Świt nowej epoki. „The Last of Us” zrywa z piętnem słabych ekranizacji gier [FELIETON]
![Świt nowej epoki. „The Last of Us” zrywa z piętnem słabych ekranizacji gier [FELIETON]](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2023/03/21/2fb66f2c-4136-4a55-af7d-0db7d30a7583.jpeg)
Uwaga! W dalszej części tekstu znajdują się spoilery z pierwszej części The Last of Us oraz pierwszego sezonu serialu.
„Jak na adaptację gry, ten film jest całkiem niezły” – z takimi opiniami można było zetknąć się, kiedy na ekrany trafiały lepsze ekranizacje marek znanych z komputerów i konsol. Ta konkretna kinowa nisza znajduje się wciąż mniej więcej w tym samym punkcie, w którym w latach 90. i na początku XXI wieku były adaptacje historii komiksowych. Do każdego takiego dzieła podchodzi się z pewną pobłażliwością i dystansem, spodziewając się raczej poziomu „Ulicznego wojownika” z Jeanem-Claude’em Van Damme’em niż Nolanowskich „Batmanów”. Winę za to często ponoszą same studia filmowe, którym chodziło o podpięcie się pod popularność jakiejś marki i wydojenie jej fanów, a nie wyprodukowanie czegoś, co ma jakąś wartość artystyczną.
W tym kontekście „The Last of Us” HBO to coś więcej niż serial – to instrukcja, jak przygotować adaptację, która nie polega wyłącznie na popularności pierwowzoru, lecz broni się jako niezależne dzieło. Udało się uniknąć typowych dla „growych” filmów przywar, jak ciągłe podsuwanie fanserwisu, niezrozumiałe nawiązania, niekończące się sceny akcji i dialogi tłumaczące widzowi, co się dzieje i dlaczego ma przejmować się tym, kto zginie, a kto nie. Nie ograniczono się do prostego odtwarzania cutscenek czy popularnych momentów, jak w zapomnianej już adaptacji Uncharted, gry – notabene – tych samych twórców, studia Naughty Dog. W serialu HBO widać pomysł, innę perspektywę niż w hicie z PlayStation, świetny dobór aktorów i ogromny budżet.

Craig Mazin i Neil Druckmann wzięli fabularny szkielet gry i oblepili go elementami lepiej pasującymi do pasywnego medium, jakim jest telewizja. Dzięki temu zdołali przyciągnąć do telewizorów niegraczy, którzy historię Joela i Ellie dopiero poznają.
Niezwykła nieludzka nieprzyzwoitość
Czasem odcinek „The Last of Us” zamienia się w festiwal gadających głów. Scenarzystów bardziej od walki i przemocy interesuje to, co ich postacie mają do powiedzenia. To wszystko jest oczywiście w pewnym stopniu częścią DNA dzieł HBO. Wystarczy spojrzeć na największe hity tej platformy z ostatnich lat, takie jak „Sukcesja”, gdzie 90% czasu antenowego zajmują bohaterowie rozmawiający w biurach i samochodach. Wielu fanów gry może narzekać na wolniejsze tempo i mniej akcji, z kolei ludzi przeżywających „przemycanie ideologii LGBT” najlepiej ignorować. Tym bardziej, że stanowiły one istotny element oryginału, o sequelu nie wspominając.
W przeciwieństwie do gry w serialu położono większy nacisk na niuansowanie stron konfliktu. Wiemy, czym była grupa Davida, który na potrzeby serialu został przywódcą religijnym. Poznajemy inne powody zmuszające Henry’ego i Sama do ucieczki z miasta, a liderka lokalnych buntowników również dostaje swój czas ekranowy. Tego kontekstu w grze brakowało, ale też nie był on potrzebny, bo to chęć przetrwania napędzała bohaterów, a tym samym gracza. Historia opowiedziana tylko i wyłącznie z perspektywy protagonistów miałaby sens w filmie, ale w formie serialowej efekt mógłby okazać się nużący.

Dzięki temu stawki w adaptacji są większe, bo bardziej osobiste. Widz może lepiej wczuć się w motywacje postaci. Gra traktowała przedstawione realia o wiele bardziej wycinkowo, gdyż nieustannie przebywaliśmy z Joelem i Ellie, którzy po prostu próbowali przeżyć. Naughty Dog stworzyło zły świat złych ludzi zabijających obcych dla zasobów, władzy bądź po prostu pilnujących swojego terenu. Ich okrucieństwo jest banalne. Gracz może łączyć kropki sam i odgadywać lub z czasem odkrywać, czy łupieżcy to tylko zwykli bandyci, czy dobrze zorganizowany gang lub cała społeczność. Albo jak długo grupa Davida żywiła się ludźmi, skoro miała dokumenty dotyczące „tusz” i całe regały przedmiotów należących do ofiar.
Serial HBO podsuwa nam znacznie więcej kontekstów, dowiadujemy się na przykład, dlaczego Ellie jest odporna na działanie kordycepsu. Z jednej strony znika nieco tajemnicy, z drugiej – serial ma okazję wypełnić choć część białych plam uniwersum TLoU. W obliczu informacji, że kolejne sezony najpewniej odejdą od fabuły pierwowzoru – czyli The Last of Us Part II – jeszcze bardziej, jest to obiecujące. My spędzimy więcej czasu z Joelem i Ellie, a twórcy będą mogli rozwinąć się pod względem kreatywnym, tworząc nowe wątki. Ma to też sens finansowy. Kto zarżnąłby po dwóch sezonach kurę znoszącą złote jaja? Pojawia się tu oczywiście ryzyko przesady, jak w przypadku „The Walking Dead”, które zmęczyło widzów, uparcie odmawiając zniknięcia z ramówki, i spadło z popkulturowego Olimpu.

Najtrudniejsze uczucie na świecie
Największą zmianą względem pierwowzoru pozostaje jednak w „The Last of Us” wydźwięk opowieści. Dzieło Naughty Dog porusza wiele tematów: nieprzepracowanej traumy, straty, pułapek przeszłości, dorastania czy znajdowania swojego miejsca na świecie. Serial ma jeden leitmotiv, a jest nim nadzieja.
Najmocniej widać to w trzecim odcinku, ukazującym historię Billa i Franka. W grze ich związek rozpada się, bo Bill tkwi w swojej preppersowej paranoi. Ta nawet pogłębia się, co widać w projekcie związanego z tym fragmentem poziomu, który jest usiany pułapkami. Nie potrafiąc ocalić Billa przed nim samym, Frank opuszcza go tylko po to, by zostać ugryzionym i umrzeć. Twórcy zapewniają więc Billowi gorzką egzystencję w piekle, które sam sobie stworzył.

Scenarzyści adaptacji odwracają sytuację o 180 stopni. Oferują Billowi i Frankowi czułość i miłość, ten pierwszy opuszcza po raz pierwszy w swoim życiu gardę i staje się lepszym człowiekiem. Dzięki temu mężczyźni otrzymują możliwość odejścia na własnych warunkach, a ich decyzja to efekt wzajemnego uczucia i szacunku. Cały trzeci odcinek to zasadniczo kompas moralny serialu, bo pokazuje, że w zniszczonym świecie najlepszym wyjściem pozostaje wiara w drugą osobę. Świat gry jest o wiele bardziej złowieszczy, wyprany z kolorów, pozbawiony jasnych punktów. Inspiracje „Drogą” Cormaca McCarthy’ego wylewają się w jej przypadku z ekranu.
Nowy koszmarny świat
Twórcy serialu są konsekwentni i oferują nadzieję również Joelowi i Ellie. Nadzieję na poprawę ich życia i zbawienie całego świata. Czułość, która powróciła po latach nieobecności do codzienności bohaterów, sprawiła, że dopuszczają się niewyobrażalnych czynów. Mowa tu przede wszystkim o Joelu. Jego marsz śmierci i pozbawienie ludzkości ostatniej (?) szansy na walkę z zarazą to jedna z najmocniejszych sekwencji, jakie dała nam popkultura w ostatnich latach. Podkreśla też ona to, co stanowiło o sile odcinka z Billem i Frankiem – jeśli spróbujesz odebrać człowiekowi nadzieję, będzie o nią walczył do końca. I nie musi to prowadzić do trudnej decyzji czy heroicznego boju. Efektem może okazać się też zgotowana bez litości krwawa łaźnia.

Ostatni odcinek jest perfekcyjnym odwzorowaniem zakończenia gry. Trudno poprawić coś, co tak świetnie działało w pierwowzorze, a scenarzyści serialu w znacznej mierze wiedzieli, kiedy dodać coś od siebie, a kiedy polegać na kolegach z Naughty Dog. Brutalność Joela w finale sezonu świetnie kontrastuje z resztą odcinków, gdzie przemoc stosowano „punktowo”, niejako w ramach przypomnienia, że świat się skończył, a normy społeczne zostały zawieszone. Oczywiście decyzja bohatera spycha go także do roli… no właśnie – kogo? Antybohatera? Złoczyńcy? Kogoś, kto poświęcił przyszłość ludzkości na ołtarzu własnych traum i uczuć? Nieprzypadkowo fani rozmawiają o tym zakończeniu dekadę po premierze gry, a mainstream na nowo tę dyskusję wzniecił.
Rysa, która pojawiła się między Joelem a Ellie, spowodowana kłamstwem tego pierwszego, buduje solidne fundamenty pod drugi sezon. Dzieło HBO jednocześnie uchyla drzwi innym adaptacjom, które w końcu mają szansę pozbyć się łatki „niezłych, jak na coś opartego na grze”. Synergia duetu Druckmann-Mazin, wierność wobec oryginału połączona ze świadomością różnic między grami a serialami i po prostu wysoka jakość tej produkcji dają widzom i graczom – notabene – nadzieję.
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
12 odpowiedzi do “Świt nowej epoki. „The Last of Us” zrywa z piętnem słabych ekranizacji gier [FELIETON]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Świetny tekst. Jestem bardzo ciekaw, na ile rzeczywiście nastąpi odejście od pierwowzoru w drugim sezonie, bo o ile ta szokująca wolta fabularna jest w grze dobrym przyczynkiem do opowieści o niekończącym się kręgu przemocy, to w serialu pewnie można ten temat ugryźć inaczej i dać sobie więcej przestrzeni do eksperymentów. Czekam z niecierpliwością, pierwszy sezon zarówno z perspektywy mojej (gracza) i osoby, z którą oglądałem (nie gracza) był fenomenalny.
Otóż to. Gdybym miał przewidywać, jak twórcy ugryzą filmowo sezon drugi, to praktycznie na samym początku dostaniemy przynajmniej jeden cały odcinek dedykowany postaci Abby, tzn. jej genezę. A potem kolejne odcinki będą się narracyjnie przeplatać, trochę jak w grze. Nim do wątku golfowego dojdzie, myślę że twórcy nas na to przygotują. Wiem, że to brzmi enigmatycznie dla tych, co nie grali, ale naprawdę nie chcę tu psuć nikomu wrażeń. Drugi sezon, zgaduję, zakończy się po pierwszym pojedynku wiadomo-kogo z wiadomo-kim. Tak to widzę. A jeśli chodzi o eksperymenty, czy tam nowe rozwiązania, rozszerzenia niektórych wątków, to jeśli będą one na poziomie trzeciego odcinka 1. sezonu, to będzie dobrze, bo to był dla mnie i dla żony chyba najlepszy epizod. Może dlatego, że znając grę, nas zaskoczył (w sensie pozytywnym), bo praktycznie cała reszta w miarę wiernie odtwarzała najważniejsze sceny z gry. Cóż, jeśli twórcy pójdą tą drogą i dalej będą tak konsekwentni, to kolejne sezony adaptujące growe Part II nie tylko będą lepsze od tego, co już dostaliśmy, ale po prostu podpalą internet 🙂
Też jesteśmy fanami trzeciego odcinka, i gdy czytam opinie że był nudny, to myślę, że ich autorzy zwyczajnie nie zrozumieli do koṅca intencji serialu. Świetnie byla ona wyłożona w recenzji Zwierza Popkulturalnego, polecam bardzo.
Co do dalszej fabuły, to istnieje też mozliwość calkowitego pominięcia wątku golfowego i choć byłoby to karkołomne, to myślę, że wykonalne. Jego konsekwencje są tak drastyczne dla aktorów w niego zaangażowanych, że wcale bym tego nie wykluczał. Ale internet tak czy siak będzie podpalony :-).
Powiem tak, aktorzy dalej mogę sobie być w serialu, przecież retrospekcji nie brakowało w grze i postacie w taki czy inny sposób, ale jednak były z nami prawie do napisów końcowych. A jeśli wątku golfowego faktycznie zabraknie, to będę bardzo rozczarowany. Kurde, ależ to się ciężko pisze bez rzucania spoilerami 🙂
Prawda, masakrycznie ciężko :). Zobaczymy, jakie decyzje podejmą, ogólnie zdobyli moje zaufanie tym sezonem, więc jestem zaintrygowany dalszym ciągiem.
Part II wg Druckmanna ma być podzielony na min. 2 części – możliwe więc, że w 2 sezonie serialu dostaniemy raczej coś na kształt tych 5 lat życia Ellie i Joela w Jackson, a Abby – w Seattle. Dałoby to gigantyczne pole manewru Mazinowi i Druckmannowi w kwestii poszerzania uniwersum TLOU o kolejne historie, postacie, wydarzenia nieobecne w grach. Ja osobiście kupowałbym taką wersję sezonu 2 w całości.
Może Tiger Woodsowanie zostanie przedstawione dopiero na koniec 2 sezonu jako cliffhanger przed sezonem 3 (ależ by to było mocne i złe jednocześnie, szczególnie dla ludzi nieznających Part II !), albo rozpocznie sezon 3? Mam nadzieję, że twórcy nie będą bali się przedstawić golfiarskiej ekspresji Abby w swej pełnej brutalności, podobnie jak i późniejszej konfrontacji w Oceanarium (to mnie chyba jeszcze bardziej rozwaliło niż cały początek Part II).
W którąkolwiek stronę nie pójdzie serial – mam nadzieję, że utrzyma poziom i ducha gry tak doskonale, jak robi to do tej pory
Fajny serial, dobrze wygląda, dobrze zagrane, ogólnie nie ma lipy. Ale jakoś nie miałem tak jak przy niektórych serialach, że gdy kończył się odcinek to nie mogłem doczekać się kolejnego. Nie wciągał jakoś i nie trzymał w napięciu. Chyba oglądałem bardziej dlatego, że lubię grę i taki świat postapo z zombie oraz Pascala.
Mi się serial nie podobał, mogli zrobić dwa sezony i dać wycięty kontent z oryginału.
Według mnie serial jest dobry ale nie rewelacyjny….. Do dobrych nowych wątków mogę spokojnie zaliczyć cały pierwszy odcinek i o wiele bardziej rozbudowane wprowadzenie w postaci szerszego wyjaśnienia czym jest ten grzyb więcej z życia prywatnego Joela przed Epidemią I ten wątek w Jakarcie…. Scenografia Efekty specjalne cgi stały na bardzo wysokim poziomie Pedro Pascal Naprawdę świetnie wypadł a rzeczy które mi się nie podobały to no cóż odc 3 (oooooo już widzę te hejty shadona że homofob itd) Ale ten odcinek pomijając to co poruszał zwyczajnie mnie wynudził i tyle. Pominięcie zupełne przekradania się do mostu i wątek sama i jego Brata ukazany w serialu był jakiś taki nijaki Nijako też ukazany przełomowy moment kiedy to Eli Ratuje Joela….. W grze było to o wiele lepiej zrobione pominięty wątek tamy… odcinek poświęcony wydarzeniom z dodatku też taki trochę nudnawy. Szkoda że nie zrobili tak że retrospekcje przeplatały się z Szukanie m przez Eli zapasów lub Lekarstw dla Joela ale za to odcinek ostatni mega świetny….. Ode mnie takie 7,5 na 10 i generalnie Zgadzam się że to jedna z lepszych Gradaptacij EDit przy drugi podejściu równocześnie z przechodzeniem gry to stwierdzam że serialowa Eli jest zbyt Wulgarna sypie wiązankami na prawo i lewo i jest zbyt prostacka, Owszem Growej Eli zdarzyło się bluzgnąć tu i ówdzie ale growa była bardziej jak by to ująć spokojniejsza mniej wredna… A serialowa to prawie cały czas bluzga i jest czasem zbyt arogancka.
i tak według mnie lepsza jest gra niż serial.
Dla mnie to guano i zmarnowany czas. Mówię to jako fan gry, którą przeszedłem wielokrotnie.
Z.ebali wszystko co mogli, od doboru aktorów po prowadzenie fabuły.
Dno, dna. A na ewentualną kontynuację leję ciepłym moczem.
Serial super, do ideału zabrakło wierniejszego potraktowania zarażonych- w grze mialo więcej sensu, że dojrzewali, jak te mrowki w realu. W serialu ten „pocałunek” z 2go odcinka i dlugotrwala hibernacja i wzbudzanie przez grzybnie przekombinowane. Jeszcze to, że wycięli ratowanie Ellie przez kanibala osłabiło zaskoczenie, jak wyznał, że jej szukali… za mało zombie w zombieapokalipsie