rek

NASA Artemis – ludzie wracają na Księżyc!

NASA Artemis – ludzie wracają na Księżyc!
Grzegorz "Krigor" Karaś
W grudniu tego roku minie 50 lat, odkąd ostatni człowiek zatrzasnął za sobą drzwi amerykańskiego lądownika na Księżycu i wrócił na Ziemię. Tym samym, jako ludzkość, na dobre pół wieku pożegnaliśmy Srebrny Glob. NASA chce jednak przerwać tę rozłąkę, dlatego już wkrótce zobaczymy start nowej amerykańskiej rakiety.

Do tej pory Księżyc odwiedziło w sumie 12 osób. Jedenasta z nich to Gene Cernan będący równocześnie ostatnim – jak na razie – człowiekiem, który stał na powierzchni naszego satelity. Po prostu gdy misja Apollo 17 dobiegała końca, wszedł do lądownika, puściwszy przodem swego kolegę, Harrisona Schmitta. Stało się to 14 grudnia 1972 roku.

Cernan zmarł w 2017 w wieku 82 lat. Spośród wspomnianej dwunastki, której dane było zobaczyć na własne oczy inny niż Ziemia świat, żyje obecnie jedynie czterech astronautów: Buzz Aldrin, członek pierwszej załogowej wyprawy Apollo 11 i zarazem drugi człowiek na Księżycu, David Scott z Apollo 15, Charles Duke z Apollo 16 oraz wspomniany już Harrison Schmitt. Innymi słowy – księżycowi podróżnicy nam wymierają. NASA jednak od ładnych kilku lat pilnie pracuje nad ochroną tego „zagrożonego gatunku”.

Kosmiczny wyścig

Program Apollo był niesamowitym sukcesem Amerykanów. W niespełna 10 lat od pamiętnego przemówienia Kennedy’ego z 1961 roku wysłali – i oczywiście sprowadzili z powrotem – pierwszą załogową misję na Księżyc. Nie udałoby się to bez olbrzymiego wysiłku gospodarczego i technologicznego w zasadzie całego kraju. Dziś to rzecz nie do pomyślenia, ale mówimy przecież o epoce zimnej wojny. Rywalizacja z ZSRR wchodziła wówczas na najwyższe obroty – w 1962 wybuchł kryzys kubański, a Amerykanie co i rusz zbierali od Rosjan bęcki w kosmicznym wyścigu. Starania radzieckich uczonych zaowocowały pierwszym satelitą, pierwszym zwierzęciem na orbicie okołoziemskiej, w końcu – pierwszym mężczyzną i pierwszą kobietą w kosmosie. Do Rosjan należał również pierwszy w historii spacer kosmiczny. Amerykanie, rozmasowując urażoną jankeską dumę, postawili zatem wszystko na jedną kartę.

To był oczywiście niewyobrażalny sukces dla USA i nokaut dla ZSRR. Tyle że jak już obywatele Wuja Sama dopięli swego, to… zaczęli liczyć się z pieniędzmi i koniec końców o Księżycu dość szybko zapomniano. Program zakończył się wraz z misją Apollo 17, która pierwotnie miała nazywać się Apollo 18, ale w międzyczasie zmieniła się numeracja, gdyż z terminarza startów usunięto Apollo 15. Ten sam los spotkał również dwa ostatnie z zaplanowanych wcześniej lotów. Jeśli doliczyć do tego nieudaną, pechową „trzynastkę” (tę z filmu z Tomem Hanksem), to z nakreślonych dziesięciu lotów załogowych na Księżyc ostatecznie udało się przeprowadzić ich sześć, po czym program zamrożono.

Program Apollo był wielkim sukcesem. Dziś NASA chce wrócić na Księżyc i pójść jeszcze dalej.

Technologia stojąca za rakietami i całym programem Apollo była jak na owe czasy niesamowita; szacuje się, że w linii prostej wzbogaciła nasz świat o przeszło 1800 różnego rodzaju wynalazków, które w większości weszły do codziennego użycia. Praktycznego znaczenia same loty na Księżyc jednak nie miały. Zarówno to, jak i zmiany geopolityczne oraz rozwój techniki, jaki nastąpił w międzyczasie, sprawiły, że po latach z programu Apollo nie było już co zbierać. Doświadczenia zdobyte wówczas przez Amerykanów są co prawda bezcenne, ale żeby ludzkość ponownie mogła stanąć na Księżycu, trzeba było na dobrą sprawę wszystko wymyślać na nowo – i zaczęto to robić dopiero na początku obecnego tysiąclecia.

Bogini łowów i przyrody

Nim Artemis nabrała obecnych kształtów, Amerykanie pracowali w ramach NASA nad kilkoma innymi programami, lecz te ostatecznie skasowano lub zrealizowano częściowo. To m.in. olbrzymie przedsięwzięcie o nazwie Constellation, którego kamieniami milowymi miały być ukończenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, załogowe loty na Księżyc i Marsa, Orion, czyli projekt załogowego statku rozpoczęty właśnie w związku z Constellation, oraz Asteroid Redirect Mission – program ten umożliwiłby odzyskiwanie próbek z przelatujących obok nas asteroid, a docelowo również ratowałby ludzkości tyłek przed kosmicznym gruzem znajdującym się na kursie kolizyjnym z Ziemią. Wymienione przedsięwzięcia posuwały się do przodu ze zmiennym szczęściem, na ogół jednak notując potężne opóźnienia i związane z brakiem dobrych rokowań cięcia budżetów. Ostatecznie program Constellation upadł w 2010 roku – głównie ze względów finansowych, ale też z powodu przyjętej przez NASA koncepcji rakiet nośnych z serii Ares. Postawiono w ich przypadku na specjalizację, czyli np. jedna miała służyć do wynoszenia załogi, druga zaś zajmować się ładunkiem. W świetle postępujących trendów związanych z uniwersalizacją i pod wpływem minimalizowania kosztów – co potem zresztą zapewniło sukces SpaceX, firmie Elona Muska – prace nad rakietami wstrzymano.

Równocześnie jednak Amerykanie nie zrezygnowali z konstruowania nowych rakiet – bo w sumie nie mieli wyjścia. Z jednej strony SpaceX był w powijakach, z drugiej – po katastrofie promu kosmicznego Columbia w 2003 roku zbliżał się wielkimi krokami koniec ery wahadłowców. Po ostatnim starcie promu Atlantis w lipcu 2011 przeszły one na emeryturę, a Amerykanie zostali niniejszym skazani na pomoc Rosjan – np. przy obsłudze Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Wszystko to spowodowało, że Barack Obama bezpośrednio po zamknięciu programu Constellation podpisał ustawę o rozpoczęciu prac nad SLS – Space Launch System. Była to kolejna generacja amerykańskich rakiet, które powinny nie tylko „zalepić dziurę” po wahadłowcach, ale też stać się głównym pojazdem dla wszystkich planowanych po 2020 roku misji wykraczających poza orbitę Ziemi. Prace ruszyły – choć Księżyc jedynie majaczył wysoko na niebie. Dosłownie i w przenośni. Miało się to zmienić dopiero w 2017.

Siostra bliźniaczka

Wtedy to za sprawą decyzji ówczesnego prezydenta USA, Donalda Trumpa, zaczęto wdrażać program, którego założeniem była współpraca między sektorami państwowym a prywatnym w celu powrotu na Księżyc, a docelowo – także na Marsa. Rząd dał NASA zielone światło, by odkurzyła odłożone na półkę projekty (m.in. wspomniany statek Orion czy planowaną stację na orbicie Księżyca), wzięła się w garść i wspólnie z sektorem prywatnym opracowała plan dotarcia na Srebrny Glob oraz brakujące do tego zabawki, w tym przede wszystkim HLS, czyli platformę, za pomocą której ludzie wylądują na Księżycu, a potem wrócą z niego do statku lub wspomnianej stacji orbitalnej. Podstawą dla programu miały zaś zostać powstające już od jakiegoś czasu rakiety z serii SLS. Rzeczone wytyczne wkrótce potem nazwano Artemis, co nawiązuje do greckiej bogini łowów, siostry bliźniaczki Apolla, pod którego patronatem ludzie polecieli pierwszy raz na Księżyc.

Podobnie jak w przypadku poprzedniego programu, również Artemis podzielono na kolejne etapy. Już wkrótce zobaczymy realizację pierwszego z nich – start zaplanowano na 29 sierpnia. To – wydawać by się mogło – najprostsza, ale i zarazem szalenie istotna misja. Po raz pierwszy zostanie bowiem użyta rakieta Space Launch System w wariancie Block 1, na której umieszczono statek Orion CM-002 (pozbawiony załogi). Planowo misja ma potrwać od 26 do 42 dni. Start nastąpi z platformy w Centrum Kosmicznym Johna F. Kennedy’ego, a po osiągnięciu orbity i odrzuceniu niepotrzebnych już elementów startowych rozpocznie się manewr TLI – w ciągu ok. 20 minut silnik drugiego członu nada Orionowi prędkość potrzebną do osiągnięcia orbity Księżyca, do czego dojdzie (po uprzednich korektach kursu) po 8‑14 dniach. Nim to się jednak stanie, w drodze na Księżyc zostanie uwolnionych 10 niewielkich satelitów, każdy o kształcie sześcianu o boku 10 cm i wadze nieprzekraczającej 2 kg. To narzędzia pomiarowe, które będą zbierać dane na temat głębokiego kosmosu i tego, jak przygotować się na dłuższy pobyt w tym środowisku.

Orion „zaparkuje” na tzw. odległej orbicie wstecznej Księżyca – ściśle związanej z dwoma punktami libracyjnymi L1 i L2 na osi Ziemia-Księżyc, co sprawia, że jest bardzo stabilna. Statek będzie oddalony od Srebrnego Globu na ok. 70 tys. kilometrów i pozostanie tam na kolejne 6-19 dni, wykonując połowę lub półtora obrotu wokół naszego satelity. Potem rozpocznie się podróż powrotna, która potrwa od 9 do 19 dni i zakończy się lądowaniem w Pacyfiku.

CZYTAJ DALEJ NA DRUGIEJ STRONIE

Kolejne misje

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to kolejna misja będzie już załogowa. I spodziewać się jej możemy najprawdopodobniej w 2024 (pierwotnie zakładano przyszły rok, jednak pojawiły się opóźnienia). Potrwa ona 10 dni, podczas których już obsadzony czteroosobową załogą Orion okrąży Księżyc i wróci na Ziemię. Niedługo po starcie zostanie również przetestowany system manewrowy statku.

Powrót ludzi na Księżyc planowany jest z kolei na 2025 rok. Wówczas czworo astronautów zostanie wysłanych poza Ziemię aż na miesiąc, z czego dwoje wyląduje na Księżycu, w okolicy jego południowego bieguna, i spędzi na nim niecały tydzień. Wśród szczęśliwców stąpających po Srebrnym Globie pierwszy raz znajdzie się najpewniej kobieta oraz astronauta o innym niż biały kolorze skóry – o czym zresztą NASA wspomina na samym początku materiałów poświęconych misjom Artemis. Astronauci mają pobrać m.in. próbki wody (rzecz jasna w postaci lodu), będą też mieli do dyspozycji dostarczony wcześniej na miejsce księżycowy łazik z opcją zdalnego sterowania.

Zaplanowany na 2027 rok Artemis IV da z kolei podwaliny pod częstszą obecność ludzi na Księżycu – wtedy to czteroosobowa załoga dostarczy na jego orbitę pierwszy moduł orbitalnej stacji kosmicznej Gateway. W 2028 mają zaś zostać zrealizowane dwie misje – każda z nich dostarczy kolejne moduły, przede wszystkim jednak astronauci ponownie wylądują na powierzchni naszego satelity.

Co dalej? Założywszy, że wszystko się uda, NASA opracowała zarys kolejnych pięciu misji, które będą już się skupiać na dostarczaniu na powierzchnię Księżyca różnego rodzaju struktur składających się na namiastkę pierwszej bazy. To jednak nastąpi dopiero w latach 30. obecnego wieku. Programowi Artemis będą też towarzyszyć misje wspierające i, co ciekawe, właśnie tu otwiera się pole do popisu dla prywatnego sektora. Przyjęta przez NASA rozpiska zakłada wykorzystanie możliwości pojazdów SpaceX – Falcona 9, Falcona Heavy i Starshipa – oraz innych rakiet, w tym będącej na ukończeniu Vulcan Centaur tworzonej przez należące do Lockheeda i Boeinga konsorcjum United Launch Alliance. Pierwszy start tej ostatniej przewidywany jest na końcówkę obecnego roku. Podwykonawcy NASA będą dostarczać na orbitę lub na Księżyc całą gamę potrzebnego do misji sprzętu oraz wyposażenia astronautów, m.in. księżycowe „samochody” i infrastrukturę konieczną do dłuższego przebywania na powierzchni Srebrnego Globu.

Nowe zabawki NASA

Plany, jak widać, są ambitne, ale niewiele by z nich wyszło, gdyby nie nadzwyczajny wysiłek związany z przygotowaniem całej serii nowych rakiet, statków, lądowników i osprzętu astronautów. Na pierwszy plan siłą rzeczy wysuwa się tutaj Space Launch System, czyli seria nowych rakiet NASA. Jak już zostało wspomniane, opracowywanie zaczęło się niemal równocześnie z zawieszeniem programu Ares, skutkiem prac jest zaś… pochłonięcie od 2010 do 2021 roku aż 21 mld dolarów, za co zresztą SLS obrywa się od lat. Powszechnie uważa się, że system ten jest za drogi, brak tu konkurencji, kontroli kosztów i prawdziwego zaangażowania firm prywatnych, dodatkowo zaś NASA została przyłapana na sztuczkach księgowych mających ukrywać rzeczywiste koszty produkcji rakiet. Faktem jednak pozostaje, że wymienioną kwotę spożytkowano na stworzenie nowej rakiety, która już niedługo przejdzie swój chrzest bojowy, a docelowo będzie występować w trzech wersjach – SLS Block 1, SLS Block 1B i SLS Block 2 – i obsługiwać wszystkie misje Artemis.

Na pewno zaletą konstrukcyjną jest fakt, że każdy z wariantów rakiety ma korzystać z takiego samego pierwszego członu. Jego zbiorniki mieszczą prawie 2,8 mln litrów wodoru i tlenu (ciekłych), całość osiąga zaś prawie 65 m wysokości przy średnicy 8,4 m. Innymi słowy – to kawał wielgachnej rury z paliwem wyposażonej w cztery silniki RS-25, awionikę i inne systemy. Jako że mówimy o elemencie wspólnym, to, jak SLS wygląda, zależy w praktyce od tego, co jest do owego pierwszego członu przyczepione. Block 1, czyli konstrukcja, która zostanie zastosowania w przypadku misji Artemis 1, jest najmniejsza. Będzie ona potrafiła wysłać na Księżyc 27 ton ładunku, start z kolei wspomagać mają dwa tzw. boostery – przyczepione na bokach rakiety-silniki pomocnicze wprost wywodzące się od wycofanych z użytku promów kosmicznych. Drugi człon, który już na orbicie ziemskiej, po wcześniejszym odłączeniu członu pierwszego i boosterów, rozpędzi statek Orion do prędkości potrzebnej do wejścia na orbitę okołoksiężycową, nazywa się ICPS, czyli Interim Cryogenic Propulsion Stage. To rura wyposażona już tylko w jeden silnik również pracujący na mieszance wodoru i tlenu.

Wersje Block 1B i Block 2 są mocniejsze. Pierwsza z nich wyśle na Księżyc 38 ton ładunku, co będzie możliwe dzięki zastosowaniu nowego drugiego członu – Exploration Upper Stage. W tym przypadku na Srebrny Glob poleci nie tylko Orion z załogą, ale i dodatkowy osprzęt, np. pozwalający na dłuższe przebywanie na powierzchni naszego satelity. Drugi człon zostanie również zastosowany w ostatniej wersji SLS o nazwie Block 2 – tutaj jednak, dzięki wykorzystaniu m.in. innych boosterów, w kierunku naszego satelity polecą aż 43 tony ładunku. Ogółem amerykańska agencja kosmiczna chwali się, że Space Launch System potrafi dostarczyć na Księżyc więcej niż prom kosmiczny na niską orbitę Ziemi.

Rakiety SLS korzystają z tzw. boosterów, czyli pomocniczych rakiet znanych jeszcze z czasów wahadłowców.

Jeśli zaś chodzi o Saturna V z czasów Apollo, to SLS będzie bardziej ładowny – ale tylko w najbardziej rozbudowanej, do tego wyłącznie towarowej wersji Block 2. Ogółem jednak Space Launch System zapewnia większy ciąg na starcie, w dodatku jest bezpieczniejszy i ekonomiczniejszy od technologii sprzed 50 lat. Block 1 jest też mniejsza – cała konstrukcja ma lekko ponad 98 m, kiedy jej przodek osiągał ponad 110 m. Dopiero wersje Block 1B i Block 2 (osobowe, a nie towarowe) nieznacznie go przewyższają.

Statki małe i duże

Równie istotnym elementem układanki jest statek Orion – powstał on we współpracy NASA z Europejską Agencją Kosmiczną. Pozwoli przeprowadzać misje o długości do 21 dni, a w przypadku zmniejszonej aktywności i korzystania z zewnętrznego systemu podtrzymywania życia – do sześciu miesięcy. Na statek składa się m.in. moduł załogi, który ma kubaturę 9 m³ i standardowo mieści cztery osoby. Będą one miały do dyspozycji nową kosmiczną toaletę, miejsce do ćwiczeń czy schronienie na wypadek rozbłysku na Słońcu. Na szczycie statku umieszczono sekcję ratunkową odrzucaną po udanym starcie, poniżej zaś stworzony przez Europejczyków moduł serwisowy zapewniający zasilanie i – dzięki obecności silnika głównego i jednostek pomocniczych oraz manewrowych – napęd. Całość uzupełniają osłony i adaptery, a na Ziemię wraca jedynie moduł załogi, który jest oczywiście odpowiednio zabezpieczony przed ekstremalnymi warunkami panującymi w kosmosie. Na stożkową osłonę modułu składa się 1300 płytek zrobionych m.in. z krzemu i pełniących funkcję izolatora – są one podobne do tych, które stosowano w przypadku wahadłowców. Dodatkowo na spodzie znajduje się wykonana ze 186 płytek innego rodzaju osłona termiczna, która ochroni statek przed skutkami wejścia w atmosferę – moduł będzie wówczas pędzić z prędkością ok. 40 000 km/h, rzeczona osłona o średnicy 5 m musi zaś sprostać spowodowanej tarciem temperaturze wynoszącej ok. 2800°C.

Sam Orion jednak na Księżycu nie wyląduje. Za to zadanie odpowiedzialny będzie SpaceX i jego Starship Human Landing System. Firmę Muska zaszczyt ten kopnął wraz z podpisaniem kontraktu w kwietniu zeszłego roku. Plan zakłada wcześniejsze wystrzelenie lądownika i – po uzupełnieniu paliwa na orbicie Ziemi – dostarczenie go na orbitę Księżyca, a następnie przesiadkę astronautów do tej kosmicznej windy. Korzystając z HLS, wylądują oni na powierzchni naszego satelity i wrócą z powrotem na pokład Oriona po zakończeniu misji. Wyraźnie widać, że NASA chce tu zrobić użytek z doświadczeń SpaceX związanych z technologią pionowego lądowania, jaką ta firma opracowała na potrzeby odzyskiwania członów swoich rakiet. Sam HLS będzie zmodyfikowanym Starshipem pozbawionym osprzętu potrzebnego do powrotu w atmosferę Ziemi – po wykonaniu swego zadania zostanie na orbicie Księżyca, gdzie teoretycznie dałoby się go zatankować i ponownie wykorzystać. Czy tak się stanie – nie wiadomo. Wymiary i możliwości robią wrażenie: specjalna wersja Starshipa będzie mieć 50 m wysokości i 9 m średnicy, na powierzchnię Srebrnego Globu i z powrotem umożliwi zaś transport aż 100 ton ładunku.

CZYTAJ DALEJ NA TRZECIEJ STRONIE

Spacer w próżni

Technicznie rzecz ujmując, statkiem kosmicznym jest również… skafander każdego astronauty. W końcu oddziela go od warunków zewnętrznych, podtrzymuje życie, niejednokrotnie – w przestrzeni kosmicznej, podczas spacerów bez liny zabezpieczającej – ma też napęd w postaci doczepianego zestawu silniczków manewrowych. NASA od 2007 roku starała się stworzyć nową generację tego rodzaju kombinezonów, wydając na ów cel grubo ponad 400 mln dolarów. No i się nie udało. Z tego względu zaczęto się uśmiechać do sektora prywatnego.

Stanęło na kontrakcie na gotowy skafander kosmiczny opiewającym na ok. 3,5 mld dolarów dla dwóch wykonawców, którzy do czasu startu Artemis III dostarczą ten nietypowy produkt. Co ciekawe, obydwa zaangażowane przedsiębiorstwa – Axiom i Collins – mogą korzystać ze wszystkich wcześniejszych osiągnięć NASA w tej kwestii, a potem sprzedawać to, co udało się zrobić, sektorowi prywatnemu. Kwestię wyglądu skafandrów pozostawiono projektantom – wiadomo jednak, że muszą one tak czy inaczej sprostać wymaganiom NASA ujętym w 80 punktach. Chodzi m.in. o zwiększoną mobilność i odporność na uszkodzenia czy skoki temperatur, a także o fakt, że tym razem na Księżyc polecą również kobiety. Tyle ogółów – patrząc zaś na szczegóły, możemy sobie wyobrazić, jak trudne zadanie stoi przed konstruktorami.

Skafandry muszą wytrzymać co najmniej sześć ponadośmiogodzinnych spacerów po Księżycu, w tym jeden za dnia, astronauci zaś mają je zakładać sami w czasie poniżej 90 min. Najpewniej więc przy okazji zostanie opracowany zupełnie nowy system polegający na tym, że kombinezony – nieużywane – będą częścią specjalnego rękawa. Chcąc się ubrać, astronauta będzie do niego po prostu wchodził i się zapinał, a następnie oddzielał od tej osobliwej „pępowiny”. Takie rozwiązanie dodatkowo nie tylko zabezpieczy wnętrzne Oriona przed działaniem regolitu (luźnej skały, którą pokryta jest powierzchnia Księżyca), ale też wymusi na konstruktorach bardziej uniwersalne podejście: skafander musi zostać zaprojektowany tak, by mógł go założyć niemal każdy. Wytyczne mówią o „obsłudze” 90% dorosłej populacji niezależnie od płci. Pozostałe 10% to przypadki związane ze skrajnymi wartościami masy ciała i wzrostu. Cóż, wychodzi na to, że nawet dziś Amerykanie zdają sobie sprawę, że nie każdy może polecieć na Księżyc. Tak czy inaczej będzie łatwiej: kombinezony zaczną ważyć mniej, pojawi się też możliwość… kręcenia biodrami niezależnie od ruchu ramion, na co astronauci misji Apollo nie mogli sobie pozwolić. Nie byli też w stanie robić w skafandrze pompek, co także się zmieni. I to nawet po uwzględnieniu faktu, że każdy z kombinezonów zostanie wyposażony w mnóstwo akcesoriów potrzebnych do pobierania próbek z powierzchni Srebrnego Globu.

Po co w ogóle wracamy w kosmos?

Przeglądając materiały NASA, nietrudno zauważyć, że agencja mnóstwo uwagi przykłada do najbliższych planów, o Marsie zaś ledwie wspomina. Wszystko to sprawia, że w krótkiej perspektywie mamy Księżyc, a dopiero gdzieś tam potem na horyzoncie pojawi się Czerwona Planeta – być może w latach 30. lub 40. obecnego wieku. Skoro tak, to w naturalny sposób pojawia się pytanie: po co to wszystko znowu robić? Przecież ZSRR padło, zimnej wojny nie ma, a Rosja w kwestii zaawansowanych technologii już dawno przestała się liczyć. Odpowiedź wydaje się prosta: w kolejnym starciu gigantów udział wezmą USA i Chiny, powrót Stanów Zjednoczonych w kosmos to zaś najprawdopodobniej tego preludium. Wuj Sam najwyraźniej nie chce stracić inicjatywy. Ale istnieje prawdopodobieństwo, że jest w tym też drugie dno.

Obecność w kosmosie to okazja do zarobku i rozwoju technologii.

Wraz z drugą falą podboju kosmosu może pojawić się pomysł na jego komercjalizację – i mowa tu nie tylko o oczywistym w takich przypadkach impulsie dla gospodarki i rozwoju technologii, ale również o przymiarkach do… kosmicznego górnictwa. To wszystko wciąż brzmi jak sci-fi, ale kalkulacje i kwoty związane z podbojem kosmosu każą myśleć o niemożliwym: sama jedna asteroida 1986 DA znajdująca się stosunkowo blisko Ziemi według pobieżnych szacunków zawiera 10 tys. ton złota, 100 tys. ton platyny i miliardy ton żelaza oraz niklu. Kto się do tego dobierze jako pierwszy, nie tylko niewyobrażalnie wzmocni swoją gospodarkę, ale też będzie mógł… zacząć myśleć o budowaniu czegoś bezpośrednio na orbicie, znacząco zbijając koszty materiałów i transportu. Ale do tego droga bardzo daleka.

Równocześnie nie jest jednak tajemnicą, że na minerały w kosmosie ostrzą sobie zęby również prywatne firmy – te jednak wbrew pozorom wciąż nie są w stanie ponieść wystarczających nakładów, by myśleć o sprawie poważnie. Jak na razie SpaceX świetnie sprawdza się w roli „kuriera”, obsługując najbliższą okolicę oraz robiąc pieniądz na dostarczaniu pizzy na ISS i wynoszeniu na orbitę własnych lub cudzych satelitów. By jednak osiągnąć coś więcej, potrzeba też zdecydowanie większych środków oraz mocniejszych rakiet. Te jednak powstają, a i już działające egzemplarze są nie w kij dmuchał. Najlepszy sprzęt SpaceX pozwala obecnie umieścić na niskiej orbicie ziemskiej 54 tony ładunku, rakieta SLS zabierze w to samo miejsce 95 ton, najcięższa zaś planowana jej wersja – aż 130 ton.

Obiecująco wygląda również nadchodzący wielkimi krokami Starship. Elon Musk musiał jednak spuścić z tonu: w pierwszych założeniach jego największa rakieta miała wynosić na niską orbitę Ziemi 300 ton, potem – wraz ze zmianą nazwy na Big Falcon Rocket – ta gigantyczna masa ładunku skurczyła się do 150 ton, a finalnie okazało się, że Super Heavy i Starship zabiorą do 100 ton ładunku. Jeśli jednak SpaceX „dowiezie” projekt choćby i w takiej dość skromnej w porównaniu do pierwotnych deklaracji formie, to tak czy inaczej będzie to wyczyn. A to przecież amerykańska firma, która na dodatek – za sprawą lądownika Starship HLS – sprawi, że Jankesi znów postawią stopę na Księżycu. Wszystko wskazuje więc na to, że USA chcą wytyczyć szlak, by potem dopuścić do eksploracji pozaziemskiego świata własne firmy, a te tylko pogłębią dominację Wuja Sama w przestrzeni kosmicznej.

Poza tym – już porzucając buchalteryjne kierunki myślenia – nie możemy zapomnieć o jednym. Jako ludzkość potrzebujemy po prostu planu awaryjnego na wypadek, gdyby z naszą planetą stało się coś złego. Zawsze dobrze mieć w zapasie jakiś Księżyc czy innego Marsa. A to, że „po drodze” znowu zaczniemy korzystać z owoców podboju kosmosu w postaci rozwoju technologii, jak to się stało przy okazji programu Apollo, będzie już tylko miłym dodatkiem. Czy wszystko się uda? Zapowiadany na 29 sierpnia start misji Artemis I na pewno przybliży nam odpowiedź na to pytanie.

PS Jeśli jesteście zainteresowani innymi misjami NASA, to koniecznie rzućcie okiem na nasz obszerny artykuł o Teleskopie Jamesa Webba.

36 odpowiedzi do “NASA Artemis – ludzie wracają na Księżyc!”

  1. Bardzo dobry artykuł.

    Marzy mi się dożyć czasów kolonizacji Marsa, ale baza na Księżycu bardzo by pomogła w podboju kosmosu. Gdyby zacząć budować rakiety na powierzchni Księżyca, nie potrzebowałyby tak dużo paliwa do startów ze względu na małą grawitację. Od czegoś trzeba zacząć, a w co się ta „prymitywna” baza później przeobrazi okaże się lata później, mam nadzieję że jeszcze za naszego życia.

    • Problem portów księżycowych polega na tym, że do budowy tych statków nadal potrzebowałbyś surowców z Ziemi (wydobycie asteroid klasy M nie mogłoby dostarczyć zaawansowanych materiałów do tego przedsięwzięcia) co nadal wiązałoby się z drogimi lotami. Lepiej sprawdziłyby się stocznie orbitalne zaopatrywane windami kosmicznymi znjduącymi się na punktach geostacjonarnych orbity ziemskiej.

    • Not gonna happen, ale pomarzyć zawsze można.

    • Grzegorz „Krigor” Karaś 29 sierpnia 2022 o 06:41

      Zobaczymy, może dożyjemy.

  2. Świetny wyczerpujący temat artykuł. Lubię to.

  3. Ciekawe czy do tego czasu uda im się wyciągnąć Kubricka ze świata umarłych.

  4. Super artykuł!

  5. Kluczem do przyszłości jest hel-3. Paliwo umożliwiające dalekie loty kosmiczne i zieloną energię w planecie matce. Akurat bardzo duże zasoby owego pierwiastka znajdują się na księżycu, czekają tylko na wydobycie. Księżycowe kolonie górnicze to nasza najbliższa przyszłość jeśli chodzi o eksplorację kosmosu.

    • Erm, nie – podejrzewa się, że tam są, a to tylko pierwszy stopień tej piramidy nieprawdopodobieństwa, na kolejnych już czeka choćby ewidentnie zbyt kosztowne wydobycie. Do s-f jak znalazł, ale nikt nie myśli o tym na razie poważnie.

  6. Fajny artykuł ale brakuje mi informacji co na Artemis myślą Chińczycy? Czy oni czasami nie wylecą na księżyc szybciej od Amerykanów?

    • Grzegorz „Krigor” Karaś 29 sierpnia 2022 o 06:39

      Chińczycy nie mają się w zwyczaju chwalić, co planują. A nawet jeśli, to cóż – bariera językowa.

  7. ” Wśród szczęśliwców stąpających po Srebrnym Globie pierwszy raz znajdzie się najpewniej kobieta oraz astronauta o innym niż biały kolorze skóry” – Po tym fragmencie życzę niepowodzenia.

    • O, Polak i Prawdziwy Gracz® w jednym, co za okaz.

    • Może po prostu chciałby żeby ludzi oceniali i wysyłali po umiejętnościach a nie po płci czy kolorze skóry
      Ciekawe że ci sami którzy narzekają na to że biali mężczyźni są faworyzowani, nie narzekają na to że faworyzuje się kogokolwiek innego według jego płci i koloru skóry

    • O, i kolejny, bylibyście najnudniejszymi Pokemonami, bo każdy taki sam xD.

    • @DRVAMPIRE No i własnie dlatego teraz jest szansa. Przecież piszą „Prawdopodobnie”.

      Kobiety zaczęto dopuszczać do lotów dopiero po ostatnim lądowaniu. Czarni mieli wtedy równe prawa od niecałych 10 lat(uzyskali je dopiero w latach 60!).

      Przecież wszyscy mieli równe szanse, więc dlaczego komuś teraz dawać fory?

    • Przecież nie wyślą tam jakiegoś Eazy-E z łapanki w Campton tylko specjalnie przeszkolonego specjalistę i specjalistkę…

    • @Quetz Dziękuję za miłe słowa. To nie jedyne moje zalety. Mam nadzieję, że ktoś się nie zesra po raz kolejny xD

    • Spokojnie, na razie poza tobą nikt, więc trzymamy kciuki, że tak będzie dalej.

    • Bo wszyscy wiedzą, że najlepiej dyskryminacje jednej grupy poprawia się dyskryminując inna grupę. W ramach walki z dyskryminacją unzaliśmy, że niezależnie od zadania najważniejsze są płeć i kolor skóry, reszta tak jak umiejętności, wiedza i przygotowanie są na 2 miejscu.

      Problem nie jest nawet to czy leci kobieta czy czarnoskóry. To nie ma znaczenia. Problem jest chwalenie się tym jakby to było jakieś osiągnięcie samo w sobie. Nie uważam, że decydującym kryterium tego czy ktoś powinien lecieć powinna być płeć i kolor skóry. Szczególnie, że rodzi to później presję w sprawie rezerwowych astronautów.

      Niech po prostu polecą ci najlepiej przygotowani. To jakiej będą płci, rasy czy z kim sypiają nie powinno mieć znaczenia.

    • W pierwszym akapicie masz nieprawde, ale przecież o tym wiesz, bo pisałeś to samo sto razy i sto razy ci tłumaczono, że to tak nie działa. W tym momencie to już tylko emocjonalna potrzeba bycia bigotą z twojej strony, ale to możesz sobie robić w domu, na forum publicznym będziesz za to wyśmiewany – z wielką przyjemnością mogę dodać 🙂

  8. @Krigor, przy wejściu w atmosferę moduł będzie leciał 40 000 km/h a nie 40 000 km/s?

    @Dethkarz a Ty to smutne życie musisz mieć xd

  9. Świetny i wyczerpujący artykuł 🙂 Dzięki i czekam na transmisje ze startów rakiet, do których masa ludzi zasiądzie przy swoich teleodbiornikach, jak pół wieków temu 😉

    • Grzegorz „Krigor” Karaś 29 sierpnia 2022 o 06:36

      Dzięki! Ja też będę oglądać, choć medium inne zapewne. 🙂

  10. Brakuje mi tu jakiejś opcji „lajkowania” artykułów. Super tekst!

  11. @Akron
    Mam złote życie 🙂

  12. Super artykuł. Fajne są te skoki w kosmos w CD-Action. Mam nadzieję, że ten trend będzie kontynuowany i poczytamy o możliwych podbojach kosmosu jeszcze więcej!. Dzięki

  13. Muszą coś robić w tym temacie bo Elon ich wygryzie całkowicie i w końcu ich zamkną.

  14. Na razie to „Misja Artemis” jest najlepszym odcinkiem „Pogromców Mitów”.

Dodaj komentarz