Gwint: Mag renegat – recenzja. Gwint w kształcie rogalika

Otóż nie. Nasz tytułowy mag to czarownik odpowiedzialny za stworzenie pierwszych wiedźminów. A raczej – to człowiek, który ma być za to odpowiedzialny, o ile odpowiednio pokierujemy jego działaniami.
Siedem lat temu polscy twórcy z CD Projektu Red opracowali znakomitą grę karcianą, obudowali ją kompletnie niepotrzebnymi elementami RPG oraz jakąś pretekstową fabułą o poszukiwaniu córki, po czym wydali pod mylącym tytułem Wiedźmin 3. Ale nie była to ostatnia próba sprzedania nam wyśmienitej karcianki. W 2017, po licznych zmianach, Gwint został darmową grą online. Rok później Redzi próbowali jeszcze raz zainteresować nią miłośników rozgrywki single player, wydając Wojnę krwi: Wiedźmińskie opowieści. Teraz pora na czwartą oficjalną odsłonę Gwinta.

Czym różni się nowy Gwint od poprzednich? Cóż, z oryginałem, za pomocą którego uprawialiśmy prokrastynację, odsuwając na dalszy plan poszukiwania Ciri, ta gra ma wspólne tylko pewne ogólne założenia. Ale myli się ten, kto spodziewa się wielu podobieństw do takiej Wojny krwi. Mag renegat nie bez powodu jest nazywany samodzielnym dodatkiem do sieciowego Gwinta, a nie kolejną odsłoną Wiedźmińskich opowieści!
I tak w koło, czarodzieju
Gra jest bowiem po prostu singlowym Gwintem (z tym samym działaniem większości kart i rozpoznawalnymi synergiami pomiędzy nimi), tyle że opakowanym w prostą, roguelike’ową kampanię. Rozgrywka sprowadza się do powtarzalnych wypraw po mutageny – musimy przejść przez losowo wygenerowaną mapkę i ubić szczególnie silnego potwora. Po drodze stoczymy szereg karcianych pojedynków ze zwykłymi przeciwnikami (skutkujących możliwością dobrania kart do talii), pokonamy kilku minibossów (otrzymując w zamian skarby lub ulepszając naszą kartę kluczową), otworzymy też parę kuferków z kosztownościami oraz odwiedzimy miejsca mocy uzupełniające energię potrzebną do rzucania zaklęć (alternatywnie możemy też w nich dokonać małych zmian w naszej talii, np. duplikując lub wzmacniając kartę). No i w specjalnych punktach zaliczymy też wydarzenia losowe.
Po zebraniu trzech mutagenów przeprowadzamy eksperyment, słuchamy narracji odpowiedzialnego za 90% voice actingu Borysa Pugacza-Muraszkiewicza, a następnie powtarzamy ów proces – trzykrotne przejście całej mapy oznacza kolejny eksperyment i ujawnienie następnego fragmentu historii. Po drodze oczywiście zdobywamy poziomy rozwoju postaci, odsłaniając nowe karty. Możemy też zwiększyć wyzwanie, dobierając określone przeszkody (np. wzmocnienie wszystkich przeciwników o pancerz albo ograniczenie puli punktów energii).

Jasny Gwint!
Czy to wystarczy, by dobrze się bawić przy Magu renegacie? Tak! I to pomimo kilku innych wad, o których nie sposób nie wspomnieć. Weźmy na przykład mapę wizualnie odstającą od reszty gry. Razi też brak pełnej lokalizacji – po polsku dostajemy tylko napisy. To wszystko podkreśla bardzo budżetowy charakter tej produkcji, która nie próbuje dorównać skalą poprzedniej inkarnacji Gwinta, czyli Wojnie krwi.
Nie zmienia to jednak faktu, że sama rozgrywka jest autentycznie wciągająca, przede wszystkim dzięki świetnemu balansowi. W każdej grze używamy bowiem tylko jednej z czterech talii (Bastion, Dzika Furia, Świadomość Roju, Chaos), które przed rozpoczęciem rozgrywki możemy zmodyfikować w stosunkowo niedużym stopniu (wybierając kartę kluczową, trzy zaklęcia i eliksir). To mało, ale brak opcji stworzenia własnej talii od zera gwarantuje, że gra pozostaje wyzwaniem. A losowanie kolejnych kart po każdej zwycięskiej partyjce dostarcza wielu emocji. Ba, wymaga nawet – o zgrozo! – intensywnego myślenia.

Jeśli więc ktoś oczekiwał kolejnej odsłony Wiedźmińskich opowieści, to pewnie ma prawo być rozczarowany. Dla pozostałych, w szczególności tych, którzy nie spędzają całych dni i nocy na karcianych potyczkach online, ta niewielka, ale jednocześnie niedroga gra to naprawdę interesująca propozycja. No to co, jeszcze jedna partyjka, Geralt?
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
11 odpowiedzi do “Gwint: Mag renegat – recenzja. Gwint w kształcie rogalika”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Heh, recenzja, która nie wspomina, że każda rozgrywka trwa tylko jedną turę, zamiast gwintowych trzech. Chyba wypadałoby napomknąć o tak istotnej różnicy i zmianie.
Hmm… faktycznie nie wspominałem, podobnie jak o fakcie, że w związku z tym pasowanie jest w zasadzie (z bardzo nielicznymi wyjątkami) zbędne i chyba nawet standardowo wyłączone. Uznałem po prostu, że to zmiana drugorzędna. To, co rozgrywka traci na taktycznej komplikacji w tym miejscu, odzyskuje w innym (np. rośnie znaczenie zaklęć pozwalających dobierać więcej kart). A tym, co naprawdę, w sposób fundamentalny odróżnia Maga od Gwinta, jest mechanizm budowania decku. Ale OK, przyjmuję uwagę, na przyszłość będę trochę bardziej drobiazgowy 😉
Taka zmiana nie spowodowała spłycenia rozgrywki?
BTW: Jak mnie pamięć nie myli(na pewno był to w recenzji w języku polskim, ale nie dam się zabić, że u was) to przy okazji recenzji Skyrima CDA zapomniało wspomnieć o „krzykach”, co było niezwykle zabawne, przy tym jak wszechobecne były w materiałach promocyjnych i istotne w głównym wątku.
Pamiętam, Allor napisał długi i fajny tekst, ale o krzykach się nie zająknął 🙂
Swoją drogą, ciekawe, co u Lorenzo Lamasa?
Tylko prawdziwy dżentelmen i uczony mógł rozpoznać skąd pochodzi lead do tego tekstu. Gratuluję.
Ciekawostka: serial ten po raz pierwszy wyemitowano na Canal+, jeszcze ze znakomicie wpisującym się w klimat epoki podtytułem „Mściciel na harleyu”. Lata 90 – jak ich nie kochać? 😛
Oglądało się, wiadomka. Lead oczywisty dla kogoś, kto w połowie lat 90. śledził ten serial. Z tego co gdzieś czytałem, teraz LL robi przy motocyklach, więc coś tam z Renegata zostało 🙂
Po 12h spędzonych z tytułem powiem tyle: mutagenerator jest totalnie op. Wszystkie zwycięskie runy odbyły się u mnie gdy dostałem tę kartę w skrzynce. Gra stała się wtedy banalna, zwycięstwa w partiach 130-60 i tym podobne były na porządku dziennym. W zasadzie w walkach z bossami końcowymi mogłem nie korzystać z magii, bo karty z siłą 4 wchodziły na stół z siłą 13 plus w pierwszej talii wzmocnienia same w sobie dają niezłą synergię. Z mojej perspektywy duży brak balansu jest w tej odmianie gwinta. Kiedy nie natrafiłem na mutagenerator to zdarzały się mi się dość niespodziewane porażki, kiedy to przeciwnik w ostatniej turze odpalał jakieś fartowne kombosy. Z tą uber kartą w mojej talii AI nie ma z graczem żadnych szans.
Myślę, że ocena adekwatna do tego co znajdziemy w grze. Gram w Gwinta od dawna i w tym dodatku bawię się naprawdę dobrze jako odskocznia od klasycznej rozgrywki i mety
„Siedem lat temu (…) opracowali znakomitą grę karcianą (…) po czym wydali pod mylącym tytułem Wiedźmin 3” xD – you made my day ;’-)