rek

Recenzja RoboCop: Rogue City. Moje guilty pleasure

Gra, o którą nikt nie prosił, ale której każdy potrzebował. Pisząc „każdy”, mam oczywiście na myśli wychowanków ostatnich dekad minionego stulecia, ery gum Donald, oranżady w woreczkach i osiedlowych wypożyczalni kaset VHS.

Ciepło wspominam te świątynie magnetyzującego kiczu, oblepione plakatami, pełne krzykliwych okładek, czasem upychanych na przestrzeni o rozmiarach ciasnej piwnicy. Całe rzędy filmów władających naszą wyobraźnią, a wśród nich obowiązkowo akcyjniaki, w których rządzili twardzi kolesie tacy jak Rambo, Terminator czy RoboCop. I właśnie pod adresem tych perełek popkultury rodzime studio Teyon napisało kilka listów miłosnych. Pierwszy został skreślony niepewną ręką, okazał się krótki i pełen rażących błędów, drugi wypadł już zdecydowanie lepiej, bo – choć niepozbawiony wad – był pełen pasji i licznych odniesień do uniwersum, z którego czerpał. Najwyższa pora na lekturę trzeciego.

„You’re dead! We killed you!”(*)

Kultowy film Paula Verhoevena z 1987 roku jak w soczewce skupia wszystko, co kojarzy się z kinem akcji tamtych lat: ma krewkich bohaterów rzucających czerstwe dialogi, kiepskie efekty specjalne i starą, dobrą przemoc. A to przecież nie koniec zalet! Z ulgą donoszę, że w Rogue City znajdziecie te elementy w nadprogramowych wręcz ilościach.

RoboCop: Rogue City

Autorska wizja krakowskich twórców jest przede wszystkim wierna materiałowi źródłowemu. Nie zrobili jej na klęczkach, ale też nie próbowali wyważać otwartych już drzwi, tylko czerpali garściami ze źródełka, dzięki czemu odwiedzimy charakterystyczne dla serii miejscówki i spotkamy dobrze znane twarze. Fani pierwszej i drugiej części filmowej trylogii (rebootu z 2014 roku z oczywistych względów nie bierzemy po uwagę) poczują się, jakby po długiej nieobecności wrócili do domu.

(*) Wszystkie śródtytuły są cytatami zaczerpniętymi z pierwszej części filmu.

„Nice shooting, son, what’s your name?”

Gra to prosta liniowa strzelanka wzbogacona o kilka fabularnych rozgałęzień i zaskakująco rozbudowany (jak na retro shooter) system rozwoju. Wcielamy się oczywiście w samego RoboCopa, który służy obywatelom miasta Detroit, zasilając szeregi miejscowej policji. Akcję Rogue City osadzono między drugą a trzecią częścią filmu; niektóre dzielnice zostały całkowicie zdominowane przez rywalizujące ze sobą gangi, a na podziemnym rynku rządzi silnie uzależniający narkotyk nuke (możecie go pamiętać z „RoboCopa 2”). Dodatkowo w mieście pojawił się nowy gracz i ma zamiar wtłoczyć do obiegu furę pieniędzy, więc o względy niebezpiecznego bandziora zaczynają zabiegać kolejne grupy przestępców. Źle się dzieje, trzeba działać.

RoboCop: Rogue City

Zdecydowana większość kampanii mija nam na eksplorowaniu liniowych lokacji i rozwalaniu makówek nadbiegających zbirów. Choć pewnie wielu z was się ze mną nie zgodzi, uważam, że RoboCop jest dość niewdzięczną postacią jako bohater pierwszoosobowej strzelanki. To ogromny kloc, który się kulom nie kłania. Pół biedy, że nie potrafi kucać ani nie klei się do osłon, bo te braki nadrabia dość dużą odpornością. Gorzej, że skok to dla niego również rzecz nieosiągalna, a i sprinter z niego raczej marny. Jeśli natomiast o strzelanie chodzi, trudno o lepszego kandydata.

„Dead or alive, you are coming with me”

Na podstawowym wyposażeniu znajdziemy pistolet Auto-9, którym Alex Murphy posługiwał się w filmie. Tym potężnym gnatem spokojnie rozwiążemy większość problemów, szczególnie że dysponujemy nieograniczonym zapasem amunicji, a samą klamkę możemy dodatkowo rozwijać, wykorzystując płytki drukowane i umieszczając w odpowiednich gniazdach zdobyczne czipy. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by podnosić spluwy ustrzelonych zbirów, a jest w czym wybierać: pistolety, broń maszynowa, strzelby, snajperki czy nawet ciężkie karabiny, które znajdziemy przy opustoszałych stanowiskach obronnych. Robo potrafi również solidnie przywalić z piąchy, a zatrzaśnięte drzwi wyważyć – wtedy wszystko zwalnia, my zaś mamy możliwość wykoszenia towarzystwa w efektownym slow-mo.

RoboCop: Rogue City

Bohater może też chwytać fanty nieprzyspawane do podłogi i ciskać nimi w przeciwników. Butle z gazem lub miny od razu narobią sporo hałasu, ale jest tego znacznie więcej. Krzesła, kineskopowe telewizory, motocykle czy nawet same gangusy – niemal wszystko posłuży nam jako broń miotana. W trakcie jatki niezmiennie cieszy się gęba, bo Rogue City to shooter bardzo krwawy i uroczo staroszkolny. Sztuczna inteligencja pozwala wrogom chować się za przeszkodami i ciskać nam granaty pod nogi, generalnie jednak przeciwnicy zachowują się jak cele na strzelnicy, często i gęsto wystawiając się na kulkę.

„Your move, creep!”

Makówki pękają niczym przejrzałe arbuzy, odstrzelone kończyny fruwają jak w kultowym Soldier of Fortune, a ściany dookoła pokrywają się krwawymi kleksami. Miodzio. Spróbujcie strzelić delikwentowi w krocze (jest za to trofeum!), a od razu przypomni wam się pewna scena z filmowej „jedynki”. Z początku przebijamy się przez wraże oddziały niczym taran, ale im dalej w las, tym większe zróżnicowanie w szeregach wroga. Gdy pojawiają się snajperzy, goście wzywający wsparcie czy kolesie z granatnikami, trzeba nieco rozważniej podchodzić do tematu, ale w razie zebrania nadprogramowego łomotu możemy posłużyć się ogniwem regeneracji działającym jak klasyczna apteczka. Spore wrażenie robi również destrukcja otoczenia: kule kruszą mur i odłupują tynk ze ścian, szyby pękają, a biurowe przepierzenia zamieniają się w sterty drzazg i oczywiście cały ten syf wesoło lata w powietrzu. Jak już kończymy zabawę, pobojowisko jest takie, że nie uprzątnęłaby go nawet ekipa programu „Dom nie do poznania”.

CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Liniową strukturę kampanii postarano się rozbić podziałem na zadania główne i poboczne. Większość dużych spraw rozpoczyna się na komisariacie, gdzie meldujemy się na odprawach, ale w międzyczasie co krok trafia się jakaś robótka na boku. Wystarczy przejść się korytarzem i zagadnąć gościa mającego dla nas jakąś sprawę, by wplątać się w bonusową drobnicę, jak chociażby misję, w której musimy zebrać na kartce z życzeniami podpisy kolegów, co ostatecznie kończy się szukaniem ręcznika dla gliniarza skitranego pod prysznicem. Takich pretekstowych zapychaczy tu nie brakuje; bywają nudne, ale na ogół są też krótkie i banalnie proste, więc dla samych punktów doświadczenia warto je zaliczać.

RoboCop: Rogue City

Często jest też tak, że jak już wypuścimy się w teren, lądując w jakiejś większej lokacji, to w trakcie zaliczania głównego questa napatoczymy się na opcjonalne wątki, np. wchodząc do stojącego na uboczu budynku. Czasem uwalniamy zakładników, kiedy indziej węszymy za dowodami obciążającymi gang albo buszujemy po piwnicy, szukając zaginionego kota – grunt, że wszystko się liczy do ogólnego bilansu i odpowiednio nas nagradza. Ponadto na każdym kroku można znaleźć dowody zbrodni (narkotyki, podrabiane dokumenty, skradzione portfele czy biżuterię), a zebranie odpowiedniej liczby podobnych fantów pozwala odhaczyć cel dodatkowy.

„Stay out of trouble”

Większość przygody mija nam na urządzaniu demolki w zamkniętych miejscówkach: magazynach fabrycznych, banku, stacji telewizyjnej czy galerii handlowej, salonie gier bądź wypożyczalni kaset. Miłym wyjątkiem jest wycinek jednej z dzielnic miasta Detroit. To raptem kilka ulic na krzyż, ale dostajemy tam pełną swobodę i sporo atrakcji nadprogramowych. Czasem są to kilkuminutówki, gdy ruszamy śladem graficiarza i wyciągamy go z kosza na śmieci, kiedy indziej wieloetapowe zadania, w których latamy z miejsca na miejsce jak kot z pęcherzem, by znaleźć podejrzanego albo przesłuchać kolejnego świadka.

Od czasu do czasu musimy przeskanować otoczenie, aby znaleźć ukryte ślady i dokonać trafnej diagnozy, ale to bardzo krótkie przestoje, które nie są w stanie zatrzymać nas na dłużej. Cieszy też, że w tym wszystkim nie zapomniano o policyjnej rutynie, możemy więc wlepiać mandaty za drobne wykroczenia, np. za parkowanie zbyt blisko hydrantu czy palenie na stacji benzynowej. Tak, uczciwy gliniarz żyje nie tylko z przerabiania przestępców na powidła, a RoboCop odnalazłby się – jak widać – również w roli strażnika miejskiego. Fajne jest także to, że w wielu przypadkach mamy możliwość zdecydowania, czy chcemy być niczym Sędzia Dredd i za zakłócanie porządku publicznego przyklepać delikwentowi dwa dożywocia, czy jednak puścić go wolno, udzielając tylko pouczenia. Takie smaczki budują klimat.

RoboCop: Rogue City

Wszystkie zaliczone aktywności nagradzają nas doświadczeniem, to zaś przekłada się na punkty, które wydajemy w ośmiu kategoriach. Obok standardowych pokroju walki, pancerza czy żywotności są też mniej oczywiste, jak psychologia (mniejsze wymagania dla opcji dialogowych) czy skanowanie (wpływa na zasięg wizji dochodzeniowej). Każdą z kategorii można rozwijać do 10. poziomu, a na trzech z nich pojawiają się bonusowe atuty (przykładowo łamacz zabezpieczeń dostępny na drzewku inżynierii pozwala otwierać sejfy bez znajomości właściwej kombinacji).

„Thank you for your cooperation. Good night”

Rogue City to cała masa fanserwisu, włożono mnóstwo pracy w to, by miłośnicy marki mogli ucztować, wyłapując liczne smaczki i nawiązania. Wracają kultowe teksty z „RoboCopów” czy znane z nich lokacje. Nie zabrakło robotów ED-209, jest nawet scena, która zgrabnie naśladuje tę z filmu, gdy maszyna sfiksowała, mylnie oceniając zagrożenie. Na posterunku wysłuchamy odprawy prowadzonej przez sierżanta Reeda, a w akcji czasem będzie nam towarzyszyć partnerka Anne Lewis. W głośnikach usłyszymy nieśmiertelny motyw muzyczny, grę, podobnie jak filmy, otwiera z kolei scena telewizyjnych wiadomości zaserwowanych w nieco karykaturalnym tonie (i też prowadzi je Casey Wong). 6000 SUX, samochód, którym pod koniec części pierwszej woził się główny złol, powraca jako przedmiot kradzieży w jednej z pobocznych misji (można go również spotkać na ulicach), gdy zaś radiowóz wjeżdża z impetem na stromy podjazd przy komendzie, identycznie jak w filmie podwozie krzesze iskry. I tak dalej.

RoboCop: Rogue City

Przyznam, że nie byłem fanem wcześniejszych gier studia. Rambo chciał wyskoczyć poza ramy klasycznego celowniczka, ale kiepsko mu to wychodziło, Terminator z kolei mógł się pochwalić ambitniejszymi założeniami, ale zwyczajnie mnie wynudził. Z RoboCopem jest inaczej. To nie gra wybitna, AI w niej nie istnieje, fizyka lubi wariować, kwestią dyskusyjną pozostaje też w moim odczuciu zbyt wysoka cena. Produkcja potrafi jednak sprawić masę frajdy, szczególnie w krótkich sesjach. Cieszy również to, że obcujemy z tytułem, który fabularnie spina się z filmowym uniwersum i robi to tak dobrze, że mógłby być traktowany jako pełnoprawna część trzecia zamiast dużo gorszego filmu z 1993 roku, zamykającego oryginalną trylogię. Ciekaw jestem, kto z wielkich przedwiecznych wyląduje na celowniku krakowskiej ekipy w następnej kolejności. Może Sędzia Dredd? Grałbym jak szalony.

W RoboCopa: Rogue City graliśmy na PC.

[Block conversion error: rating]

13 odpowiedzi do “Recenzja RoboCop: Rogue City. Moje guilty pleasure”

  1. „Bezkompromisowa rozpierducha, w której nie znajdziecie dużego budżetu czy przebłysku geniuszu, ale jak na dłoni widać włożone serce” – czyli lepsza produkcja niż 90% wychodzących gier AAA.

    Jak będzie okazja to z chęcią sam obczaję bo Robocop’a to film bliski mojemu sercu.

  2. Po ograniu dema miałem identyczne odczucia. Fajnie, że gra się udała.

  3. Ta ga Od twórców jednego z największych Crapiszczy czyli Rambo the wideo game Jest 1000 razy lepsza niż Nowy cod MW 3.0 SERIO!! O wiele lepsza fabuła Świetny feeling strzelania O wiele dłuższa Mega klimat. Fakt niektóre questy są w stylu idź zbierz i przynieś ale i niektóre to rozbudowane sprawy kryminalne które musimy rozwiązać.. Co prawda nie są jakoś mocno skomplikowane ale są.. Jedynie to powolne kroczenie mające oddać kroczenie robota trochę irytuje i bezmyślni wrogowie ale stylówa zobowiązuje. Niektóre Robocie żarty Robo copa są zabawne. Ja się pozytywnie zaskoczyłem bo Poprzeni terminator nie był tak tragiczny jak Rambo ale też jakoś nie zachwycał… Jeśli by poszli za ciosem to chętnie zobaczył bym w ich wykonaniu Serię Zabójczej Broni. Kurde muszę Film obejrzeć bo już lata temu go nie widziałem.

  4. Film był przede wszystkim doskonałą satyrą, nikt jak Verhoeven nie potrafił przedstawić swoich czasów w krzywym zwierciadle i na tyle uniwersalnie, ze film pozostaje aktualny do dziś. Słyszę, ze choć gra może nie dorasta do tego poziomu, to nadal jest bardzo zabawna, więc na pewno obczaję chociaż demo.

  5. Czyli wreszcie dobry fps z robocopem. I to od polskiego studia. Miałem styczność z tym potworkiem od atlusa i bardzo ubolewałem, że jedyna (wtedy) gra z robocopem na pc to taki straszny chłam.

  6. Ocena wydaje się być nieco zaniżona względem odczuć przedstawionych w recenzji. Ale może to moja jej subiektywna interpretacja 😉

  7. Kolejnym tytułem do gra-daptacji mógłby być „Człowiek Demolka”.

    • Ja bym mega zobaczył nawet w takim samym wykonaniu Serię zabójczej Broni albo Jeszcze bardziej Kiczowate i dojechane Inwazja na USA z Chukiem Norisem.

  8. Czytam kolejne akapity i kurde… jak ja chciałbym w to zagrać! Ale tyle wychodzi teraz gier, że muszę poczekać na jakąś dobrą promocję 🙁

    • Zawsze możesz demko ograć które jest za darmo i sam się przekonać czy są to słuszne Recenzje.

  9. Niesamowicie!

  10. To ja tylko wspomne że Teyon jest Polski. W końcu konkurecja dla CPR XD.

Dodaj komentarz