tam jest nekromanta i miliard szkieletów, które są wskrzeszane przez kogoś w pustce, bo próbowałem do niego doskoczyć, ale umarłem. Albo więc poszukam innej drogi niż katakumby, choć wiem, że jest tam ognisko, ale musiałbym pozabijać całe
to cholerstwo raz z nekromantą, który strzela kulami ognia albo znaleźć jakąś inną drogę do lepszego życia 😛 Myślę jednak, że nauczę się najpierw zabijać te pierwsze szkieletki i potem poszukam czegoś innego.
Po kilkunastu bossach nieco się zmartwiłem, że jako czarodziej mam łatwiej w grze (Old Dragonslayer padł za pierwszym razem…), że ,,czituję” grę. Potem trafiłem na gigantycznego, pancernego pająka z dwoma głowami walącymi laserami, do którego droga wiedzie przez kilkadziesiąt innych pająków oraz salamandr w kilka sekund zabijających skamienieniem. Jedynkę 4 razy ukończyłem, z dwójką zrobię to samo 😀
@PEEPer|Nie załapałeś. Sory, ale nie da rady w komentarzach używać podkreślania.
Przecież ta gra jest taka łatwa… wystarczy nie szarżować i spokojnie wywabiać wrogów – ale większość tego chyba nie potrafi i potem narzeka, że Dark Souls jest nie wiadomo jak trudne… Szczerze mówiąc, to najwięcej krwi napsuł mi tylko jeden, jedyny boss w dodatku OPCJONALNY boss – Ancient Dragon – w Smoczej Kapliczce – reszta padała przeważnie przy 2-3 próbach. Finałowy przeciwnik w porównaniu z wymienionym przeze mnie smokiem, to był śmiech na sali – pokonałem go (ją 😉 ) za pierwszym razem… 😉
Szczerze muszę przyznać, że jak dla mnie Dark Souls było trudniejsze od części pierwszej – w Dwójce nie było tak wielu subbossów (wiwerna na zamku, demony titanitu, havel, hydry…). Częściej zdarzało mi się w tej grze (mowa o drugiej części) zginąć poprzez upadek z klifu (bo skoki w dark souls są po prostu skopane). Ogólnie jest to bardzo przyjemna gra, wcale nie tak trudna, jak wszyscy trąbią i nie żaluję ani złotówki z tych 169, których za nią zapłaciłem. 😉
Dla mnie gra jest za trudna. Jeśli ginę więcej niż raz-dwa razy w czasie rozgrywki, to tracę zainteresowanie, i z zabawy robi się żmudna gra nerwów.
Widze, ze wkradl mi sie maly blad – mialo byc Dark Souls I bylo trudniejsze od czesci drugiej. 🙂
Ja dziś zauważyłem, że nie nacieszę się tą grą, ponieważ juz jedynka mi zamula i da się to odcuzć w wielu miejscach.
92% to jest średnia branży, a nie graczy czy fanów (tu jest 55%)…
@Holy.Death: patrzenie na oceny „fanów” ma metacritic to głupota. Większość ocen jakiejkolwiek gry to 0 i 10, tak samo jak zero-jedynkowy jest świat tych buców. Jaką to ma niby wartość? Branża może i zawyża oceny ale te od „fanów” to zazwyczaj kompletna bzdura. Do tego dochodzą takie przypadki jak przejściowe problemy niektórych tytułów przed wyjściem patcha (w przypadku gier które wiadomo, że zostaną poprawione, nie mówię akurat o DS) czy jak w przypadku CoH butthurt ruskich. Zamiast patrzeć na średnią
warto wejść w komentarze i poczytać co ci dający 0 mają ciekawego do przekazania. Internet jest pełen troli i idiotów. Metacritic jest tego idealnym dowodem.
Zerowanie GTA 5 za brak wersji pc też jest idealną wykładnią ocen „fanów” na tego typu serwisach…
Nijak się ma do tego, co chciałem przekazać. Branża to nie są ani zwykli gracze, ani fani, więc podpieranie się ocenami branży z metacritica i sugerowanie, że to rzekomo średnia „fanów serii” – wszyscy ci recenzenci to byli fani serii? – jest wprowadzaniem ludzi w błąd.
Ok, art czytałem już jakiś czas temu i nie doczytałem teraz całego akapitu. Z tym się zgodzę, nie ma logicznego powiązania pomiędzy jednym zdaniem a drugim. Nie mniej gdyby przyjąć tam wynik jaki gra uzyskała od „zwykłych graczy” i na jego podstawię stwierdzić, że się fanom serii nie podoba też byłoby bez sensu.
Sprawa hejterów i fanbojów to osobna sprawa, którą dobrze ilustruje to, że jeden gość dał 0 grze „Warlock 2: The Exiled”, a „Age of Wonder III” nie zawahał się dać 10. Podobna sytuacja miała miesce przy Dragon Age 2 i Wiedźminie 2. Tacy ludzie to głupcy i tu się zgadzam.
Devil may cry też jest grą trudną jak Dark Souls a mimo to fani gier akcji mają ochotę w nią grać (ja zresztą również)