Immortality – recenzja. Sam Barlow Davidem Lynchem świata gier

Immortality – recenzja. Sam Barlow Davidem Lynchem świata gier
To nie pierwszy eksperyment narracyjny w portfolio Sama Barlowa. Co do tego, czy okazał się najbardziej udanym, opinie mogą być podzielone, ale bez wątpienia jest najdziwniejszym i najambitniejszym z dotychczasowych.

Immortality to opowieść o Marissie Marcel, zapomnianej aktorce, której pod koniec lat 60. wróżono ogromną karierę. Z krótkiej notki biograficznej spisanej ręką samego Barlowa dowiadujemy się, że bohaterka urodziła się we Francji i jako młoda dziewczyna próbowała swych sił w modelingu i aktorstwie. Po zagraniu w reklamie mydła została dostrzeżona przez kierownika obsady, pokonała wszystkie rywalki i przypadła jej rola w filmie Arthura Fischera pt. „Ambrosio”, dziele z 1968 roku, które ostatecznie nigdy się nie ukazało.

Immortality

Do trzech razy sztuka

Dwa lata później Marissa dostaje się do obsady „Minsky’ego” – niestety kolejnego pechowego, bo niedokończonego obrazu. Po tym panna Marcel znika na kolejne lata, by w 1999 po raz trzeci spróbować zmierzyć się z nową rolą, tym razem na planie filmu „Two of Everything”. Za kamerą staje reżyser „Minsky’ego”, John Durick, ale dziewczyna znów ma pecha – zdjęcia przerywa nagła śmierć Duricka, a prace nad dziełem zostają wstrzymane.

Po tym wydarzeniu Marissa zapadła się pod ziemię. Nie brakowało spekulacji na temat tego, co się stało z dziewczyną, ale okazja, by poznać prawdę, pojawiła się dopiero w 2020 roku, gdy odnaleziono zbiór taśm z materiałami ze wszystkich trzech obrazów. To sceny z planów zdjęciowych, ale nie tylko; trafiają się również fragmenty castingu, próby czytania scenariusza czy odgrywania niektórych scen „na sucho”, bez rekwizytów i kostiumów, zarejestrowane przypadkowo rozmowy zakulisowe oraz fragmenty talk-show, w których uczestniczyła aktorka.

Immortality

Po co tyle o tym piszę? Bo właśnie tym jest projekt Immortality – gigantycznym zbiorem starych nagrań (czy raczej nagrań stylizowanych na stare), z którymi przyjdzie nam się zapoznać w trakcie rozgrywki. Jak w każdej grze stawiającej na filmowe doświadczenie czy porywającej się na nietuzinkową formę narracji nie miałem tu za wiele do roboty, ale bardzo szybko dałem się wciągnąć w to niemalże osobiste śledztwo. Choć niektóre zapisy z początku wydały mi się nudne, towarzyszyło mi nieustanne wrażenie, że w tym wszystkim jest jakieś drugie dno, a rozwikłanie zagadki zależy od mojej cierpliwości i spostrzegawczości.

Immortality

Okruchy pamięci

Gra symuluje maszynę montażową Moviola, która była używana do przeglądania i edytowania materiału filmowego. Zaczynamy od pojedynczego nagrania, a ono prowadzi do kolejnych, dzięki czemu tworzymy naszą indywidualną siatkę filmową z ikonami odsyłającymi do odkrytych przez nas zapisów. I może zabrzmi to dziwnie, ale świetnie obsługuje się to wszystko padem. Wychylenie analoga w prawo przyspiesza obraz, w lewo – cofa go (dla naszej wygody dostępnych jest kilka prędkości), a krzyżak pozwala przeskakiwać pomiędzy pojedynczymi klatkami.

W każdej chwili możemy wdusić pauzę i przejść w tzw. tryb obrazu, co pozwala wnikliwiej badać kadr i klikać na interaktywne elementy ekranu, najczęściej na wybraną osobę lub jakiś przedmiot. Dzięki funkcji konkordancji system znajdzie nam inne nagranie z tą postacią lub podobnym fantem. Podobnym, niekoniecznie identycznym; może to być przykładowo sztylet czy misa z jabłkami, ale oczywiście nie oznacza to automatycznie, że w nowej scenie ujrzymy dokładnie takie samo ostrze czy owoce.

Immortality

Możemy również przewinąć nagranie do początku lub końca, a także w dowolnym momencie wyjść z niego bez obaw, że nie odnajdziemy sceny, w której przerwaliśmy projekcję; po powrocie do wcześniejszego wideo film otworzy się dokładnie w tym samym miejscu. Ponadto odkryte nagrania da się dla wygody uszeregować chronologicznie, co jest dość istotnym ułatwieniem, bo w gąszczu dziesiątek klipów bardzo łatwo się pogubić. Immortality to gra, w której zasadniczo się nie przegrywa. Możesz co najwyżej znudzić się formą prezentacji i znikomym zakresem możliwych działań, przez co przerwiesz śledztwo i nie odkryjesz wszystkich kart.

Immortality

Na tropie zagadki

System działa ekspresowo, a zakłopotany z początku gracz coraz sprawniej żongluje zapisami, wyławiając z nich okruchy informacji. Oczywiście same filmy się nie zmieniają; jeśli zdecydujemy się wymazać postęp i rozpocząć przygodę od początku, nagrania pozostaną identyczne. Kształtujemy natomiast ścieżkę naszego śledztwa, zawsze inną, zależną przede wszystkim od tego, na co zwrócimy uwagę i jaki punkt w trybie obrazu uznamy za interesujący.

Nawet identyczne wybory w tym samym klipie (przyjmijmy, że klikamy na statystę, który przewija się gdzieś w tle) za drugim razem mogą nas prowadzić do zupełnie innego nagrania. To sprawia, że nie będzie identycznych kombinacji, choć oczywiście z czasem ta misterna sieć połączeń między filmami zaczyna się kurczyć – im więcej odkryjemy, tym częściej wskazany rekwizyt bądź osoba otworzy materiał już nam znany.

Immortality

Na uznanie zasługuje zawodowe aktorstwo całkiem sporej grupy ludzi, którzy brali udział w nagraniach, a także ogrom pracy włożonej w to, by materiały wyglądały tak autentycznie. To nie tylko kwestia ziarnistego filtru – to również kostiumy wykorzystane na potrzeby trzech filmów oraz prywatne ubrania aktorów czy fryzury charakterystyczne dla okresów, w których kręcone były poszczególne obrazy (nie zapominajmy, że analizowane przez nas filmy rzekomo powstawały na przestrzeni ponad 30 lat). Sam połknąłem przynętę, początkowo nabierając się na autentyczność nagrań i wierząc, że Marissa Marcel faktycznie istniała, podobnie jak trzy pechowe filmy, którym nie było dane doczekać premiery. Pieczołowita, diabelnie precyzyjna praca Barlowa i fantastyczne aktorstwo zatrudnionej ekipy złożyły się na niesamowicie wiarygodny efekt. Ale później coś się wydarzyło…

Immortality

Zagubioną autostradą prosto na Mulholland Drive

W dokumencie, który dostaliśmy od wydawcy, pojawiła się informacja, że gra może być nawiedzona. Pochłonięty analizą kolejnych nagrań kompletnie zapomniałem o tej przedziwnej wzmiance. Do czasu. W pewnym momencie pad zawibrował mi w dłoniach – trwało to raptem kilka sekund. Mając dziwne przeczucie, że nie był to przypadek, postanowiłem dokładniej przeanalizować „wskazany” w ten sposób fragment. Wystarczyło w odpowiednim momencie puścić taśmę do tyłu, by coś się zmieniło.

Immortality

Czasem tylko mignie w tle jakaś zjawa lub stojącą na planie aktorkę zastąpi tajemnicza postać, wtedy jeden obraz nakłada się na drugi. Bywa jednak, że pojawi się kompletnie nowe nagranie, odkryjemy tym samym film ukryty w filmie. Są to momentami mocno niepokojące widoki, pachną tajemnicą, niedopowiedzeniem i autentycznie potrafią wywołać ciarki na plecach. Zresztą już na samym początku gry pojawia się ostrzeżenie dotyczące zawartości. W treści wplecionych w grę filmów znajdziemy m.in. przemoc i zbrodnię, Immortality nie stroni od widoku krwi i okaleczeń, sporo w niej nagości, seksu, używek i bluźnierstw. Warto mieć to na uwadze, decydując się na zakup.

Immortality

Już się zamykam, już milczę, już nic więcej nie mówię. Każdy dodatkowy akapit zdradzający coś więcej z fabuły, losów trzech feralnych filmów i samej Marissy Marcel byłby zbrodnią. Immortality historią stoi i jeśli ją odkrywać, to tylko samodzielnie i na własnych warunkach. Na zakończenie dodam tylko, że mój początkowy sceptycyzm szybko się ulotnił, ja zaś czułem się, jakby dane mi było studiować skrawki niedokończonego filmu Davida Lyncha. Uwielbiam pokręconą wyobraźnię tego człowieka, więc jest to najwyższa forma pochwały, na jaką mogę się zdobyć. Jeśli to was do Immortality nie przekona, to poddaję się, widocznie to nie gra dla was. Ale każdemu, kto ceni eksperymentalne formy przekazu, nie stroni od rzeczy dziwnych i nieoczywistych, a także lubi wypełniać fabularne luki własnymi domysłami, szczerze polecam.

W Immortality graliśmy na PC.

[Block conversion error: rating]

5 odpowiedzi do “Immortality – recenzja. Sam Barlow Davidem Lynchem świata gier”

  1. Wspaniale się czyta o takich produkcjach, ale „grać” to by mi się w to nie chciało.

  2. Przestałem czytać po pierwszym akapicie, bo zachęcił mnie do zagrania zupełnie na ślepo.

    Niestety gra jest opóźniona na Androidzie, iOS i Macu, a planuje grać na telefonie, skoro za Netflixa płacę.

  3. No i kupiłem. Nie planowałem, nawet nie wiedziałem o istnieniu tego czegoś. Ale zwyczajnie skusiło mnie to, jak opisałeś to dzieło. Jednocześnie jednak faktycznie lepiej sobie odpuścić akapity, w których naprowadzasz, co może być w grze najbardziej zaskakujące. Ale to nic. Uff, jak to dobrze, że ludziom chce się jeszcze tworzyć coś ryzykownego, nieoczywistego, twórczego.

Dodaj komentarz