„Wszystko wszędzie naraz” – recenzja filmu. Piękne szaleństwo

„Wszystko wszędzie naraz” – recenzja filmu. Piękne szaleństwo
Do kin trafiły akurat dwa filmy, które w jakiś sposób dotykają tematyki multiwersum tudzież wieloświata. Mowa o absolutnie beznadziejnym Marvelu z Sherlockiem Holmesem oraz azjatycko-amerykańskim wariactwie z Michelle Yeoh w roli głównej. Jeden z nich warto zobaczyć... i w sumie już dwukrotnie zaspoilerowałem który.

Recenzję „Wszystko wszędzie naraz” przypominamy na okoliczność tryumfu filmu na tegorocznej gali rozdania Oscarów.

A teraz tak. Po pierwsze, to niestety nie mam języka do opisywania filmów – czy też raczej mój „aparat krytyczny” jest w tej dziedzinie sztuki marny – więc nie zamierzam udawać, że w mądry sposób mogę scharakteryzować jakieś techniki, kadry czy tam te inne takie, co to często w recenzjach filmowych zajmują dużo miejsca. Ktoś jednak musi coś powiedzieć, a lepiej do tego nadający się koledzy i koleżanki z redakcji MILCZĄ, więc co ja mogę…

Po drugie, to przecież nie ma ani jednej rzeczy, którą mógłbym wam tu napisać w długaśnym eseju, a która mogłaby was przekonać do pójścia na ten film, więc obiecuję, że nie zajmę wam dużo czasu.

wszystko wszędzie naraz film recenzje

Będzie inaczej:

1. Jestem rozwalony tempem filmu: dawno nie widziałem tak dynamicznie nagranych scen, w których dzieją się tak mało spektakularne rzeczy. Na samym początku dostajemy sekwencję, w której postać Michelle Yeoh ogarnia podatki – nakręcono ją z większym dramatyzmem niż dowolną scenę walki z ostatniego „Strange’a”.

2. Uwielbiam patrzeć na filmy-teledyski, ale rzadko kiedy mają one na tyle dobre scenariusze, żeby swoje wizualne szaleństwa na poważnie udźwignąć. Tutaj fabuła okazuje się potęgą – można było zrobić z tej historii głupią komedię, można było też nakręcić kandydata do Oscara pokroju „Parasite”. Zrobiono za to film akcji łączący wszystko ze wszystkim naraz, a jednak od początku do końca wiadomo, gdzie to zmierza i po co tak się dzieje.

3. Z reguły nie znoszę randomizacji żartów. Tutaj jednak całość jest tak absurdalna, że przez sam kontekst po prostu wszystko przechodzi – nawet najgłupsze, najtańsze, najbardziej idiotyczne gagi tak dobrze wpasowały się w ogólną koncepcję „przedstawionego” multiwersum, że ani trochę mi nie przeszkadzały.

wszystko wszędzie naraz film recenzje

4. L.U.C. w kawałku „Umiem Internet” śmiał się z marnego „Robina Hooda” Ridleya Scotta, twierdząc, że wszystko, co reżyser zrobił w filmie, już gdzieś było i generalnie wyszła z tego bezwartościowa kopia kopii. W kawałku tym padają słowa: „Chyba że to jest takie rewolucyjne nowe hiphopowe kino oparte na samplingu innych filmów”, no i można je wziąć za krytykę… Ale ten wers jest jednocześnie fantastycznym opisem „Wszystkiego wszędzie naraz”, w którym to owe sample działają perfekcyjnie. Oglądamy jednocześnie opowieść o dorastaniu i problemach chińsko-amerykańskiej nastolatki i akcyjniaka kung-fu zmieszanego z komedią romantyczną, dystopijnym sci-fi, „oscarowym” dramatem i masą innych rzeczy. I chociaż każdy z tych elementów z osobna już gdzieś rzeczywiście był, tak w tej akurat kombinacji niekoniecznie.

5. Z ostatnich rzeczy, jakie leciały w kinach, to „Wszystkiemu wszędzie naraz” najbliżej chyba do świetnego „Spider-Mana Uniwersum”, w którym tytułowy bohater skakał po wieloświecie – tyle że przedstawiciele Marvela nie będą w stanie odtworzyć tej animacji z aktorami, a skalę ich porażki widać na przykład w kosmicznie beznadziejnym nowym „Strange’u”. Tutaj z kolei zamiast tradycyjnej Marvelowskej papki dostajemy faktycznie… mający sens film. Owszem, nowoczesny, taki zrobiony dla ludzi z koncentracją uwagi raczej tiktokową, ale jednak od początku do końca po prostu działający.

6. No i stęskniłem się też w filmach za:

a. konkretnym przekazem wynikającym ze scenariusza,

b. szczerością – taką pozbawioną cynizmu – zarówno uczuć, jak i wspomnianego przekazu,

c. wykorzystywaniem wątków LGBT+ do czegoś, co ma sens w historii, zamiast pustej reprezentacji w wykonaniu Netfliksa, bo „trzeba odhaczyć jakieś pole w tabelce”.

Mógłbym tak się zachwycać długo, ale w zasadzie jedyne, co chcę wam przekazać, to: „Idźcie do kina, dopóki grają” oraz „Nie oglądajcie trailerów, bo tylko sobie zepsujecie niektóre niespodzianki”.

[Block conversion error: rating]


24 odpowiedzi do “„Wszystko wszędzie naraz” – recenzja filmu. Piękne szaleństwo”

  1. SztywnyPatyk 24 maja 2022 o 15:26

    Absolutna piona za to 10/10. Jeden z najlepszych filmów, jakie powstały.

  2. Coś czułem, że to będzie Berlin. Widziałem tweeta, otwarłem trzecie oko i już wiedziałem.

  3. aleksdraven 24 maja 2022 o 16:49

    Jestem Dumny ze oderwałem się od kompa i po południu poszedłem na film. przeklinam się za to że przed pjsciem tyle musiałem się napić by mnie nie suszyło. Nigdy w kinie nie biegłem do toalety i z powrotem. 10/10 Movie of the Year.

  4. Czy streszczenie tego tekstu to „nienawidzę filmów MCU”?

    Bo to jedyne, co można wynieść z tej recenzji.

  5. Już Viking dostał 9 a okazało się że słaby i nudny…
    Ale o tym filmie nie słyszałem i wypowiem się dopiero jak obejrzę bo jeśli dajecie 10 to dużo ryzykujecie…No chyba że to naprawdę dobry film…

    • IMO „Wiking” to takie 7/10 though, ale no nie znam twojego gustu więc

    • Tu nie chodzi o gust – Ja rozpoznam film czy jest wart obejrzenia już po trailerze – i nie ważny gust – ważne czy film jest zrobiony dobrze czy naciągany , ważne czy aktorzy grają czy odwalają kitę, ważne czy scenariusz jest ciekawy czy odwalony na kolanie…

  6. Zawiązanie akcji wraz z ekspozycją mają świetne tempo. Co zostaje zmarnowane na ckliwe zakończenie. To jest trochę głupia komedia – o relacji matki i córki. Przy czym wątek LGBT+ był wykorzystywany wielokrotnie i w lepszych filmach. Co do randomizacji żartów – wszystkie trafiają, ale jest ich ZBYT DUŻO WSZYSTKIEGO NARAZ. I tak powinna nazywać się każda recenzja tego filmu. Przesycenie. Sampling jest dobry, jeśli zachowuje się proporcje. Do dobrego samplingu i mieszalni odsyłam do twórczości S. Craig Zahlera. Od „Bone Tomahawk” do rewelacyjnego „Brawl in Cell 99”, który również miesza kung-fu z dramatem z gore i cholera wie czym jeszcze. Mocne 6/10.

    • Heh, zgadzam się z powyższym komentarzem. To nie tyle film, co „przeżycie”. Pędząca na złamanie karku papka w konwencji pseudo sci-fi pozbawionej sensu. Miałem poczucie, że scenariusz powstawał na zasadzie burzy mózgów i tego, kto wymyśli durniejsze motywy, po czym rzucano kostką i wybierano losowo, co trafi do finalnego produktu. Tak, jest fajnie przedstawiona problematyczna relacja matki z córką, jest zrobione dobrze LGBT+, jest świetna gra aktorska, niesamowite tempo, jest mnóstwo dobrych elementów. Z drugiej strony mamy nieśmieszne żarty, całkowicie kretyńskie pomysły i poczucie zmarnowanego czasu, żeby wymienić choć kilka. Film tak samo przereklamowany jak Wiking, choć z innych powodów.

    • Może się powtórzę, ale to jak najbardziej jest film. I ma sporo sensu, wszystko jest logicznie wytłumaczone. Żarty były naprawdę śmieszne, zwłaszcza dla fanów absurdu. Problem z żartami polegał na tym, że było ich za dużo i były zbyt długo ciągnięte. A tempo siada po dwóch pierwszych aktach.

  7. Tym tekstem Berlin przypomniał mi dlaczego totalnie nie tęsknię za jego stałą obecnością na łamach CDA.

    • Zapytaj sam siebie, czy mogło być gorzej? Na przykład Papkin grafoman mógł ci przypomnieć, dlaczego za nim nie tęsknisz. 😉

    • I tak właśnie było 🙂

    • Papkin też mógłby wrócić, również tęsknię za jego tekstami wybijającymi się ponad przeciętność wyliczania ficzerów.

  8. Znając gusta Berlina jest szansa 50/50, że mi się spodoba, ale umiejętności triggerowania fanbojów mogę tylko pozazdrościć <3

  9. początek był ciekawy, ale mam wrażenie że później przekombinowali

Dodaj komentarz