Sand Land – recenzja gry. Gdy „Mad Max” spotyka „Dragon Balla”

Sand Land – recenzja gry. Gdy „Mad Max” spotyka „Dragon Balla”
Chociaż najnowsza produkcja ILCA nie jest grą pozbawioną wad, a w wielu miejscach dają się we znaki jej ograniczenia budżetowe, przemierzanie pustynnych krain za sterami pojazdów okazało się szalenie satysfakcjonujące. Trudno wyobrazić sobie piękniejszy hołd dla zmarłego 1 marca Akiry Toriyamy, twórcy „Sand Landu”.

Na wstępie cofnijmy się do 2000 roku. Wtedy to debiutuje „Sand Land” – krótka, bo zaledwie 14-odcinkowa manga twórcy znanego głównie dzięki legendarnemu „Dragon Ballowi”. Toriyama, zmęczony długoletnią pracą nad przygodami Son Gokū, skupiał się już wówczas na drobniejszych projektach. Chociaż opowieść o księciu demonów została przyjęta przez czytelników bardzo pozytywnie, przez wiele kolejnych lat wydawała się zamkniętą historią, która zostanie zapamiętana wyłącznie jako jeden z mniej znanych komiksów „tego gościa od Smoczych Kul”.

Sytuacja zmieniła się dopiero pod koniec 2022 roku, kiedy to zapowiedziana została filmowa adaptacja mangi, a krótko po jej premierze serial animowany składający się w połowie z pociętej na odcinki pełnometrażówki i w połowie z nowej historii dopisanej po latach przez mistrza Toriyamę. Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się pierwsze informacje o gradaptacji, za którą odpowiadać miało niezbyt znane japońskie studio ILCA, mogące pochwalić się dotąd wyłącznie dwoma tytułami: Pokémon Brilliant Diamond / Shining Pearl oraz One Piece Odyssey. Obie gry ocenione zostały nieźle, ale daleko im było do wielkich hitów. Stąd też nie oczekiwałem, że Sand Landowi uda się przykuć mnie do monitora na długie godziny. Jak się okazało, niesłusznie.

Sand Land

Nie ma wody na pustyni

Tytułowy Sand Land to niegościnny kraj, w którym na skutek katastrofy ludzkość cierpi z niedoboru najważniejszego dla przetrwania surowca: wody. Naturalne źródła dawno wyschły, a obfitych opadów nie pamiętają już nawet najstarsi mieszkańcy. Niewielkimi zapasami dysponuje jedynie armia królewska, każąca płacić obywatelom wysoką cenę za najmniejsze ilości życiodajnego płynu.

Krainę zamieszkuje również rasa demonów, którym niezbyt podoba się kontrola nad wodą złowrogo nastawionych do nich ludzi. Stwory organizują zasadzki na przemierzające pustynię konwoje królewskie wożące zaopatrzenie. Na czele rozbójników stoi sam syn króla Lucyfera, Belzebub. Książę, mimo młodego wieku, robi wszystko, by zasłużyć na swe imię. O jego niecnych czynach krążą legendy. Pożyczoną grę komputerową oddał raz trzy dni po terminie. Podobno, o zgrozo, czasem nawet nie myje rąk po skorzystaniu z toalety!

Sand Land

Do wioski zamieszkiwanej przez piekielne stwory niespodziewanie przybywa Rao, szeryf jednej z wyniszczonych osad. Były wojskowy prosi wrogą rasę o pomoc. Jest przekonany, że znalazł dowód na istnienie, gdzieś pośród niedostępnych fragmentów pustyni, Legendarnego Źródła, którego nieograniczone pokłady wody mogłyby służyć zarówno ludziom, jak i demonom. Po krótkich namowach (i uzyskaniu zgody od taty) Belzebub decyduje się wesprzeć Rao. Na polecenie księcia do ekipy dołącza, chociaż bardzo niechętnie, Rabuś, jeden z zamieszkujących wioskę stworów, któremu w złodziejskim fachu pomaga zazwyczaj przebranie Świętego Mikołaja. Drużyna wyrusza na wyprawę nie tylko przez piaszczysty świat, ale też sąsiednie krainy.

Sandbox Land

Trudno jednoznacznie zakwalifikować Sand Land do konkretnego gatunku. Dziełu ILCA najbliżej będzie zapewne do gry action RPG. Za punkty doświadczenia zdobywane podczas przemierzania otwartego świata i wykonywania questów zlecanych nam przez jego mieszkańców rozwijamy naszych bohaterów – nie tylko Belzebuba, którego poczynaniami kierujemy, ale też pozostałych członków drużyny. Równie ważnym, o ile nie ważniejszym, elementem rozgrywki są pojazdy. W pierwszych minutach zabawy otrzymujemy dostęp do czołgu, a w kolejnych godzinach dochodzą do niego inne wehikuły. Każdy ma określone mocne strony.

Sand Land

Czołg strzela niszczącą niektóre głazy amunicją, motocykl pozwala rozwijać duże prędkości i przekraczać ruchome piaski, a jump bot dostaje się na trudno dostępne skalne półki. Za zaliczanie zadań i pokonywanie przeciwników otrzymujemy również surowce i części – dzięki nim możemy produkować ulepszenia, dodatkowo zwiększające możliwości naszych maszyn. Kombinowania jest tak dużo, że w garażu spokojnie da się spędzić długie godziny. A jeśli komuś wciąż mało, nic nie stoi na przeszkodzie, by upiększać swoje pojazdy elementami kosmetycznymi czy zmieniać ich kolory.

Główna fabuła, choć nieco miesza w chronologii wydarzeń, z grubsza trzyma się opowieści przedstawionej w mandze i serialu animowanym. Osoby znające oryginał nie powinny szykować się w tej kwestii na większe zaskoczenia. Developerzy mocno popracowali natomiast nad zadaniami pobocznymi, bo te bardzo rozbudowują Krainę Piasku. Świat wypełniony jest osadami, w których spotkamy zlecających nam zadania enpeców, odwiedzimy antyczne ruiny ze skarbami czy posterunki armii i obozowiska pustynnych bandytów. Możemy też stawiać czoła zamieszkującej piaski faunie: od niewielkich pterodaktyli, przez większe dinozaury czy skorpiony, aż po gigantyczne smoki geji, potrafiące stanowić spore wyzwanie nawet na dalszym etapie gry.

Sand Land

Ważnym elementem jest też miasteczko Spino. W trakcie zabawy przyjdzie nam wykonywać dla jego mieszkańców kolejne questy, dzięki którym ta początkowo mocno podupadła osada odzyska swój dawny blask, a dla gracza stanowić będzie swoisty hub. Da się na miejscu rozbudowywać swoją flotę maszyn czy uzupełnić zapasy.

Wciąż brakuje wam atrakcji? Dorzućmy do tego polowanie na bandytów, za którymi wystawiono listy gończe, naprawianie zniszczonych wież transmisyjnych odsłaniających kolejne fragmenty mapy albo organizowane w kilku miejscach wyścigi pojazdów. A, mamy jeszcze infiltrowanie baz armii Sand Landu. Wówczas gra staje się skradanką. Nie brakuje również elementów platformowych, gdzie kamera zmienia swoje ustawienie i bohatera obserwujemy od boku. Na nudę naprawdę nie można narzekać.

WIĘCEJ PRZECZYTASZ NA KOLEJNEJ STRONIE

Zachód słońca nad pustynią

Od pierwszych minut gra urzeka swoją wspaniałą oprawą. Zastosowany cel-shading bardzo upodabnia ją do anime (przy produkcji serialu również posługiwano się grafiką komputerową). Postacie wyglądają przy tym, jakby nad stworzeniem modeli pracował sam autor mangi. Charakterystyczną dla Toriyamy mimikę czy gesty odwzorowano perfekcyjnie. Prawdziwy zachwyt pojawia się jednak dopiero, gdy otwiera się przed nami świat gry. Sand Land działa na piątej generacji Unreal Engine’u i silnik ten wykorzystano znakomicie.

Pustynne tereny ogląda się z nieukrywaną przyjemnością zwłaszcza o zachodzie słońca (w tytule zaimplementowano dynamicznie zmieniający się system dnia i nocy). Sand Land, mimo iż w większości wypełniony żółtymi piaskami, potrafi zaprezentować całą paletę barw. W tym aspekcie chylę czoła przed twórcami, bo wykonali naprawdę wspaniałą pracę. Gra na PlayStation 5 działała w płynnych 60 klatkach na sekundę i wartość ta nie spadała nawet w trakcie najbardziej zaciętych starć.

Sand Land

Równie wysoką jakość prezentuje oprawa dźwiękowa. Nie jest to może muzyka, który przejdzie do historii growych soundtracków, ale przyjemna gitara akustyczna idealnie pasuje do nieśpiesznej eksploracji, płynnie przechodząc w nieco mocniejsze brzmienia podczas walk. To doskonała muzyka tła – budująca atmosferę, ale niewybijająca się niepotrzebnie na pierwszy plan.

Na plus zaliczam również voice acting. Głosów bohaterom użyczyli aktorzy, którzy wcielili się już w postacie przy okazji angielskiego dubbingu anime. Zarówno dojrzały i stanowczy Rao, jak i wiecznie marudzący Rabuś oraz kipiący pewnością siebie, chociaż nieco dziecinny Belzebub wypadli świetnie.

Sand Land

Piach w szprychy

Im dłużej gramy w Sand Land, tym bardziej na pierwszy plan wybijają się elementy, na które twórcom ewidentnie zabrakło czasu i budżetu. Nad częścią z nich łatwo można przejść do porządku dziennego. Uproszczone animacje postaci przekazujących sobie niewidzialne przedmioty czy udźwiękowienie trzecioplanowych enpeców ograniczone do odchrząknięć i pojedynczych słów da się wybaczyć. Gorzej jest z powtarzającymi się co chwila w trakcie podróży dialogami między trójką głównych bohaterów. Coś ewidentnie w tym aspekcie nie zagrało, bo teksty potrafią zdublować się w ciągu dosłownie minuty. Sporym minusem okazuje się też walka wręcz. O ile starcia pojazdami pozostały przyjemne do samego końca gry, o tyle stawianie czoła przeciwnikom na własnych nogach zaczyna bardzo szybko nużyć ze względu na swoją prostotę.

Sand Land

Grze udało się też raz wywołać we mnie prawdziwe zirytowanie, po którym chciałem cisnąć ją w kąt. W jednym z fragmentów mapy odkrywamy znacznik z obozem bandytów, a tuż obok znajduje się tor organizowanych przez nich wyścigów. Gdy tylko zbliżamy się do rzezimieszków, ci automatycznie zaczynają nas atakować. Trzeba więc zlikwidować wszystkich, po czym podejść do jedynego niemilca, który nie pałał do nas rządzą mordu, by ten z uśmiechem na ustach zaproponował udział w zawodach. Nasz wynik zaś… nie ma żadnego znaczenia. Celowo zostawiłem Belzebuba na linii startu na kilka minut, ukończyłem wyścig długo po ostatnim z rywali, a i tak otrzymałem nagrodę „za świetny przejazd”. Ten fragment rozgrywki kompletnie położono.

Czy warto się Sand Landem zainteresować? Twórcom udało się bardzo zręcznie połączyć ze sobą kilka elementów, wypełniając piaski pustyni różnorodnymi atrakcjami. Ze względu na swoje ograniczenia produkcja raczej nie znajdzie się na listach pretendentów do tytułu gry roku, ale osoby potrafiące czerpać przyjemność z nieco mniejszych dzieł, a zwłaszcza fani dorobku i charakterystycznego humoru mangaki, mogą spędzić przy niej niezwykle przyjemne 35-40 godzin. Mimo kilku występujących po drodze problemów nie żałuję poświęconego na nią czasu. To piękna laurka dla Akiry Toriyamy.

W Sand Landa graliśmy na PlayStation 5.

[Block conversion error: rating]

Jedna odpowiedź do “Sand Land – recenzja gry. Gdy „Mad Max” spotyka „Dragon Balla””

  1. KapitanŻbik 17 lipca 2024 o 03:51

    Recka mocno zachęca do zakupu. Z ciekawości i z szacunku do Toriyamy żal nie kupić.
    [Przypierdolka] Nie ma czegoś takiego jak „główna fabuła”, fabuła jest jedna, i składają się na nią różne wątki, w tym ten główny [/Przypierdolka]

Dodaj komentarz