„Furiosa” jest najgorsza tam, gdzie poprzedni „Mad Max” był najlepszy [RECENZJA]
![„Furiosa” jest najgorsza tam, gdzie poprzedni „Mad Max” był najlepszy [RECENZJA]](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2024/06/05/9280d5ff-3028-4eec-b266-8e8edb8c8a5d.jpeg)
Zostało nam tylko mgliste wyobrażenie tego, co moglibyśmy dostać, gdyby reżyser zdecydował, jaki film chce zrobić. Bo z jednej strony „Furiosa: Saga Mad Max” bywa dosyć spokojną i wyciszoną produkcją stopniowo ujawniającą kolejne fakty o tytułowej bohaterce i świecie przedstawionym, z drugiej na pewnym etapie akcja zaczyna pędzić na złamanie karku, nieskutecznie próbując uchwycić ducha „Na drodze gniewu”. A przez cały czas przewija się wątek zemsty, który kompletnie nie działa. I kiedy w końcu doszło do finałowej konfrontacji, było mi wszystko jedno, jakie decyzje podejmie każda ze stron konfliktu.
Thor na drodze gniewu
Choć zapowiadało się fantastycznie i przez pierwszą godzinę byłem w 100% zaangażowany w tę opowieść, ostatecznie mocno mnie rozczarowała… I co ciekawe, właśnie przy bardziej rozrywkowej części zdarzało mi się patrzeć na zegarek. Niby wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Sceny akcji próbowały zaskakiwać oryginalnym podejściem do tematu, ale nie potrafiłem dobrze się przy nich bawić. Podczas seansu odnosiłem wrażenie, że Millerowi o wiele bardziej spodobało się rozwijanie uniwersum, odsłanianie kolejnych kart i opisywanie praw obowiązujących na Jałowiźnie. I to wyszło mu naprawdę super; nagle okazało się, że nie obcujemy z chaotycznym i nieprzemyślanym postapo, tylko systemem naczyń połączonych, w którym jedna osada jest uzależniona od drugiej, a reguły świata ustalone przez reżysera nawet mają sens. Zawsze brakowało mi w cyklu „Mad Max” tego typu konsekwencji, dlatego cieszę się, że w końcu twórca marki postanowił podejść do tematu w ambitniejszy sposób.

Szkoda tylko, że nie poszło to w parze z lepszym przedstawieniem bohaterów i dialogów pomiędzy nimi. W „Na drodze gniewu” na dobrą sprawę nie było istotne, z kim mamy do czynienia – tamten film składał się przede wszystkim z coraz to bardziej odjechanych sekwencji pościgowych, w których występujących na ekranie ludzi poznawaliśmy po ich czynach, a nie słowach. W „Furiosie” natomiast postacie ciągle kłapią dziobami, lecz nic z tego nie wynika. Dialogi nie budują szczególnie skomplikowanych portretów psychologicznych, choć czuć, że taki był zamiar scenarzystów (reżyserowi znowu pomagał Nick Lathouris). Ponownie najlepiej „działały” osoby wypowiadające najmniej słów, jak pretorianin Jack (Tom Burke) kradnący każdą scenę swoim mrukliwym usposobieniem.
Najwięcej do gadania miał Chris Hemsworth i nie wiem, czy mi się to podoba. Trudno stwierdzić, czy inny aktor nadałby postaci Dementusa (główny zły filmu, sprawca cierpienia Furiosy) odmienny wydźwięk, czy po prostu wina leży w scenariuszu. Przez cały czas trwania seansu nie „kupowałem” tego bohatera, nie byłem w stanie traktować go jako człowieka z krwi i kości, a nie tylko swego rodzaju zgrywę z czarnych charakterów. Ale taką zgrywę niezbyt lotną, na którą zabrakło konkretniejszego pomysłu. Niby gdzieś tam przebijało się drugie dno, jakiś dramatyzm antagonisty, lecz nie na tyle mocno, aby trafić mnie w serducho. No, chyba że to kwestia tego fatalnego doklejonego nosa… Nie mogłem oderwać od niego wzroku.
Szach mat królowej
Rozczarowała także uwielbiana przeze mnie Anya Taylor-Joy. To niesamowite, że Miller nie potrafił wykrzesać z tak charyzmatycznej artystki choć grama… charyzmy właśnie. Zamiast zachwycać swoim warsztatem i wbijać widza z fotel, aktorka snuje się jak smród po gaciach, który nigdy nie wydostaje się poza nogawkę. Można by pomyśleć, że tutaj też wina leży po stronie postaci, z założenia wycofanej, skupionej na zadaniu, skrywającej emocje. Jednakże w 2015 roku ta sama rola przypadła Charlize Theron, której występ tak mocno elektryzował, tak bardzo zachwycił odbiorców, że wykreowana przez nią postać doczekała się własnego filmu.

Furiosa w prequelu nie intryguje, nie rozwija się w interesujący sposób, jej perypetie na późniejszym etapie historii nie przykuwają do ekranu. Nie wierzyłem w jej zemstę na Dementusie; w ogóle nie wybrzmiał ten motyw, bo był rozmywany przez inne wątki. W dodatku przeszkadzało mi to, że aktorka sprawiała wrażenie cosplayerki biorącej udział w jakimś konwencie, a nie w hollywoodzkiej produkcji. Z całym szacunkiem do Taylor-Joy, ale brakuje jej tej majestatyczności Theron, jej magnetyzmu. I choć poszedłem dla Anyi do kina, to jednak ostatecznie ucieszyłem się, kiedy wyszło na jaw, że na dobrą sprawę nie ma jej wcale na ekranie tak dużo, ponieważ pierwsza połowa filmu opowiada o dziecięcych latach bohaterki. I właśnie młodziutka Alyla Browne wypadła w tej roli o wiele lepiej (a jej losy były ciekawiej przedstawione), choć z jej ust padło raptem kilka słów.
Może to niepopularna opinia, ale jestem przekonany, że film zyskałby na zrezygnowaniu z przeskoku czasowego i zamknięciu fabuły w obrębie nastoletniego życia Furiosy, bez podpinania się pod poprzednią część „Mad Maksa”. Przez to nie dostaliśmy w pełni autonomicznego dzieła funkcjonującego na własnych zasadach. Nie potrzebowałem tutaj Wiecznego Joe i jego przydupasów, bo sceny z ich udziałem nie miały żadnej stawki. Co z tego, że protagonistka wchodzi z nimi w interakcje, skoro z góry wiadomo, jak się skończą, bo przecież przyszłość została już zapisana w „Na drodze gniewu”. Jest to o tyle kuriozalne, że jeden z wątków urywa się w „Furiosie”, a jego zwieńczenie dostajemy w napisach końcowych jako zlepek scen z poprzedniej części.
Zemsta na pół gwizdka
Kiedy do sieci trafił pierwszy zwiastun, obawiałem się, że największym problemem filmu będzie rozczarowująca warstwa wizualna, ponieważ tym razem użyto znacznie więcej komputerowych efektów specjalnych, próbując jak najbardziej zminimalizować zastosowanie tych praktycznych. Koniec końców akurat do tego elementu nie mam wielkich zastrzeżeń – co prawda CGI momentami kłuje w oczy, lecz sceny akcji są na tyle pomysłowe, że nie zwraca się uwagi na niedostatki techniczne. I choć Millerowi w dalszym ciągu nie można odmówić kreatywności, to jednak słaba podbudowa emocjonalna sprawiła, że na tych efekciarskich walkach i pościgach trochę się nudziłem. I nawet nie dlatego, że oglądałem powtórkę z rozrywki, ale z tego względu, iż zupełnie nie zależało mi na bohaterach.

„Na drodze gniewu” było produkcją wybitną pod wieloma względami. Film wręcz pulsował od nagromadzenia akcji, co chwilę podbijał stawkę, podkręcał tempo i nie dawał widzom nawet chwili wytchnienia. „Furiosa” niestety ma problemy z utrzymaniem tempa, bo autor co i rusz tracił cenne sekundy, aby w jakiś sposób nawiązać do swojego przeboju sprzed kilku lat. I choć „Mad Maksa” z 2015 roku uważam za najlepszego akcyjniaka ostatnich lat (jeśli nie w ogóle!), to jednak tym razem wolałbym, aby Miller trzymał się spokojniejszego tonu, zgasił silnik i zabrał nas na powolny spacer po pustkowiach, a nie pędził na złamanie karku z pedałem wciśniętym do dechy. Wtedy może poświęciłby więcej miejsca na zbudowanie ciekawszych relacji pomiędzy postaciami i niewykluczone, że zemsta Furiosy byłaby czymś, co wspominalibyśmy przez lata. A tak zapamiętamy tylko to, że zmarnowano potencjał dobrze zapowiadającego się dzieła…
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
19 odpowiedzi do “„Furiosa” jest najgorsza tam, gdzie poprzedni „Mad Max” był najlepszy [RECENZJA]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Zgadzam się z treścią recenzji, ale dałbym na koniec oczko niżej. Ten film to rozczarowanie i tyle. No i wygląda na to, patrząc na wyniki finansowe Furiosy, że franczyzy pod nazwą Mad Max długo nie zobaczymy, o ile w ogóle.
Furiosa? Po co?
Chcemy Mad Maxa, a nie kolejny raz feministyczny przekaz, że ma być baba, a jak wam nie pasuje to wypad.
No i patrząc po wynikach finansowych ludzie zrobili wypad…
To tak jak robić gry w uniwersum Batmana bez Batmana… to może pączek bez cukru?
Jak bede chciał babę to pójdę na Tomb Raidera i tak też nie chciałbym chłopa w miejsce bohaterki.
To MAD MAX a nie jakiś babiniec! Ludzie chcą Mad maxa!
już babsztylem zepsuli najnowszego Indiana Jonesa.
Wyniki finansowe też się okazały słabe.
Sorry ale jak robicie kino dla chłopców to weźcie odpuście sobie wulgarny feminizm, nie oczekujcie, że bedą rzucać wam dolary ja wy plujecie im w twarz i depczecie młodziece dziewictwo.
Może jeszcze Rambo zróbcie babę, która poucza Stallone jak ma walczyć?
Syfd się w tym Hollywood zrobił.
bo wczesniejsza czesc nie miala kobiety jako w sumie MAIN character… wiesz, wspolczuje ci, moze kiedys dorosniesz, polubisz kobiety, a jak nie to kolega w brunatnej koszuli cie utuli
Ofkors, jakakolwiek krytyka kobiet ===> Nienawidzisz (sorry, napisałeś „polubisz”, więc tutaj „tylko” nie lubisz kobiet, ale implikacja jest jasna) jak typowy bigot, mizogin, kobiet xD
„-Nie idź dalej dziewczyno! Tam jest przepaść!
-Nie możesz mi mówić co mogę, a czego nie mogę ty patriarchalny mizogi- AAAAAAAAAAaaaaaaa….”
XD
Kobieta – pojawia się na ekranie
G*acze –
Zegarek można według tego regulować <3
@MISTRZUPL2 przypominam, że w „Na drodze gniewu” to teoretycznie Furiosa była główną bohaterkę, nie Max 🙂
@MISTRZUPL2 Nie pisz że ludzie chcą Mad Maxa tylko że ty chcesz. Jakby to był genderswap dla maxa w tym filmie to można by narzekać a tak to nie. Lubiana oryginalna kobieca postać dostała film to nie feministyczny przekaz.
Idąc twoim tokiem myślenia Suicide Squad kill the justice league powininen być wielkim sukcesem bo jest to część universum arkham i batman się w tej grze pojawił. Jak chcesz narzekać że ci się film nie podobał to proszę bardzo ale rób to z sensem.
Fajnie tak mieć zadeklarowanych fanów Mad Maxa nieświadomych, że w zasadzie jedynym filmem z serii, w którym Max był główną postacią to był oryginał z 1979 (który imho obok trójki jest najsłabszym filmem z serii) a we wszystkich pozostałych choć był obecny to nie grał pierwszych skrzypiec, wliczając w to Na Drodze Gniewu, gdzie Furiosa i Nux mają bardziej rozwinięte wątki.
ty nie „krytykujesz” ty masz spory problem 🙂
Tłumacz chyba nie oglądał „Fury Road”, bo terminologia w olbrzymiej większości nie pokrywa się z tą z poprzedniego filmu. Dziwna rzecz, zważywszy że „Furiosa” wygląda jak DLC.
PS. Autor chyba dawno nie oglądał „Fury Road”, bo chwile wytchnienia jak najbardziej w nim były. 😉
Oglądałem niedawno. Owszem, były chwile spokojniejsze, ale było ich niewiele, były krótkie, a do tego i tak przepełnione o wiele większym ładunkiem emocjonalnym, wiec i tak nie dawały wytchnąć widzowi 🙂
„ponieważ tym razem użyto znacznie więcej komputerowych efektów specjalnych, próbując jak najbardziej zminimalizować zastosowanie tych praktycznych” Drogi Panie redaktorze proszę nie powielać kłamstw o tym że Fury Road „stawiało na efekty praktyczne”, to ściema! Oba te filmy mają podobną ilość VFXów tylko inny styl. Styl ten może się podobać albo nie, ale to nie ilość komputerowych efektów decyduje o jakości wizualnej filmu. Tutaj ma Pan artykuł który wyczerpująco tłumaczy temat https://textualvariations.substack.com/p/fury-fx-furiosa
Prosiłbym o naprostowanie tego fragmentu w recenzji.
Gdzie jest w tekście napisane, że „Fury Road stawiało na efekty praktyczne”? To Twoje słowa. Owszem, tam było mnóstwo CGI (ja się z tym nie kłócę), ale umiejętnie wymieszanego z praktycznymi efektami i rozwiązaniami, z jakich trzeba było zrezygnować w prequelu ze względu na ograniczenia budżetowe. W „Furiosie” CGI jest jeszcze więcej, a do tego gorszej jakości, przez co jest to bardziej widoczne. Nie zamierzam więc „poprawiać” fragmentu recenzji, a za link do artykułu dziękuję – bardzo ciekawy 🙂
Moje słowa były tylko nawiązaniem do tego co zacytowałem powyżej, a nie bezpośrednim cytatem. Bo brzmi to jakby się Pan odwoływał do tego do tego mitu, chociaż oczywiście mogę to nadinterpretować. No i jeszcze pytanie skąd ma Pan informację o ograniczeniach budżetowych (168 milionów w Furiosie vs 154.6–185.2 millionów w Fury Road) i tym że efekty praktyczne faktycznie zostały ucięte kosztem zwiększonej ilości CGI? Ma Pan jakieś źródło tej informacji? Nie mówię że tak nie było, ale jak przeglądam artykuły to nigdzie nie znalazłem o tym wzmianki. Przy Furiosie Visual Effects Society podaje liczbę „ponad 1200 ujęć” z efektami komputerowymi, przy Fury Road, ta liczba waha się od 1500 do 2000 w zależności od źródła. Co do tej „gorszej jakości” za efekty odpowiadał w głównej mierze DNEG, który robił między innymi efekty do obu częsci Diuny (pierwsza cześć – 1700 ujęć VFX i jakoś nikt nie nażekał że dużo więc słabo) to raczej nie jest firma która zrobi słabe efekty „bo tak”, albo ma niedostatki ludzi z umiejętnościami pozwalającymi na zrobienie dobrych technicznie rzeczy.
Proszę wybaczyć moje czepialstwo i ścianę tekstu. Innymi słowy mam na myśli to, że pisze pan że „CGI momentami kłuje w oczy” i łączy Pan to z tezą że stało się tak poprzez zwiększenie ilości CGI i zmniejszenie efektów praktycznych. Uważam że teza ta jest błędna. Po pierwsze nie znalazłem dowodów na to że ilość zastosowanych efektów SFX/VFX pomiędzy tymi filmami szczególnie się różniła, tak samo zresztą budżety. Moja teza jest taka że film ma konkretny kierunek artystyczny, w którym celowo chciano podkręcić i odrealnić stronę wizualną, stawiając też na efekty komputerowe i kolorystykę która bardziej rzuca się w oczy. Prawdopodobnie by uzyskać bardziej „komiksowy” efekt. Czym się różnią te tezy? W jednej zrzucamy całą winę, za to że jakaś część wizualna filmu nam się nie podobała, artystom odpowiedzialnym za efekty VFX sugerując że słabo zrobili swoja robotę. W drugiej przyjmujemy do wiadomości że nie podobał nam się kierunek artystyczny filmu który celowo uwydatniał efekty VFX. Używając analogii, to taka różnica jak między obarczaniem szeregowych dewów za stan Cyberpunka na premierę, a obarczaniem kierownictwa które podjęło takie a nie inne decyzje. Oczywiście pewnie byli dewowie którzy zrobili coś słabiej, ale za ostateczne źródło problemu odpowiadało kierownictwo.
Mad Max bez Mad Maxa to nie Mad Max.
Pierwszy bystrzak, który przeczytał tytuł filmu.
ktoś równo dał ciała z castingiem skoro główna dwójka aktorska wyraźnie nie pasuje do filmu