Little Orpheus – recenzja. Nudna i zabawna podróż do wnętrza Ziemi

Little Orpheus – recenzja. Nudna i zabawna podróż do wnętrza Ziemi
Pierwotnie Little Orpheus miał ukazać się 1 marca, ale zdecydowano się przesunąć premierę o kilka miesięcy, bo choć to nieszkodliwa platformówka, bano się, że poruszana w niej tematyka wywoła niepotrzebne kontrowersje.

W grze wcielamy się bowiem w Rosjanina, który zgubił bombę atomową; przyznacie, że w świetle koszmaru trwającej wojny to dość niefortunny temat przewodni. Nawiązująca luźno do „Podróży do wnętrza Ziemi” Juliusza Verne’a fabuła rysuje przed nami perypetie Iwana Iwanowicza, sowieckiego kosmonauty zrzuconego w 1962 roku w specjalnej kapsule do wygasłego wulkanu. Mężczyzna wraca po trzech latach, kipiąc od niesamowitych historii. Zastosowano tu ciekawy zabieg narracyjny – rozgrywkę uzupełnia na bieżąco głos z offu, gdyż wszystko, czego doświadczamy, jest opowieścią rozentuzjazmowanego Iwana, który relacjonuje swe przygody porywczemu generałowi.

Little Orpheus

Platformówka dla szachistów

Obawiałem się trochę, że The Chinese Room ulegnie swym nieznośnym ciągotom do przeładowywania każdej sceny dialogami. Brytyjczycy odznaczają się talentem do opowiadania niezłych historii, ale niekoniecznie radzą sobie z ubieraniem ich w należycie mięsistą rozgrywkę. W końcu to właśnie ta ekipa przyczyniła się do spopularyzowania gier nazywanych pogardliwie symulatorami spacerowicza. Tymczasem Little Orpheus miał być platformówką, która w teorii powinna bardziej skupiać się na serwowaniu wymyślnych torów przeszkód, a mniej na snuciu opowieści.

Little Orpheus

I faktycznie, mnóstwo fragmentów służy wyłącznie jako tło do kolejnych przekomarzanek bohatera z przełożonym oraz słuchania, jak z epizodu na epizod generał traci cierpliwość wobec przeciągającej się relacji z podróży. Mnie, przyznam szczerze, udzieliły się podobne emocje i nie miałbym nic przeciwko, by kampanię odpowiednio przyciąć i pozbawić ekranów-wypełniaczy, na których kompletnie nic się nie działo.

Niepokój wzbudzał również smartfonowy rodowód gry, Little Orpheus debiutował bowiem dwa lata temu na urządzeniach z systemem iOS (w ramach Apple Arcade), co niestety jest mocno wyczuwalne. Gameplay okazuje się bardzo schematyczny (przy grze w głównej mierze trzyma nas dowcipna narracja, a w następnej kolejności barwnie odmalowane i zróżnicowane tematycznie otoczenie), z kolei serie wyzwań, z którymi musimy się borykać w trakcie podróży, boleśnie powtarzalne. Większość pułapek środowiskowych wydaje się aż nazbyt czytelna, zapas przestrzeni na skok jest zawsze przesadnie duży, a miejsca, gdzie łatwo zginąć, można policzyć na palcach jednej ręki. Darmo też szukać logicznych łamańców głowy mogących zatrzymać nas na dłużej; całą grę przechodzimy praktycznie z marszu.

Little Orpheus

Dziwy we wnętrzu Ziemi

Do przejścia mamy osiem rozdziałów (no, w zasadzie dziewięć, o czym za chwilę), a scenariusz skrojono na modłę serialu telewizyjnego z obowiązkowym cliffhangerem pod koniec każdego epizodu. Te rozgrywają się w rozmaitych okolicznościach przyrody, kusząc co chwila zmianą otoczenia. I trzeba przyznać, że poziomy potrafią pozytywnie zaskoczyć.

Już na początku trafiamy do gęsto porośniętej dżungli, uciekając przed paszczą T. reksa. Wędrowców złaknionych przygód czeka niejedna atrakcja – przebijanie się przez trzewia wielkiego wieloryba czy zwiedzanie zaginionego miasta Agartha to tylko część z nich. Tak duże zróżnicowanie tematyczne ma jednak swoje wady, bo nie wszystkie epizody trzymają równy poziom. Dla przykładu lodowe pustkowia wydają się zbyt monotematyczne, z kolei etap podwodny, z racji księżycowej grawitacji, przesadnie rozciągnięty.

Little Orpheus

Gra zaliczyła drobny lifting graficzny, by nie raziła zbytnio na dużych ekranach. Poprawiono m.in. tekstury i animacje, ale nie ma co liczyć na rewolucję. Otoczenie odmalowano w kreskówkowym, szalenie barwnym stylu, w który wpisana jest pewna umowność, więc mimo skromnej oprawy na Little Orpheusa przyjemnie się patrzy. Ponadto w odświeżonej wersji pojawił się bonusowy epizod rozgrywany po przygodach z głównej kampanii. Wieńczy go jedyne w całej grze starcie z bossem. Wcześniej po prostu uciekaliśmy przed przeciwnikami, tym razem, zakuci w stalową rybę, możemy podjąć realną walkę w sekwencji wzorowanej na starych automatowych shmupach. Niby nic, a cieszy.

W Little Orpheus graliśmy na PC.

[Block conversion error: rating]

Dodaj komentarz