[Red Dead Weekend] A może by tak obejrzeć western…?
![[Red Dead Weekend] A może by tak obejrzeć western…?](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2021/11/20/a974ceb4-7305-4c7a-98d5-5872f3fe8676.jpeg)
Nim przejdziemy do rzeczy i zaczniecie pytać, dlaczego nie uwzględniliśmy tego czy innego filmu, kilka słów wyjaśnienia. Nie znajdziecie na poniższej liście bardzo wielu tytułów, które powinny znaleźć się w każdym szanującym się zestawieniu najlepszych westernów w historii kina. Dlaczego? To po prostu nie jest zestawienie najlepszych westernów w historii kina – nie taki był zamysł. To nasze prywatne rekomendacje, rzeczy, które polecilibyśmy przyjaciołom, gdyby rozmowa na imprezie zeszła nagle na temat Dzikiego Zachodu. Liczymy na to, że w komentarzach znacząco wydłużycie tę listę swoimi własnymi ulubionymi westernami. No, to zaczynamy!

Godless (2017)
Znakomity miniserial Netfliksa obsypany jedenastoma nominacjami do nagród Emmy i nagrodzony w trzech kategoriach. Uciekając przed gangiem, z którym niegdyś siał popłoch, i pragnąć rozpocząć nowe życie, Roy Goode trafia do położonego na uboczu miasteczka, które po makabrycznym wypadku w kopalni zamieszkują niemal wyłącznie kobiety. Tropem Goode’a przybywa ze swoją zgrają jego psychopatyczny były mentor Frank Griffin (nagrodzony statuetką Jeff Daniels). Świetnie opowiedziana historia, kapitalne aktorstwo, zjawiskowe widoki, fenomenalna muzyka, przez którą wiele razy miałem ciarki i do której wciąż od czasu do czasu wracam, i wspaniale odmalowany Dziki Zachód, jednocześnie potworny i romantyczny – polecam tę perełkę z całego serca. [CormaC]

Sędzia z Teksasu (The Life and Times of Judge Roy Bean, 1972)
Lubisz styl Tarantino? Obejrzyj ten film. Choć nakręcono go w 1972, jest tak bardzo tarantinowski, że chyba bardziej się nie da. Miesza naturalistycznie ukazaną przemoc z czarnym humorem (sceny z szalonym rewolwerowcem(*) albo pijanym Meksykaninem przeszkadzającym w grze w pokera rozwalają mnie za każdym razem). To oparta ponoć na prawdziwej historii opwoieść o bandycie, który stał się samozwańczym stróżem prawa w małym miasteczku po tym, jak dostał tam ciężki łomot od większych twardzieli. Jego pojęcie prawa i sprawiedliwości jest przy tym bardzo specyficzne. Mocny, zapadający w pamięć film z bohaterem, którego jednoznacznie sklasyfikować się nie da. A wciela się w niego Paul Newman, jedna z ówczesnych wielkich gwiazd Hollywood. [Mac Abra]
(*) Szeryf zabija go strzałem w plecy, z zasadzki, a gdy mieszkańcy zarzucają mu, że to było nie fair, stwierdza: „Jak szukał uczciwej walki, mógł jechać do innego miasta”.

Nienawistna ósemka (The Hateful Eight, 2015)
W swym ósmym i ostatnim ukończonym jak dotąd filmie Quentin Tarantino w swoim stylu bada i naciąga granice gatunku. Wykorzystał w nim imponujący zestaw filmowych środków – szerokoformatowy standard 70 mm taśmy, oryginalną muzykę skomponowaną przez Ennio Morricone (Złoty Glob i Oscar) i znakomitą obsadę aktorską – do opowiedzenia bodaj najbardziej kameralnej ze swych historii. Niczym we „Wściekłych psach” akcja ogranicza się w zasadzie do jednego miejsca – wnętrza odosobnionej gospody „Pasmanteria Minnie”, w której podczas jednego zimowego dnia przecinają się ścieżki łowców nagród, bandytów i stróżów prawa. I choć w ciągu niemal trzech godzin na ekranie kurek wielokrotnie uderza w spłonkę i dym sączy się z luf, to przede wszystkim znakomite dialogi, przednie aktorstwo i tarantinowskie zwroty akcji utrzymują napięcie do samego końca. [enki]

Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda (The Assassination of Jesse James by the Coward Robert Ford, 2007)
Chociaż tytuł na to nie wskazuje, to chyba najspokojniejszy film z całej listy. Nie zapamiętuje się go jako arcydzieła kina akcji napakowanego widowiskowymi strzelaninami, lecz jako statyczny obraz, ogromną panoramę pełną pięknych widoków, subtelności i przeszywającej całość melancholii. To nie jest film na wesoły wieczór – raczej ciężka kobyła do przetrawienia na spokojnie. A warto, bo to nietypowa wersja ostatnich dni Jesse’ego Jamesa (Brad Pitt), podziwianego na Dzikim Zachodzie mordercy, który jeszcze za życia stał się legendą, oraz jego śmierci z rąk podziwiającego go najbardziej, desperacko pragnącego stać się właśnie taką legendą Roberta Forda (Casey Affleck). I tak – już tutaj widać nietypową dynamikę, która sprawia, że to bardo subtelny, inteligentny film, w którym szczególnie powala cisza: wytłumione emocje i poczucie, że każdy od początku wie, jak ta historia musi się skończyć. No i kurde, ta muzyka Nicka Cave’a i Warrena Ellisa. Znów przez kilka dni będę ją włączał w kółko! [Berlin]

Płonące siodła (Blazing Saddles, 1974)
Moim zdaniem najlepsza w historii komedia osadzona w realiach Dzikiego Zachodu. Dzisiaj nazwisko reżysera – Mel Brooks, który pojawia się również na ekranie – może niektórych odstraszyć, bo ostatnie lata miał takie sobie, ale mowa o dziele z okresu jego szczytowej formy. Choć jak zawsze niektóre dowcipy latają bardzo nisko (scena z pierdzącymi kowbojami), to jako całość film jest przezabawny i w ogóle się nie zestarzał, choć wkrótce stuknie mu 45 lat. Co może się przydarzyć, gdy niechcący mianuje się czarnoskórego kowboja szeryfem? Jak sie okazuje – bardzo duzo. Kultowa scena finałowej bijatyki przeszła do historii gatunku. [Smuggler]

Westworld (2016)
Esencja tego, czego poszukuję w serialach SF. Tak, oparty na filmie o tym samym tytule „Westworld” to nie tylko western, lecz również pełnokrwiste science fiction, choć większość akcji rozgrywa się w stylizowanym na Dziki Zachód, wypełnionym androidami parku rozrywki. Kwestie, jakie porusza – choćby zagadnienia świadomości czy odkupienia win – są klasyczne dla obu gatunków. Jednak sposób ich podania, ze względu na mocne zwroty fabularne, świetną ścieżkę dźwiękową czy wyraziste kreacje aktorskie (tu choćby szalenie magnetyczny Anthony Hopkins i niecny, lecz niesamowicie pociągający Ed Harris), nieraz zapiera dech w piersi. To jeden z tych seriali, o których myśli się długo po obejrzeniu ostatniego odcinka sezonu, a potem bluzga, że do następnego trzeba czekać do 2020. [9kier]
Django (Django Unchained, 2012)
Przede wszystkim popełnił go Tarantino. Nie ma więc co oczekiwać absolutnego realizmu, zwłaszcza w takich kwestiach, jak ilość krwi w ciele człowieka czy celność przy strzelaniu z biodra. Nieco dziwny może się też wydawać fakt, że głównymi bohaterami w westernie są pochodzący z Niemiec dentysta (a obecnie łowca nagród) oraz czarnoskóry były niewolnik – docelowo również łowca nagród. Ale bez obaw! To nie moralizatorska cegła dla wytrwałych, lecz kawał dobrego kina akcji z masą świetnych, zapadających w pamięć scen i dialogów. Do tego pełny nie tylko szczerbatych złoczyńców i moralnej szarości, ale również momentów luźniejszych. Dzięki temu ogląda się go z przyjemnością, nie tylko gdy ma się ochotę na coś ambitniejszego (ale jest tu i drugie dno). Jeśli jakimś cudem jeszcze nie oglądałeś „Django”, warto jak najszybciej nadrobić zaległości! [Allor]

Dobry, zły i brzydki (The Good, the Bad and the Ugly, 1966)
W latach sześćdziesiątych Włosi postanowili kręcić westerny. I wiecie co, były dobre, choć specyficzne. Przeszarżowane, zagrane w sposób momentami ocierający się o autoparodię, z dużo większą dawką przemocy niż w klasycznych westernach, specyficznym humorem i moim zdaniem dużo ciekawszymi bohaterami. Krytycy złośliwie nazywali to zjawisko „spaghetti-westernami”.Powstało oczywiście sporo straszliwych gniotów, ale w stosie chłamu lśni też diamentów, które dzisiaj są klasyką. W tym „Dobry, zły i brzydki” w reżyserii Sergio Leone z Clintem Eastwoodem i ab-so-lut-nie miażdżącą muzyką Ennio Morricone. Trzech twardzieli szuka ukrytego złota, czasem grając w jednej drużynie, a czasem nie. Warto zresztą obejrzeć (i posłuchać) też dwa inne filmy, tworzące jakby nieformalną trylogię – „Za garść dolarów” i „Za kilka dolarów więcej”). Oraz „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”. Wszystkie w reżyserii Sergio Leone, mistrza tego gatunku. [Smuggler]

Prawdziwe męstwo (True Grit, 2010)
Dla wielu wystarczającą rekomendacją jest fakt, że to film braci Cohenów, a wiodące role powierzono Jeffowi Bridgesowi, Mattowi Damonowi i Joshowi Brolinowi. Zaskakujące jest to, jak jasno przy takich gwiazdach rozbłysła czternastoletnia wówczas Hailee Steinfeld. Wcieliła się ona w dziewczynkę, która wynajmuje mrukliwego, zapijaczonego stróża prawa (Bridges, który wspiął się tu na wyżyny swojego niebagatelnego talentu(*)), by dorwał mordercę jej ojca, i upiera się, by wziąć udział w pościgu przez terytorium Indian. Dziesięć nominacji do Oscarów (m.in. za film roku, reżyserię, scenariusz, zdjęcia, role Bridgesa i Steinfeld) nie wzięło się znikąd. „Prawdziwe męstwo” to wielkie kino, które wskrzesza ducha klasycznych westernów, ale ma szansę przemówić nawet do kogoś, kto nie jest zainteresowany gatunkiem. Sprawdźcie koniecznie. [CormaC]
(*) Presja na nim ciążąca była tym większa, że musiał zmierzyć się z legendą Johna Wayne’a, który wcielił się w tę samą postać w poprzedniej adaptacji powieści pod tym samym tytułem, tej z 1969 roku.

3:10 do Yumy (3:10 to Yuma, 2007)
W „3:10 do Yumy”, jak na western przystało, mamy do czynienia z charyzmatycznym, podziwianym złodziejem i mordercą, Benem Wade’em (Russel Crowe) – o kimś te „powieści groszowe” trzeba było pisać, a ludzie brawurowo mordujący innych byli wdzięcznym tematem. Film jako całość ciągnie jednak kontrastujący z Wade’em zmęczony, zadłużony weteran wojny secesyjnej, który próbuje utrzymać rodzinę i ranczo – Dan Evans (Christian Bale). Relacja między bohaterami nie opiera się, jak w „Zabójstwie Jesse’ego Jamesa…” na „chcę być taki jak ty”, a raczej na „chcę udowodnić sobie, że mogę cokolwiek” – i właśnie wokół tego kręci się całe „3:10 do Yumy”. Bale, w wyniku przeróżnych okoliczności, eskortuje Crowe’a na tytułowy pociąg do więzienia – i w trakcie tej podróży ma szansę przypomnieć sobie, że nie jest wyłącznie kulawym wrakiem, którym gardzi nawet jego własny syn. Nie jest to może najlepszy western, jaki da się znaleźć, ale trudno go nie docenić – chociażby za świetną obsadę czy dobrą, trzymającą w napięciu historię. [Berlin]

Maverick (1994)
Zanim Mel Gibson kojarzył się głównie z antysemityzmem i nadużywaniem alkoholu, był gwiazdą kina akcji najlepszego sortu (i nadużywał alkoholu). Wśród wszystkich „Mad Maksów” i „Braveheartów”, których polecać nie trzeba nikomu, znajdowała się Donnerowska tetralogia „Zabójcza broń”. Rzadziej wspomina się, że z relacji Donner-Gibson narodził się również świetny „Maverick”, western z bardzo zabójczobronnym humorem (oraz bezczelnym wręcz nawiązaniem do przygód Riggsa i Murtaugh). To dwie godziny Melowej charyzmy, błyskawicznego machania rewolwerem i ogrywania frajerów w pokera. Oprócz genialnego Gibsona – równie genialny Alfred Molina i prześwietni Jodie Foster i James Garner. Trzeba!
…a tak w ogóle to najlepszym westernem jest „Cowboy Bebop” (komedią, thrillerem i science fiction też). [spikain]
Czytaj dalej
23 odpowiedzi do “[Red Dead Weekend] A może by tak obejrzeć western…?”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Jest tylko jeden dobry western: „Za kilka dolarów więcej”. Reszta jest niewarta uwagi.
@paintball_X Chyba żartujesz. Pewnego razu na Dzikim Zachodzie jest według ciebie niewarty uwagi?|Claudia Cardinale jest niewarta uwagi??? 🙂
Drugi sezon westworld zawodzi. Za dużo sci-fi, za mało westernu i niepotrzebny wątek japoński.
https:www.youtube.com/watch?v=c6Am_AzjDUg
Tak, to post z cyklu „jeszcze brakuje mi na liście…”. Ale uważam, że zdecydowanie brakuje mi na liście „Bez przebaczenia” z 1992 r. w reżyserii Clinta Eastwooda. Dość ciężka historia i przedstawienie postaci, którzy mogą wybierać już tylko między mniejszym a większym złem, przebaczenie zaś jest iluzją w świecie tragicznych wyborów.
Dorzucę swoje propozycje:|- Butch Cassidy i Sundance Kid,|- Siedmiu wspaniałych (remake też niczego sobie),|- Pewnego razu na Dzikim Zachodzie,|- Tańczący z wilkami,|- Mały Wielki Człowiek.
Dla mnie najlepszym westernem jest Unforgiven (Bez przebaczenia), Clint Eastwood gra główną rolę i reżyseruje. Cztery Oskary, w tym za najlepszy film.
a ja nie oglądam seriali pod gry, bo nawet obejrzenie 5 odcinków jeden po drugi nie zaskoczy mnie tak jak dobra gra
Ja bym jeszcze dorzucił But Manitou. Tak dla rozluźnienia 🙂
Bardzo dziki Zachód 🙂
Serial The Son z Piercem Borsnanem jest zayeabisty , ale nie wiem czy to taki typowy western, a z filmow to nic nie przebije westernu Wild Bill z Jeffem Bridgesem z 1995 r. btw 3:10 to yuma to shit.
Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda oglądałem dzięki wygranej w konkursie zamieszczonym w magazynie CD Action.
Fajnie, że „Zabójstwo JEsse Jamesa…” znalazło się na liście. IMO ten film to prawie nie-western, ale jak najbardziej warty zobaczenia. Od siebie dorzucę: |- Dzika Banda (1969)|- Muły siostry Sary(1970)|- Truposz (1995) |- Slow West (2015)
Chciałbym zauważyć, że „3:10 do Yumy” to remake filmu z 1957 pt. „15:10 do Yumy”. Z westernów dorzuciłbym również „Rio Bravo” z Johnem Wayne’em czy „Siedmiu Wspaniałych”. Zawsze lubiłem też ekranizacje książek Karola Maya.
Dziwne, że nikt nie dodał „Powrotu do przyszłości III” 😉
Gorąco polecam serial „Na południe od Brazos” z 1989r. Dla mnie to taka Biblia westernu, gdzie swoje życiowe role zagrali Robert Duvall i Tommy Lee Jones. Serial jest na podstawie powieści którą napisał Larry McMurtry i kurde nie wiem co jest lepsze, bo po raz pierwszy spotkałem się z czym takim, że film jest naprawdę wierną i pełną adaptacją książki. |P.S. Z zestawienia wywaliłbym „3:10 do Yumy” za kompletny brak logiki i wiarygodności.
Wystarczy zobaczyć Rio Bravo, innych nie trzeba, nic lepszego nie powstało
Do listy dorzuciłbym piosenkę „Big Enough „. A tak serio to gdzie 7 wspaniałych :/
A „Trzej Amigos”? 😛
„Bez Przebaczenia” Clinta Eastwooda najlepszy z najlepszych.
Jak lubicie anime to TRIGUN jest cudowny i bardzo głęboki
Nie znoszę westernów ale dodałbym Hatfields & McCoys: Wojna klanów
Jak niektórzy już pisali poniżej, „Bez Przebaczenia” to też IMHO jazda obowiązkowa, ale oprócz tego polecam jeszcze oryginalne „Django” z 1966 roku, „Tombstone” z 1993 (Val Kilmer tam wymiata) oraz „Open Range” z 2003, w którym jest jedna z najlepszych strzelanin w historii. A co do „Dollars Trilogy” – cóż, z nią jest jak z growymi „Wiedźminami” – każda kolejna część jest lepsza od poprzedniej.