Recenzja Wolfstride. Zagrajcie w pikselanimeart z duszą… i walczącymi mechami

To, co na pewno od razu rzuci się wam w oczy, to specyficzna oprawa graficzna. Po pierwsze – jest monochromatyczna. Po drugie – wykorzystuje estetykę i rozmaite wizualne patenty znane z japońskich komiksów i kreskówek. Po trzecie (i tu już byłem naprawdę zaskoczony) – całość oprawiona jest w nieco przerysowany pixel art (te groteskowo podrygujące animacje postaci w momencie bezczynności…). A wszystkiemu towarzyszy bardzo energetyczny soundtrack. Ta muzyka wprawdzie też nie do końca jest z gatunków, które preferuję (taki tam amerykański rock i blues), ale niemal od pierwszych nutek zacząłem odruchowo tupać nogą do taktu.
Cowboy Gundam
Akcja toczy się w dość bliskiej, ale nie za wesołej dla ludzkości przyszłości. Jedna z osób, które poleciły mi tę grę, powiedziała, że scenariusz troszkę kojarzy jej się z anime „Cowboy Bebop” skrzyżowanym z „Ashita no Joe” i „Gundam”. To pewnie miała być zachęta – ale niewiele mi to mówiło. (OK, „Gundam” kojarzę, „Cowboya” znam z serialu Netfliksa i tyle). Dla mnie to po prostu opowieść o trojgu przyjaciół z tzw. przeszłością (jeden z nich to dawny yakuza), którzy wdepnęli w poważne kłopoty. Teraz próbują się z nich wykaraskać. W tym celu muszą wygrać wielki turniej, gdzie ścierają się ze sobą mechy, dysponując tylko starym i kiepskim wojownikiem, zwanym przez nich Cowboyem.

Historia wydaje się prosta jak budowa cepa, ale jeśli poświęcicie nieco czasu, by zżyć się z tymi kolesiami i pozwolić się im otworzyć, gdy poznacie ich przeszłość i problemy, to wsiąkniecie w fabułę szybko i bezboleśnie. Do tego opowieść ta nieustannie przeskakuje od burleski do dramatu i z powrotem. Ma też świetne (choć miejscami nieco przeszarżowane) dialogi, ubolewam więc nad brakiem spolszczenia…
Cała opowieść zamyka się w 63 dniach, a każdy z nich to osobny rozdział, w którym musimy wykonać zlecone zadania. Akcja rozgrywa się w trzech podstawowych lokacjach. Pierwsza to hangar, gdzie ulepszamy i naprawiamy mecha, trenujemy jego pilota i rozmawiamy z ekipą oraz wynajętymi specjalistami. Druga to miasto, Rain City, którego kolejne lokacje stopniowo odblokowujemy na mapie. Tam rozmawiamy z enpecami, dostajemy zlecenia, kupujemy ulepszenia do mecha oraz bawimy się rozmaitymi prostymi minigrami. No i jest jeszcze arena, na której toczą się starcia.

Mecha(nizmy) walki
Podoba mi się system walki, w sumie dość prosty, ale dający całkiem spore pole manewru, jak się opanuje jego subtelności. Otóż na jednoekranowej planszy 2D walczą ze sobą w systemie turowym dwa mechy. Każdy z nich dysponuje punktami akcji i punktami ruchu. Te pierwsze przeznaczamy na ataki i obronę (co ciekawe, poprzez „obronę” rozumie się tu także… przeładowanie broni). A punkty ruchu służą do – tu was pewnie zaskoczę – przemieszczania się (wyłącznie w przód i w tył). Atakować można na bliski, daleki i średni dystans oraz w zwarciu, a niektóre ataki dystansowe wymagają, aby dzieliły nas od wrogiego mecha co najmniej dwa puste pola.
Walcz z mechami i kąp koty!
Przed walką należy starannie zapoznać się z charakterystyką przeciwnika – czy preferuje większy dystans, czy też woli bezpośrednie starcia, jakie ma silne strony, ulubione rodzaje ataku itd. I w zależności od tego zmodyfikować swego mecha, dobierając mu odpowiednie wyposażenie i techniki walki – np. odrzucające walczącego w zwarciu rywala od naszego robota (oczywiście o ile mamy tu jakiś wybór). Warto pamiętać, że niektóre ataki mają cooldowny.
Weź to na klatę!
Starcie wygrywa mech, który zniszczy płytę piersiową oponenta, co wcale nie będzie łatwe. Wróg często stosuje bloki, wystawiając na nasz atak np. ciężko opancerzone ramię. Swoją drogą, czasem – np. jeśli oponent ma broń dwuręczną – warto najpierw skoncentrować się na uszkodzeniu właśnie jednego z jego ramion. A rozwalenie głowy go ogłupia – wtedy atakuje losowy element naszego mecha, podczas gdy zwykle koncentruje się na tym najbardziej zdezelowanym.

Brazylijskie studio Ota Imon składa się z zaledwie 10 osób, a Wolfstride to ich – bardzo obiecujący – debiut. Z ciekawością czekam na kolejny tytuł spod ich rąk. Tym bardziej że pasuje mi ich poczucie humoru. Gra rozpoczyna się od – pardon my French – „fucking prologue” (sam w sobie jest dość odjechany…), a gdy zagracie, zobaczycie, co dzieje się, kiedy próbujecie przewinąć jakąś cutscenkę…
Wyprowadzając skuteczne ataki, ładujemy – ale wróg też! – specjalny pasek „serwisowy”. Gdy go napełnimy, można w trakcie swej tury zreperować uszkodzony element albo nawet całkowicie odtworzyć jakiś już zniszczony. Bardzo istotne są zarówno umiejętności pilota mecha, jak i to, co w naszej maszynie zamontujemy: lepsze silniki, mocniejsze opancerzenie, dodatkowe wyposażenie itp.W efekcie potyczki są satysfakcjonujące i wciągające, nie nużą i zmuszają do kombinowania, bo z reguły nasi oponenci są potężniejsi od nas i trzeba, niczym imć Zagłoba, wymyślać rozmaite fortele, a nie iść na prostą wymianę ciosów.
A po walce czeka nas zwykle kosztowna naprawa Cowboya… Na szczęście za wygrane starcie dostajemy nagrody. Kasę można też zarabiać, wykonując rozmaite zlecenia i grając – dowolną liczbę razy, bo nie ma limitu – w minigry, zwykle trywialne, a czasem absurdalne (kąpanie kota…).
Grzechy i grzeszki
Technikalia – rozdzielczość maksymalna 1920 x 1080 i brak obsługi myszy w menu? Hmmm. Gra ma dość niskie tempo (przez pierwsze dwie-trzy godziny nie za wiele się dzieje), a do tego jest sztucznie wydłużana poprzez dość bezsensowny „symulator spacerowicza”. Nie da się przejść od razu z miejsca na miejsce na mapie, trzeba koniecznie za każdym razem przekicać swą postacią przez dwa-trzy pustawe ekrany ukazujące ulice miasta, gdzie zwykle prawie nic się nie dzieje. I po jakimś czasie jest to już naprawdę nudne. Podobnie jak niektóre zadania – np. bieganie do sklepu, aby kupić jajka i mleko na omlet (a potem jeszcze musimy go przyrządzić w ramach minigry…). Litości!

Sporo rzeczy jest tu przerysowanych czy przegiętych – np. niektóre głosy, choćby wysoki, nieznośnie egzaltowany falsecik niejakiej Foam Gun. (Co nie zmienia faktu, że generalnie voice acting jest tu rewelacyjny!). Albo styl bycia chimerycznego robota o imieniu Peepoo (hm… Sikupek?). System rozwoju, tak mecha jak i jego pilota, jest bardzo prosty, by nie rzec – ubogi. Minigierki śmiało mogłyby w ogóle z Wolfstride’a wylecieć i nie uroniłbym nad nimi nawet jednej łzy. Także dlatego, że jak się uprzecie i będziecie często w nie grać (a nie ma tu żadnych ograniczeń), to w końcu zarobicie tyle kasy, że będziecie mogli dość szybko kupić dla mecha najlepsze możliwe części – co znacząco ułatwi walkę. Poza tym gra jest totalnie liniowa, a Rain City zadziwiająco małe… Więcej grzechów nie pamiętam.
Gra z duszą
Są gry, które mają w sobie „to coś”, czego nie potrafi się do końca zdefiniować, jakąś magię, przyciąganie, pozytywne wibracje – coś, co sprawia, że człowiek siada i chce grać, a rozmaite wady wprawdzie dostrzega, ale jakoś nie przeszkadzają. To jest jeden z takich tytułów. 15 godzin minęło mi jak z bicza strzelił. Choć na parę rzeczy się krzywiłem, a to i owo bym tam zmienił czy poprawił – bawiłem się wybornie. Jak się okazuje, Brazylijczycy potrafią nie tylko kopać piłkę, ale i tworzyć fajne gry. Ta ma duszę.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
8 odpowiedzi do “Recenzja Wolfstride. Zagrajcie w pikselanimeart z duszą… i walczącymi mechami”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Fani ośmiogwiazdkowej astronomii, jak dobrze widać, nie są fanami pięknego języka. Inaczej nie byliby bytami „wirutalnymi”.
Fan ośmiu gwiazd, cóż za subtelne nawiązanie do ruchu społecznego opartego na przemocy i wulgaryzmach. A tak przy okazji, gdzie się podział news o tym, że przechodzicie w kwartalnik? Czyżby negatywny odzew was przytłoczył?
Przecież news jest dokładnie tam, gdzie był: https://cdaction.pl/newsy/papierowe-cd-action-czekaja-zmiany
Dokładnie, ja to już się boje z chałupy wychodzić, jeszcze jakieś bęcki dostanę, bo wszędzie ta przemoc ruchu społecznego 😀 Ostatnio trzech drabów w dresach goniło mnie, bo nie miałem nic tęczowego na sobie, klęli przy tym w żywy kamień, ledwo uszedłem z życiem.
miałeś szczęście, człowieku. Mnie dopadli. Najpierw mi zmienili płeć, później zrobili aborcję, a na koniec zmusili do deptania podobizny Wojtyły. Horror.
normalny człowiek nie może czegoś znaleźć” ej, może mi ktoś pokazać gdzie jest X? jakoś się zabłąkało
prawak nie może czegoś znaleźć: cooo! spisek! Schowaliście bo to dowodziło CZEGOŚ! Soros wam zapłacił!
He, kto by pomyslał, że z wiekiem Smg, zmienia gust i idzie w indyki i to jeszcze pixelartowe.
Taa, jest to pewne zaskoczenie, pamiętam twój wpis albo na fejsie, albo w czasopiśmie, że nie przepadasz za pixelartem i generalnie, za 8 bitową grafiką, bo, parafrazując „nie żyjesz tak długo po to, żeby na starość grać w gry z grafiką sprzed 20 lat”, czy coś w ten deseń… chociaż, biorąc pod uwagę stan obecnego game devu i gier AAA, nic dziwnego, że coraz więcej ludzi sięga po indyki, nawet, kiedy grafika im średnio pasuje