Rosjanie wykluczeni z misji na Marsa

Powodem wspomnianego zawieszenia prac była oczywiście inwazja Rosjan na Ukrainę. Federacja Rosyjska, a konkretniej jej agencja kosmiczna Roskosmos, miała być odpowiedzialna za wystrzelenie lądownika w kosmos oraz opracowanie technologii odpowiedzialnej za lądowanie na Czerwonej Planecie.
ESA: na Marsa bez Rosjan
Okazuje się jednak, że program będzie kontynuowany bez Rosjan. Prace nad kolejną misją w ramach programu ExoMars będzie kontynuować konsorcjum składające się z firm Thales Alenia Space oraz Leonardo. Europejska Agencja Kosmiczna postawiła przed nimi zadanie opracowania platformy sprzętowej i zaplanowania wejścia w atmosferę Marsa, hamowania i wylądowania na powierzchni planety. Kontrakt opiewa na 522 mln dolarów.
Co ciekawe, Rosjan najprawdopodobniej zastąpią również Amerykanie. Wystrzelenie lądownika i skierowanie go w stronę Marsa przeprowadzi NASA. Start misji planowany jest na koniec 2028 roku. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to po wylądowaniu na Czerwonej Planecie łazik Rosalind Franklin zacznie pobierać próbki gruntu z głębokości 2 metrów. Urządzenie ma ważyć około 180 kg, pracować przez pół roku, a badania umożliwi m.in. pokładowy mikroskop.
Brak szczęścia
Jak do tej pory europejski program ExoMars mierzy się jednak z licznymi problemami – przez niektórych określany jest wręcz mianem pechowego. Najpierw bowiem pojawiały się usterki w fazie projektowej, potem wysłany w ramach pierwszej fazy programu lądownik Schiaparelli rozbił się o powierzchnię Czerwonej Planety. Na orbicie naszego kosmicznego sąsiada udało się jednak wówczas umieścić sondę Trace Gas Orbiter, która zajęła się sporządzaniem mapy gazowej atmosfery oraz poszukiwaniem podziemnego lodu.
Statek ma również zapewniać komunikację innym misjom z Ziemią – sukces ten jednak został przyćmiony wspomnianym już zawieszeniem drugiej fazy programu. ESA po przeprowadzeniu kalkulacji doszła do wniosku, że TGO będzie działać nawet jeśli weźmiemy pod uwagę rzeczone opóźnienia. W takiej sytuacji pozostaje więc trzymać kciuki, by całość rzeczywiście się „spięła”.
Foto: ESA