Star Citizen: Przepraszam, czy macie wolny tydzień, aby porozmawiać o Chrisie Robertsie?

Lata 90. dla naszej branży były bardzo ciekawym czasem. Raczkująca jeszcze grafika 3D nie zdążyła podbić naszych serc, a na rynku królowały gatunki dziś dogorywające (lub prężnie rozwijające się na scenie niezależnej). Jednym z nich były kosmiczne symulatory lotu – kolejne X-Wingi, Frontiery czy dziesiątki pojedynczych tytułów (chociażby nie najlepiej przyjęty X-COM: Interceptor, którego największą wadą było to, że nie był prawdziwym X-Comem) szturmem zdobywały pecety graczy. Jedną z najważniejszych serii w gatunku był wtedy Wing Commander, za którym stał nie kto inny, jak Chris Roberts.
Już wtedy jego sztandarowy cykl miał cechy, które dostrzec możemy dzisiaj w Star Citizenie: rozdmuchane budżety, gwiazdorską obsadę (np. Mark Hamill czy Malcolm McDowell) i rzadko kiedy widziany rozmach. Niestety, w nowym milenium ludzie nie chcieli już latać w kosmos, a ostatnia produkcja Robertsa – Freelancer – mimo świetnych ocen sprzedała się słabo. Po latach wrócił on jednak z marzeniem, które podzielali tacy zapaleńcy jak on: dzięki bezpośredniemu wsparciu fanów stworzyć doskonały kosmiczny symulator. Jak się to wszystko dalej potoczyło, wiecie aż za dobrze.
Przed dwoma tygodniami minęła 7 rocznica słynnej zbiórki na Kickstarterze, podczas której projekt zgarnął dobre ponad 2 miliony dolarów. Łącznie z pieniędzmi zbieranymi na stronie Star Citizen początkowy budżet przekroczył 6 milionów, ale… ach, to był dopiero początek. Teraz gra może się już pochwalić prawie 240 milionami dolarów na koncie. Jednocześnie byli pracownicy studia zarzucają Robertsowi niekompetencje i lekkomyślne podejście do pieniędzy. Trudno im nie uwierzyć, kiedy tytuł jest jeszcze daleki od ukończenia, a beta testy jednego z jego segmentów (Squadronu 42) zostały opóźnione o trzy miesiące. Do tego twórcy stosują naprawdę niesamowite metody, żeby wyciągnąć jeszcze nieco funduszy od fanów: czy słyszeliście może o płatnej imprezie, na której ogłoszono możliwość zakupu nieistniejącego jeszcze statku za 675 prawdziwych dolarów?I wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że Star Citizen wciąż zapowiada się nieźle. Zwiastuny prezentują się super, a opinie już grających są naprawdę pozytywne. Gra niewątpliwie jest też nieustannie rozwijana… tyle że przeraźliwie wolno. Jeżeli więc rozważacie dołączenie do Kościoła Chrisa Robertsa (nie jest to może oficjalna nazwa, ale czasem mam wrażenie, że pasuje), to teraz macie świetną okazję, żeby wypróbować ten tytuł. Od wczoraj do 3 listopada trwać w niej bowiem będzie darmowy tydzień. Aby zagrać, musimy udać się TUTAJ i założyć odpowiednie konto. Co będzie potem, zależy tylko od was.
Star Citizen wyjdzie… Ha-ha.
Czytaj dalej
-
Kultowa muzyka z Heroes of Might and Magic. Twórca zdradza...
-
Ubisoft zaostrzy walkę z cheaterami w Rainbow Six Siege X. Szykują...
-
„AI nie rozwiąże problemów tej branży”. Dyrektor wydawniczy Larian Studios krytykuje...
-
48% graczy to kobiety, a gaming mobilny triumfuje nad konsolowym czy pecetowym. Nowy...
5 odpowiedzi do “Star Citizen: Przepraszam, czy macie wolny tydzień, aby porozmawiać o Chrisie Robertsie?”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Tak, przez kilka dnia możecie za darmo wypróbować jedną z najdroższych gier świata.
No i co miałbym tam robić przez tydzień?
Memotimer: Zupełnie nic.
Kupiłem ja to to (wstyd się przyznać) w promocji jakieś 1,5 roku temu i kompletnie od tego czasu nie widzę progresu. No może poza tym, że na początku w bazie (nie wiedzieć dlaczego) ze skafandra widoczny był ciągle ulatniający się gaz przez dysze kierunkowe. Ostatnio jak „grałem” już tego efektu nie było. Masakra ten tytuł. Przy Elite Dangerous wygląda jak niedorozwinięta parodia space-simu. Star Citizen-> gra powstała po to, żeby nie zostać ukończona. |Całe szczęście, że grosze mnie kosztowała.
Hmm, chyba se sprawdzę co tam robią te siedem lat. Wyjść pewnie nigdy nie wyjdzie, ale co tam.