rek

Kuchenna rewolucja. Bezsensowny komputer, który odmienił branżę

Kuchenna rewolucja. Bezsensowny komputer, który odmienił branżę
W 1969 roku firma Honeywell zaprezentowała światu najdziwaczniejszy komputer osobisty w historii. Przeznaczony był dla „pań domu”, a wyglądem przypominał sprzęt żywcem wyjęty z jednego z odcinków „Star Treka”.

Ważący ok. 50 kg H316 pedestal model o wartości trzech samochodów osobowych miał pomóc gospodyniom przyrządzać zbilansowane posiłki. I zasadniczo nie potrafił nic więcej. Dodatkowo, aby móc go obsługiwać, należało nie tylko być programistą, ale też umieć na bieżąco odczytywać i interpretować wyświetlane przez komputer komunikaty w systemie binarnym. Nic więc dziwnego, że nie sprzedał się ani jeden jego egzemplarz. Powiecie: komercyjna klęska, porażka konstruktorów, kompromitacja producenta… Ale Honeywell wcale tak nie uważał. Ba! Zarząd z radością zacierał ręce – to, że ich produkt się nie sprzeda, od samego początku było bowiem dla firmy oczywiste. Po co zatem w ogóle powstał ów „Kuchenny Komputer”? Zaraz się dowiecie.

Honey-well

Ale najpierw pomówmy chwilę o samej firmie. Powstała w 1906 roku i przez lata była znana z produkowania… termostatów. Przez kolejne pół wieku rozrastała się, wchłaniała lokalną konkurencję i dywersyfikowała swoją działalność, inwestując m.in. w przemysł lotniczy i obronny. W pierwszej połowie lat 50. weszła z przytupem w branżę elektroniczną i zaczęła tworzyć komputery. Jej pierwszy mainframe’owy DATAmatic 1000 trafił do sprzedaży w 1957.

honeywell 200 h200

W kwietniu 1964 firma CCC (Computer Control Corporation) stworzyła, bardzo zresztą udany, mikrokomputer DDP-116, pierwszy na świecie 16-bitowiec w tej kategorii (do tej pory bowiem tylko mainframe’y były 16-bitowe). Honeywell wykupił CCC w 1966 roku, zyskując w ten sposób jej pracowników, doświadczenie oraz prawa do wykorzystania DDP-116. Ten stał się bazą dla kolejnych – cieszących się dużym powodzeniem – mikrokomputerów koncernu, zwanych potocznie „serią 16” (bo każdy nowy model miał w nazwie tę właśnie liczbę). W efekcie Honeywell stał się jedną z najbardziej znaczących firm w amerykańskim przemyśle komputerowym przełomu lat 60. i 70. XX wieku.

Warto tu podkreślić, że w czasach, gdy powstawała „seria 16”, komputery nadal stanowiły drogi i specjalistyczny sprzęt dla dość wąskiej grupy odbiorców, głównie firm, instytucji, ośrodków badawczych czy uniwersytetów. Ówczesne mikrokomputery były, wbrew nazwie, dużymi pudłami używanymi do obliczeń naukowych i inżynierskich, przetwarzania informacji biznesowych itd.

Honey-not-quite-well…

W 1968 firma Data General wypuściła mikrokomputer NOVA, który narobił sporo zamieszania na rynku. Sprzęt dostępny był bowiem nie tylko w klasycznej konfiguracji, ale także jako wersja „desktopowa” możliwa – od biedy – do postawienia na biurku. To mocno zabolało Honeywella, który od lat starał się wykreować swój obraz jako „tej innej firmy” (w znaczeniu „innej od reszty producentów komputerów”). Chciał być odbierany jako innowacyjny, otwarty na nowe technologie i rozwiązania, wytyczający nieznane wcześniej kierunki rozwoju. Ekipa robiła naprawdę wiele, by mieć taki image, m.in. dość intensywnie promowała się w branży niemającej nic wspólnego z produkcją hardware’u – w Hollywood. W ten sposób Honeywell dołączył do grona konsultantów naukowych przy produkcji „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka. Reżyser przed rozpoczęciem zdjęć zwrócił się bowiem do kilku producentów komputerów z prośbą o prognozę, jakie technologie będą stosowane w przyszłości i jak będą wyglądały w roku 2001. Większość firm tylko wzruszyła ramionami w odpowiedzi, lecz Honeywell z chęcią zaangażował się w ową współpracę, rozumiejąc, że zyskał bardzo dobrą okazję do promocji. To więc nie przypadek, że logo filmowego HAL-9000 i Honeywella są do siebie mocno podobne.

Także w filmie sensacyjnym „Mózg za miliard dolarów” z 1967 pojawia się model 200 Honeywella jako tytułowy wyrafinowany superkomputer potrafiący komunikować się za pomocą głosu z agentami tajnej organizacji zwalczającej komunistycznych szpiegów. A logo firmy na panelu urządzenia nieprzypadkowo przyciąga obiektyw kamery na dobrych parę sekund. Ot, takie tam lokowanie produktu…

https://twitter.com/ComputerHistory/status/1472658023818702851

Ale ad rem… Honeywell szybko skonstruował produkt konkurencyjny wobec Data General – najnowszy mikrokomputer Honeywell 316 będący rozwinięciem DDP-516 (ciekawostka: „516-tka” stanowiła jeden z filarów, na których wzniesiono ARPANET, przodka dzisiejszego internetu). H316 reklamowano jako „pierwszy na świecie 16-bitowy komputer w cenie poniżej 10 000 dolarów”. I jak na ówczesne czasy sprzęt ten wydawał się dość filigranowy – ważył tylko 50 kg, a do tego również można było ustawić go na biurku (rozmiary: 19 × 24,5 × 14 cali). Ponadto H316 okazał się pierwszym mikrokomputerem wykorzystującym półprzewodnikową pamięć RAM (wcześniej używano pamięci rdzeniowej). Wtedy było to więc całkiem niezłe urządzenie, które skutecznie konkurowało z produktem Data General. Ale Honeywell potrzebował czegoś więcej. Czuł bowiem, że jego starannie wykreowany wizerunek innowacyjnej firmy wyprzedzającej poczynania konkurencji doznał właśnie sporego uszczerbku i należy wymyślić sposób, by odzyskać reputację. Pomysł, jak tego dokonać, był – co trzeba przyznać – dość odlotowy.

Dygresja nr 1: Kup żonie Arkę Noego!

W USA do dziś istnieje sieć luksusowych domów towarowych należąca do Neiman Marcus Group. Sieć ta była znana z tego, że od 1941 roku na święta Bożego Narodzenia wypuszczała – i nadal wypuszcza – swój własny katalog oferujący rozmaite prezenty pod choinkę. W tym także te… dość ekstrawaganckie oraz całkiem odjechane. Co powiecie na dwie awionetki dla pary małżeńskiej z kursem pilotażu wliczonym w cenę – pakiet dostępny na początku lat 60.? Okej, ta oferta jest jeszcze do przyjęcia, tzn. ma jakiś sens dla kogoś bogatego. Ale co z zaproponowanymi w 1964 – w cenie pięciu milionów dolarów, czyli mniej więcej 35 mln dolarów dzisiaj – 100 tys. galonów wody kolońskiej (!!!), która miała być dostarczona do nabywcy w pięciogalonowych bańkach? Albo wykonaną na podstawie biblijnego opisu – w skali 1 : 1 – repliką Arki Noego? Żywym bykiem rasy black angus przeznaczonym na steki (w zestawie ze srebrnym grillem)? Miniaturową, ale w pełni funkcjonalną łodzią podwodną…?

https://twitter.com/RetroNewsNow/status/944704502128619520

Oczywiście wydawca katalogu nie liczył, że ktokolwiek zdrowy na umyśle skorzysta z takich ofert. Chodziło raczej o to, by ludzie zaczęli gadać, tworząc tym samym medialny szum wokół danego prezentu, a więc także wokół całego folderu reklamowego i jego właściciela. Taki przedinternetowy wiral. Katalog, który w 1968 roku drukowano już w 500 tys. egzemplarzy, trafił też w ręce kogoś z zarządu Honeywella (dziś już nikt nie pamięta, kim była wspomniana osoba) i ten anonimowy „ktoś” nagle doznał olśnienia.

Dygresja nr 2: Ta cudowna przyszłość

Lata 50. i 60. to czas eksploracji kosmosu. Pierwsze satelity, załogowe loty orbitalne, sondy wysyłane na Księżyc i pobliskie planety – wszyscy byli tym mocno podekscytowani. Przyszłość jawiła się w jasnych barwach: kolonizacja kosmosu, miasta orbitalne, roboty, nowatorskie technologie, latające samochody o napędzie atomowym, mózgi elektronowe, powszechny dobrobyt… To nie przypadek, że właśnie wtedy wielką popularnością cieszyła się kreskówka „Jetsonowie” pokazująca życie zwykłej rodziny w odległej o 100 lat przyszłości. W ich futurystycznym domu pani Jetson przygotowuje obiad paroma kliknięciami w panelu skomputeryzowanej kuchni. Zresztą już w 1956 roku, na kilka lat przed startem emisji serialu, w trakcie targów General Motors Motorama pokazano „kuchnię jutra” autorstwa firmy Frigidaire, producenta sprzętu AGD. Podobne wizje prezentowano na rozmaitych wystawach typu „świat jutra” czy „dom XXI wieku”, a temat codziennego życia w przyszłości chętnie omawiano w lifestyle’owej prasie.

https://www.youtube.com/watch?v=TAELQX7EvPo

W 1967 roku Philco-Ford Corporation nakręciło nawet krótkometrażowy film „1999 A.D.” pokazujący, jak w tytułowym roku będzie wyglądał zarówno dom, jak i zwykły dzień Amerykanów. Widzimy w nim m.in. dziecko używające komputera, który wygląda jak coś pomiędzy współczesnym pecetem a laptopem, pracującego zdalnie ojca oraz gospodynię domową planującą za pomocą elektronicznego sprzętu posiłek – urządzenie podawało propozycje menu dostosowane do wymagań dietetycznych rodziny. I zapewne również ta scenka była inspiracją dla szychy z Honeywella. I oto narodził się…

Kitchen Computer

W 1969 roku we wspomnianym katalogu wysyłkowym NMG pojawiła się poniższa reklama pokazująca tę jakże cudownie wyglądającą po dziś dzień maszynkę (wtedy co prawda robiła wrażenie futurystycznej, teraz jest raczej retro-futurystyczna, ale urody nadal odmówić jej nie można). Ten „kosmiczny” design to dzieło projektanta przemysłowego Dona Kelemena, któremu Honeywell zlecił przekonstruowanie komputera H316, aby urządzenie wyglądało jak „przeniesione z przyszłości” i przykuwało uwagę czytelników katalogu. (Jeśli ciekawi was, po co ten taki dziwny, wydłużony biały blat pod panelem sterującym, to wiedzcie, że jest to… dołączona do obudowy komputera deska do krojenia!).

Najdziwaczniejszy komputer osobisty w historii.

Tekst pod grafiką głosił: „Gdyby tylko potrafiła gotować tak dobrze, jak [komputer – dop. Smg] Honeywell potrafi liczyć…”. A dalej: „To właśnie ją mieli na myśli ludzie z firmy Honeywell, kiedy opracowywali nasz komputer kuchenny. [Pani domu] Nauczy się go programować, a korzystając z odnośników do ulubionych przepisów autorstwa Helen Corbitt z Nowego Jorku, po naciśnięciu kilku przycisków otrzyma kompletne menu zorganizowane wokół wybranego składnika dania. Jeśli nie będzie umiała podliczyć rachunków za [produkty na] obiad, może zaprogramować go tak, aby [Honeywell] zbilansował domowy budżet”. 

Zabawne, że – zresztą może świadomie – reklama odwoływała się do najbardziej seksistowskich schematów, jednocześnie podkreślając innowacyjność i inteligencję kobiet. Zakładano przecież, że ta „kura domowa” nie tylko będzie potrafiła korzystać z komputera, co dla większości ludzi było wówczas czarną magią, ale nawet stanie się programistką – w cenę komputera wliczono bowiem dwutygodniowy kurs programowania. Nawiasem mówiąc, w tajemniczym języku o nazwie „Back” – nigdy o takowym nie słyszałem, a internety też tu rozkładają ręce. Całkiem więc możliwe, że język ten nigdy nie istniał i został wymyślony na potrzebę reklamy.

honeywell 316 h316 kitchen computer

Za ów komputer, zwany potocznie Honeywell Kitchen Computer, a oficjalnie H316 pedestal model, życzono sobie 10 600 dolarów, co stanowiło wtedy równowartość trzech nowych samochodów klasy średniej (3200-3800 dolarów w zależności od modelu) i przewyższało przeciętną roczną pensję netto państwowego urzędnika (8100 dolarów). Mały domek na przedmieściach można było zaś kupić za 15 500 dolarów. Ech, stare, dobre czasy… Ponadto – za niewielką dopłatą – oferowano jeszcze dwie książki kucharskie (w tym jedną z ponad tysiącem przepisów autorstwa słynnej szefowej kuchni, czyli wspomnianej Helen Corbitt) oraz gustowny, bawełniany fartuszek kuchenny. Okazja!

Jak to (nie) działa?

Kitchen Computer był tak naprawdę tylko jednostką centralną minikomputera H316 w odlotowej oprawie, pozbawioną wszelkich peryferiów i tym samym praktycznie bezużyteczną. Wbudowane 4 KB pamięci (z możliwością poszerzenia do 16 KB) wystarczały, by umieścić w niej kilkaset przepisów z 21 podstawowych składników (np. wołowiny, ryb, kurczaka, jagnięciny, owoców morza czy warzyw). Była to więc w sumie ważąca kilkadziesiąt kilogramów, skrajnie niewygodna w użytkowaniu książka kucharska. Jej przewagę nad papierową wersją stanowiło tylko to, że jeśli ktoś wstukał kod odpowiedniego składnika, komputer potrafił wyszukać wszystkie przepisy z jego wykorzystaniem, a do wybranego dania dobierał takie produkty, by dało się stworzyć zbalansowany pod względem składu (kaloryczność oraz proporcje węglowodanów do tłuszczu i białka) posiłek, od przystawki po deser. Tyle że owe zalety były czysto teoretyczne, ponieważ w praktyce komputer był po prostu nieobsługiwalny.

Po pierwsze… w ogóle nie miał klawiatury. Do komunikacji z nim trzeba było więc korzystać z 16 dwustanowych przycisków na panelu przednim, z czego każdy odpowiadał jednemu bitowi w rejestrze. Wciśnięty klawisz oznaczał jedynkę, a niewciśnięty – zero. Jeśli więc szukałeś(-aś) przepisu na np. pancakes, to musiałeś(-aś) znaleźć ich kod w systemie binarnym zawartym w dołączonej do sprzętu instrukcji – powiedzmy taki: 1001110111011110 – i wprowadzić go za pomocą przycisków. Prościzna, czyż nie? Tak, prościzna – gdyż prawdziwa jazda dopiero się zacznie.

honeywell 316

Bo po drugie – komputer nie miał też żadnego wyświetlacza poza sygnalizatorem stanu każdego z przełączników (zapalona albo zgaszona żaróweczka). I tylko na podstawie zwrotnego migotania owych wskaźników, po wstukaniu kodu składnika, dało się… odczytać z nich zapisane w systemie binarnym kody kolejnych dań i odnaleźć owe kody w załączonej instrukcji. Przy nich były odsyłacze do konkretnych stron książki kucharskiej pani Corbitt, a potem już tylko wystarczyło je sobie przeczytać. Czujecie to?

Cóż, skoro Luke Skywalker potrafił rozumieć popiskiwania R2-D2, a Neo widział świat składający się binarnego kodu, może i przeciętna Kimberly Doe czy inna Mary-Lou Levinsky odczytywałaby przepisy z migoczącego panelu H316, jak uważacie? No dobra, ja też w to nie wierzę. Tak naprawdę nikt w to nie wierzył, włącznie z Honeywellem. To po prostu nie miało żadnego sensu, wymyślono chyba najbardziej przekombinowany i niewygodny sposób na wyjaśnianie, jak przyrządzić posiłek, w historii ludzkości. Nikt o zdrowych zmysłach nie zamierzałby aż tak komplikować sobie życia, do tego jeszcze słono za to płacąc. Dlatego też w Honeywellu w ogóle nie oczekiwano, że ktokolwiek skusi się na zakup ich „Kuchennego Komputera” – nie bez powodu stworzono go zaledwie w paru egzemplarzach, głównie w celu prezentacji np. w programach telewizyjnych.

No to po co to było?

Jak głosi stare przykazanie amerykańskiego show-biznesu: „Nieważne, co o mnie mówią, ważne, żeby poprawnie pisali nazwisko”. Sama idea „komputera w domu”, i to jeszcze do użytku dla pań pracujących w kuchni, narobiła sporo szumu. Temat podchwyciły media; pisały o tym popularne czasopisma (Esquire, Playboy i Life), a sam sprzęt prezentowano w rozmaitych talk-showach. Medialne zamieszanie wokół katalogu i tego nietypowego prezentu przełożyło się na odczuwalny wzrost obrotów w domach handlowych, co bardzo ucieszyło ich właścicieli. Z kolei Honeywell pławił się w chwale jako firma, która sprawiła, że „przyszłość jest teraz”, co również miało dobry wpływ na rozpoznawalność i popularność marki, a w efekcie wzrost zainteresowania jej standardowymi komputerami. A przecież dokładnie o to zarządowi chodziło. Z tego punktu widzenia cała ta akcja była więc strzałem w dziesiątkę: koncern nie tylko odzyskał reputację, ale i zrobił sobie dobrą reklamę. „Zbudowaliśmy ten komputer wyłącznie jako narzędzie marketingowe” – przyznał po latach Gardner Hendrie, jeden z konstruktorów H316. – „Reklama w katalogu Neimana Marcusa była genialnym pomysłem i [zaowocowała] niesamowitym rozgłosem”.

honeywell 316

Tak się wkrótce stanie!

Oczywiście choć cel całego przedsięwzięcia już wtedy był tak naprawdę zwykłą tajemnicą poliszynela, Honeywell nie zamierzał publicznie przyznawać, że akcja z „Kuchennym Komputerem” to tylko czysto marketingowy „pic na wodę”. T. Paul Bothwell, wiceprezes firmy, oficjalnie i z pełną powagą twierdził, że koncepcja skomputeryzowanego domu to nie żadna tam fantasmagoria, tylko coś, co wkrótce stanie się faktem. „Moim zdaniem ten dzień nie jest odległy. Jedyny główny czynniki to koszt. Ale najprawdopodobniej w ciągu pięciu lub sześciu lat ceny komputerów spadną do poziomu [cen] samochodów rodzinnych. Jest to wyraźny kontrast z sytuacją sprzed kilku lat, kiedy najtańsze komputery kosztowały ponad 100 tysięcy dolarów”.

Cóż, skomputeryzowana kuchnia – mimo kilku późniejszych prób innych firm – to nawet dziś tylko fantazja. Chociaż… gdy ostatnio robiłem polędwicę à la Wellington, zerkając nieustannie w wyświetlany na ekranie tabletu filmowy tutorial, a wcześniej wyszukałem w necie jej przepis, nie byłem chyba daleki od tego, co teoretycznie miał światu zaoferować H316 pedestal model. Ba, rzekłbym nawet, że sporo wyprzedziłem tę wizję przyszłości rodem z 1969 roku.

honeywell 316

Nie takie to głupie, jak wygląda

Choć pierwotnie siadałem do pisania tego tekstu z zamiarem wykpienia tej jakże idiotycznej koncepcji, w czasie researchu zupełnie zmieniłem swe nastawienie. Wbrew pozorom H316 odegrał sporą rolę w historii komputeryzacji. Pewnie tego nie wiecie, ale jest to pierwszy w historii komputer, który z założenia przeznaczony był dla indywidualnego odbiorcy, a nie dla jakiejś instytucji. Oczywiście każdy, kto chciał, już dawno mógł sobie kupić podobny sprzęt – jeśli go było na to stać – lecz nigdy wcześniej oficjalnie nie „targetowano” takich urządzeń do indywidualnego nabywcy. W sumie nikt wtedy w ogóle nie myślał o tym, że komputer może być narzędziem pracy „zwykłego” człowieka jak tokarka czy samochód dostawczy. Kitchen Computer to zmienił. W efekcie zainspirował wielu konstruktorów i inżynierów, pokazując im zupełnie odmienny niż dotąd kierunek rozwoju tych maszyn – komputery jawiły się już nie jako „centra przetwarzania danych”, a sprzęt „osobisty/domowy” mający ułatwiać i usprawniać codzienne życie. To, co dziś zdaje się nam oczywiste, wtedy wcale takie nie było. I ową kluczową zmianę nastawienia zawdzięczamy także temu kuchennemu komputerowi.

Producent tego komputera wiedział, że nikt go nie kupi.

Inspirator

Warto tu omówić memorandum Gordona Bella – wówczas szeregowego inżyniera, a później wiceprezesa w Digital Equipment Corporation (DEC) – skierowane do zarządu swej firmy. Jak sam stwierdził, prezentacja H316 była wprawdzie tylko działaniem reklamowym, a sam komputer zdawał się czymś „bezsensownym”, ale całość skłoniła go do serii przemyśleń na temat potencjalnych zastosowań komputerów w warunkach domowych, na czym zresztą DEC powinien się w przyszłości skoncentrować. I teraz uwaga – Bell wymienił nauczanie dzieci, samodoskonalenie się dorosłych, prowadzenie własnej działalności gospodarczej, granie w gry na komputerze (i z komputerem) oraz prowadzenie gospodarstwa domowego (tworzenie budżetu, organizowanie obowiązków itd.). Prorokował, że w przyszłości osobisty komputer będzie mógł sterować ogrzewaniem, klimatyzacją, oświetleniem, alarmami przeciwwłamaniowymi, urządzeniami AGD, telewizją i systemami muzycznymi. Umożliwi też zdalne zakupy, drukowanie gazet w domu użytkownika, a także skanowanie rozmaitych dokumentów i czasopism.

honeywell

Bell zauważył również, że aby taki system łatwo się używało, nie można wymagać programowania komputera przez użytkownika – wszystko powinny za niego robić przygotowane wcześniej aplikacje, które będzie można łatwo przenosić między sprzętami za pomocą jakiegoś nośnika pamięci, np. kasety magnetofonowej. Trzeba przyznać, że gość miał nosa. A takich jak on było więcej – i ci ludzie powoli przekuwali swoje wizje w rzeczywistość… tę, która nas dziś otacza.

Jeśli więc natraficie kiedyś na zestawienie typu „10 najbardziej kuriozalnych komputerów, jakie powstały” czy „Największe wtopy w historii hardware’u” i zobaczycie w nim ów „Kuchenny Komputer” – pamiętajcie, jak to było z nim naprawdę.

PS Chociaż podkreślałem w tym tekście, że nie sprzedano ani jednego egzemplarza H316, nie jest to do końca prawdą. Owszem, nie sprzedano żadnego „kuchennego komputera”, lecz z racji tego, że podobno inżynierom i programistom wygląd sprzętu, na jakim pracują, jest zupełnie obojętne, jeśli tylko ów poprawnie działa, trafiło się około dwudziestu estetów, którzy zakupili omawiany mikrokomputer (i to w pełnej konfiguracji) dla swoich firm czy instytucji. Choć zażyczyli sobie, że chcą go w tej cudownej „startrekowej” obudowie z włókna szklanego(*). A że „klient nasz pan”…

(*) Gdyby ktoś z was przebywał w USA, jeden z nich możecie obejrzeć w muzeum Retro-Computing Society of Rhode Island.

8 odpowiedzi do “Kuchenna rewolucja. Bezsensowny komputer, który odmienił branżę”

  1. Komputer, którego używam na podstawie numerów z książki, który w uporny sposób podaje mi kod, do danej strony tej książki. Tak, czuję to, bardzo.

  2. Lubię pióro Smugglera a najbardziej jego teksty publicystyczno-historyczne. Dzięki.

  3. Brzydki komputer którego nikt na oczy nie widział w Polsce bo nie wiem czy jest choć jedna sztuka u nas w kraju…
    A teraz sarkazm który uwielbia Smugler…Czemuż to się ukazało tu na stronie a nie w nr 3 zamiast np: 12 stron o husarii ???
    Czyżby redaktorzy mieli płatne od strony ?
    To chętnie wam napiszę coś o grze w zbijaka na 42 strony…albo nie 68 stron…wymienie rodzaje piłek jakie można używać w tej grze…a nie…właściwie to rozpiszę się na 82 strony…dodam rodzaje obuwia jakie można nosić podczas tej gry…

    • Moze temuz, ze napisalem go 3 dni temu dopiero? Ale tak, masz racje – placa nam od strony. W pismie czy na WWW – tyle samo jest tak zwana „strona umowna” czyli iles tam KB tekstu. Czy to jakis problem dla ciebie?

      W Polsce nie ma ani jednego komputera kwantowego, czyli nie ma sensu o nich pisac.

      W Polsce nie ma miejscowosci o nazwie Trafalgar, po co pisac o bitwie pod Trafalgarem?

      Nudny sie robisz z tym byciem „na nie” na zasadzie „dajcie mi artykul w CDA, a sie go czepie”. Ale jak masz merytoryczne uwagi do tekstu, chetnie wyslucham.

      PS zachecam do pisania tekstow do CDA, sprobuj, skoro masz chec. Jesli tekst bedzie interesujacy, nawet o zbijaku, to jest szansa na publikacje.

      Dajesz!

  4. Artykuł na plus czekam na więcej takich ciekawostek 😁

  5. tupolew519 3 maja 2022 o 14:23

    super.

  6. Skomputeryzowana kuchnia to już nie fantazja. Jest w pełni zautomatyzowana kuchnia brytyjskiej firmy Moley Robotics, ale kosztuje ponad milion złotych.

    • No to nadal fantazja 🙂 Duzo wieksza niz ten komputer, bo kosztujaca rownowartosc z 10-15 samochodow sredniej klasy…

Dodaj komentarz