„Resident Evil: Remedium” – recenzja serialu. Więcej nie dam się nabrać

Wydawać by się bowiem mogło, że uniwersum stworzone przez Capcom to niemal gotowy materiał na film czy serial. Wystarczy znać i rozumieć cykl gier spod szyldu RE, by wyprodukować wierną adaptację. Tyle historii czeka na opowiedzenie, tyle postaci zasługuje na rozwinięcie ich wątków. Jednak z jakiegoś powodu filmowcy, od Paula W.S. Andersona poczynając, zwykli brać znaną nazwę i tworzyć wokół niej fabuły zupełnie niezwiązane z materiałem źródłowym. I mógłbym nawet to przełknąć, gdyby w wyniku tych prób powstawało coś wartego obejrzenia. Niestety. Tak nie było w przypadku serii z Millą Jovovich w roli głównej i tak nie jest też teraz.
Wesker i Weskerówny
Gdy dowiedziałem się, że głównymi bohaterkami będą córki Alberta Weskera, to postawiłem, przyznaję, krzyżyk na tym serialu. Dlaczego? Spodziewałem się typowego dla branży filmowej podejścia do fabuły gier: weźmy kilka elementów, wymieszajmy je, pozlepiajmy na ślinę, a następnie zbudujmy wokół tego własną opowieść. I zasadniczo się nie pomyliłem. Nim jednak przejdę do narzekania, które zajmie resztę recenzji, pragnę zaznaczyć, że historia rodziny Weskerów okazuje się mniej oczywista, niż można by przypuszczać. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, iż jest to element fabuły, który śmiało mógłby pojawić się w grach i nie byłbym wtedy ani zaskoczony, ani zniesmaczony. Ten jeden przebłysk – niczym użycie pojedynczego ziela leczniczego w produkcjach z serii RE, gdy jesteśmy na skraju śmierci – zmienia jednak naprawdę niewiele.

Rezydencja bardzo zła
Cała reszta okazuje się bowiem tym, do czego ekranizacje Resident Evil nas już przyzwyczaiły. To opowieść niemająca najmniejszego związku z pierwowzorem poza nazwiskami kilku postaci czy paroma potworami. Te ostatnie pojawiają się oczywiście w formie krótkich występów gościnnych: mamy więc lickery oraz gościa z workiem na głowie i piłą mechaniczną, znalazło się również miejsce dla zagadki z sonatą Księżycową Ludwiga van Beethovena.
Biorąc jednak pod uwagę wykorzystanie tych elementów znanych miłośnikom gier, nie sposób uznać je za ukłon w stronę stworzonej przez Capcom marki. To raczej ochłapy rzucone specjalnie dla fanów. Szczególnie jeśli w międzyczasie twórcy zmieniają podstawowe założenia świata przedstawionego w pierwowzorze – powolne zombie są nudne, więc nasze będą biegać! Inny przykład? Seria Resident Evil przez lata ewoluowała w stronę świetnie zaprezentowanego body horroru. Od kilkunastu lat nikt nie wpadł na pomysł wielkich pająków, krokodyli czy stonóg w roli bossów. Nikt poza ludźmi odpowiedzialnymi za „Remedium”. Zasłonę milczenia pozwolę sobie natomiast spuścić na fakt, że w uniwersum gier Umbrella w 2022 roku nie istnieje od prawie dwóch dekad. I można by to nawet uznać za alternatywną wersję historii, gdyby nie to, że w scenariuszu znalazło się miejsce dla wydarzeń, które bezpośrednio doprowadziły do upadku firmy i bez niego nie mają racji bytu.

Brak remedium
Po 20 latach nieudanych ekranizacji gier Capcomu byłbym w stanie zignorować te wszystkie policzki wymierzone graczom, gdybyśmy dostali po prostu dobry serial. Niestety „Remedium” zostało tragicznie napisane, nakręcone i zagrane. Dialogi wołają o pomstę do nieba, w czym wcale nie pomaga gra aktorska, szczególnie odtwórczyń córek Weskera. Dodajmy do tego leniwy scenariusz, w którym istotne jest dotarcie od punktu A do B, ale to, w jaki sposób do tego dojdzie i czy będzie miało to jakikolwiek sens, nie ma już znaczenia. Gwoździem do trumny okazał się kiepski montaż, przez który często nie wiadomo, co dzieje się na ekranie. A choć działo się sporo, to przez większość ośmioodcinkowego seansu zwyczajnie się nudziłem.
Najbardziej niepokojące jest natomiast to, że zakończenie wyraźnie wskazuje na możliwość powstania kontynuacji. Mam głęboką nadzieję, że Netflix skasuje „Remedium” po pierwszym sezonie. Tak się składa, że możecie w tym pomóc – po prostu go nie oglądajcie. Nie warto.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
Netflix przeznaczył ogromny budżet na finałowy sezon „Stranger Things”. To najdroższy...
-
Aktorski film „Zaplątani” jednak powstanie. Jedną z głównych ról ma zagrać...
-
Spin-off „Gry o tron” na pierwszym zwiastunie. Wielkimi krokami nadciąga „Rycerz...
-
Reboot „Z archiwum X” w drodze. Poznajcie następczynię Dany Scully
12 odpowiedzi do “„Resident Evil: Remedium” – recenzja serialu. Więcej nie dam się nabrać”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Wiedzminizowanie seriali na podstawie gier komputerowych od Netflixa, ciąg dalszy. Po jaką ch_#-@* wykupują licencję i prawa do adaptacji fajnych materiałów źródłowych skoro z nich nie korzystają? Nigdy nie zrozumiem.
Łatwiej promuje się coś, o czym ludzie już słyszeli (na dzień dobry masz dużą grupę potencjalnych widzów), niż buduje od zera nową markę.
To prawda, ale jeszcze kilka taki gaf i Netlix może zaraz zwijać interes. Wiedźmin w 2 sezonie był lepszy, choć za zrobienie Eskela buca im nie daruję. Już poprzedni serial z Resident Evil na Netflix był co najwyżej średni, ale to już kompletna padaka. 3 sezon Wieśka zapowiada się na tragedię, bo Yennefer ma tam wywijać mieczem, jak jakaś wiedźminka. Niestety Netlix oprócz dobrych pozycji ma zaśmiecony swoim serwisem słabym contentem, a konkurencja coraz mocniejsza, mam tu na myśli przede wszystkim Disney Plus oraz HB Go Max
@Goliat Myślę, że bardzo przeceniasz wpływ ekranizacji na kondycję Netfliksa. A raczej wpływ opinii fanów ekranizowanych dzieł. Zmiażdżony przez znawców Sapkowskiego „Wiedźmin” cieszył się przecież ogromnym wzięciem, bijąc jakiś rekord streamowanych godzin. Znam zresztą ludzi, którym bardzo się spodobał, bo nie obchodzą ich albo same książki o wiedźminie, albo wierność ekranizacji. Dla nich to po prostu serial fantasy. Hardkorowi fani danej marki to jakiś drobny procent odbiorców. Wiadomo, że będą głośno narzekać i krytykować pod każdym postem związanym ze skrzywdzonym według nich dziełem, ale nie mają pewnie wielkiego wpływu na sytuację spółki.
Tyle, że Netflix zaliczył ostatnio sporo stratę finansową, a konkurencja przecież nie śpi. I nie chodzi mi tylko o ekranizacje fantasy, bo oprócz dobrych produkcji, serwis ma w ofercie sporo słabych produkcji, które zapychają katalog.
zaliczyli, bo pojawiła się mocna konkurencja w postaci Disneya. Dotychczasowa konkurencja wchodziła praktycznie z niczym a Disney ma prawa do tylu rzeczy, że od razu wystartowali z bogatą zawartością. Zobacyzmy jak będzie za rok-dwa, kiedy ludzie już zobaczą co chcieli i zaczną rezygnować z abonamentu
@Cormac ja tam uważam, że Netflixowy Wiedźmin to porażka, no ale jestem zapewne w tej hardkorowej mniejszości. Nie zmienia to jednak faktu, że Gwiezdne Wojny nowa trylogia też cieszyła się wielkim zainteresowaniem, a jednak po czasie ludzie skapnęli się, jaki to był szajs, właśnie dzięki tej hardkorowej mniejszości. Zobaczymy, czy serial przetrwa próbę czasu, kiedy za parę lat ludzie dziś wygłodniali na fantasy nie stwierdzą, że mimo wszystko oglądali kicz a nie dzieło.
Już teraz LoTR od Amazona jest wyśmiewany za kompletne odejście od źródła i wstawianie na siłę różnorodności rasowej tudzież płciowej. Oczywiście ludzie to oglądną, ale zawsze będzie to porównywane z doskonałą trylogią Petera Jacksona, i jestem pewien, że ów serial nie przetrwa próby czasu. Spojrzymy potem na ten serial (ja nie, bo nie zamierzam tego ruszać i wykupywać subskrypcję Amazona, jeszcze nie oszalałem) z perspektywy czasu i ludzie uznają, że to był szajs a nie serial, już teraz mówi się, że to niskiego lotu fanfiction.
A może nas zaskoczą, a może jak w temacie, nie dajmy się znów nabrać na coś, co od samego początku śmierdzi wokeizmem. Zresztą jak kto woli. Ja w sumie przestałem oglądać Hollyweird gdzieś w 2018 i mi jakoś nie żal. Ostatni film na jakim byłem, bo trzeba było wyjść z domu (remont podłóg) to Uncharted – moja recenzja: dobre fotele, genialne do spania (galeria Metro Młociny, Wawa).
Już te wszystkie salta i zbieganie po wieżowcu było tragedią w pierwszych Residentach.
Czarny Wesker wystarczył by zniszczyć serial. O ciągłym gadaniu jaki to weganizm dobry itp. to już szkoda gadać…
Wczoraj obejrzałem pierwszy odcinek i zasnąłem. Nie nastawiałem sie bardzo. Ale…. szkoda mi czasu na kolejnych 8 odcinków które nic nie wnoszą do mojego życia. Inne recenzje potwierdzają słaby serial. Odpuszczam.
prawda taka, że niemal wszystkie ekranizacje gier to zwyczjne podpinanie randomowego gniota pod znana markę bo wiedzą, ze bez tego nikt tego nie zobaczy. I jak długo widzowie będą się na to nabierać tak długo wytwórnie filmowe będą to robiły
Mamy markę, którą ludzie kochają, więc zmieńmy w niej co się da, by nie przypominała materiału źródłowego. Na pewno się uda.
I po raz kolejny Netflix pokazuje, że adaptacje gier wideo/mangi/anime to porażka. Szkoda, bo uniwersum bardzo ciekawe.