rek

Test dziwnych skanerów IRIScan: nocna lampka i obrusik

Test dziwnych skanerów IRIScan: nocna lampka i obrusik
Czy można wymyślić coś nowego, jeśli chodzi o skanery? Przecież „praszczury” tych urządzeń znane są ludzkości od ponad półtora wieku. Spojluję: można. A co? Dowiecie się z poniższego te(k)stu.

Drzewiej to były skanery. I to już w latach 60. XIX wieku za sprawą Giovanniego Caselliego nieźle działały bowiem pantelegrafy. Kilka dekad później doszlusowały wymyślone przez Édouarda Belina belinografy, których – nawiasem mówiąc – z powodzeniem używały do lat 90. XX wieku agencje informacyjne przesyłając barwne i czarno-białe fotografie. Ponadto w międzyczasie (lata 50. ubiegłego stulecia) niemiecki inżynier elektrotechnik, Rudolf Hell, opracował bębnowe urządzenie przeznaczone do przekazywania obrazu rastrowego, amerykański pomysłodawca terminu „piksel”, Russell Kirsch, skonstruował pierwszy skaner cyfrowy, a futurysta i wynalazca, Ray Kurzweil, dołożył do tego swoją cegiełkę w postaci (wieloczcionkowego) systemu optycznego rozpoznawania znaków. No i w 1987 roku dwóch Belgów założyło firmę IRIS (Image Recognition Integrated Systems), która postanowiła… wymyślić koło na nowo.

No właśnie. Otrzymawszy od Krigora propozycję przetestowania dwóch skanerów IRIScan Desk 5 Pro i IRIScan Desk 6, odruchowo pomyślałem: „Kto teraz robi skanery biurowe? I po co? Przecież wystarczy apka w smartfonie”. Owszem, aplikacji do digitalizacji za pomocą wbudowanego w telefon aparatu fotograficznego jest multum. Sam korzystam z Adobe Scan z powodzeniem zastępującą mi w biurowych czynnościach skaner płaski. Zanim jednak poruszę „filozoficzną” kwestię zawartą w pytaniu drugim, odpowiem na to pierwsze: IRIS, czyli firma, która stosunkowo niedawno, bo w 2013, weszła w skład grupy Canon.

Nowe koło wygląda tak

Obydwa urządzenia przypominają swoim kształtem designerskie lampki biurkowe bądź nocne. Wszystko sprawia wrażenie porządnej, dobrze spasowanej całości. Na solidnej podstawie stoi pionowa kolumna, u szczytu której wkomponowano gruby zawias umożliwiający podniesienie ramienia do pozycji poziomej. Krótko: skaner po rozłożeniu przypomina odwróconą o 180° wielką literę „L” z aparatem i zespołem czterech diod LED wbudowanymi na jej końcu. Ta estetyczna konstrukcja sama w sobie zajmuje bardzo mało miejsca na biurku, jednak przygotowanie skanera do pracy wymusza pozostawienie pustej przestrzeni pod ramieniem, aby umieścić tam matę, na którą kładzie się obiekty do skanowania.

IRIScan Desk 5 Pro

Skoro już mówimy o wyposażeniu, to jest ono nader skromne, ale od razu zaznaczę, że więcej w zasadzie nie trzeba. I tak w pudełku droższego urządzenia oprócz samego IRIScan Desk 5 Pro znajduje się tekstylno-gumowa mata – zwana ScanPadem – z oznaczeniami obszarów skanowania, przewód zasilający (USB-A ⭢ USB-B), przycisk skanowania „na smyczy” zakończonej wtyczką USB-B i instrukcja. Nawiasem mówiąc, komputery z macOS-em nie obsługują, niestety, przewodowego „wyzwalacza”.

Modelu IRIScan Desk 6 pozbawiono tego przewodowego przycisku, choć takowy można podłączyć, mata jest zaś nieco mniejsza i nie zawiera oznaczeń. I jeden, i drugi skaner ma trzystopniową regulację podświetlenia obiektu włączaną za pomocą dotknięcia w odpowiednim miejscu podstawy (Desk 6) lub na ramieniu (Desk 5 Pro). Skanery dysponują dwoma gniazdami: zasilającym (USB-B) i na przewodowy przycisk (USB-A). Baza droższego skanera dodatkowo ma wycięcia sugerujące możliwość zawieszenia IRIScan Desk 5 Pro na ścianie, choć przyznam, że nigdzie takiej informacji nie znalazłem i do końca pisania tego tekstu nie przestałem się nad tym zastanawiać.

Pomysł na soft

O ile obsługę hardware’u da się opisać dosłownie w jednym zdaniu (po zainstalowaniu software’u podłącza się skaner, podnosi jego ramię i… już), o tyle w przypadku oprogramowania jest się nad czym rozwodzić.

Droższe urządzenie, czyli wyposażony w 12-megapikselową matrycę IRIScan Desk 5 Pro, potrafi skanować dokumenty o maksymalnym rozmiarze A3, kody kreskowe, książki, wizytówki czy dokumenty tożsamości, a także pracować w trybie ciągłym (opcja Video). Software obsługujący tańszy model (IRIScan Desk 6) o czujniku 8-megapikselowym, wczytujący materiały do rozmiaru A4 włącznie, pozbawiony jest opcji digitalizacji kodów kreskowych (Barcode) i wizytówek (ID Documents) – pozostałe funkcje pokrywają się. Oprogramowanie działa zarówno na macach, jak i na pecetach z Windowsem.

I tak np. skanowanie książek może odbywać się na cztery sposoby: ręcznie, automatycznie oraz cyklicznie co 5 lub 7 sekund. Najciekawsza jest opcja Automatic, po jej włączeniu bowiem skaner rozpoznaje ruch przewracanej kartki i sam odlicza kilka sekund niezbędnych do przytrzymania książki.

IRIScan Desk 5 Pro

Sprawdzam

Digitalizacja książek z użyciem mechanizmu OCR działa świetnie. Soft rozpoznaje polskie diakrytyki (z wyjątkami – o tym dalej) i zamienia wczytany obraz kartki na podstawowe pliki tekstowe, a wśród nich są trzy wersje PDF-ów (w postaci obrazu, indeksowany, czyli taki, który można przeszukiwać, oraz tekstowy), EPUB i dwa rodzaje ścieżek audio (MP3 i WAV). Niestety konwersja skanu do pliku dźwiękowego ma sens wyłącznie w języku angielskim, bo w innych przypadkach wychodzi kompletny bełkot, a – prawdę mówiąc – syntezator mowy wbudowany w aplikację brzmi niczym z końca ubiegłego wieku.

O ile zeskanowanych książek nie da się zapisać w edytowalnych formatach, o tyle dokumenty można już zapisać m.in. w DOCX, XLSX i „bidaformacie” TXT. Co ważne, skanowanie przebiega w jednym z trzech dostępnych trybów: kolorowym, czarno-białym i w skali szarości.

Zachwycony możliwościami wersji aplikacji dla obydwu modeli urządzeń postanowiłem poznęcać się nad nimi co nieco. Uśmiechając się szelmowsko w duchu, położyłem na macie jedną z pięciu części datowanego na początek XX wieku arcydzieła edytorstwa: „Weltall und Menschheit” Hansa Kraemera. Ważące niespełna trzy kilogramy, oprawione w skórę z licznymi złoceniami i miedzianą plakietą na okładce tomiszcze zostało wydrukowane szwabachą. Ustawiłem język (lista przekracza 130 pozycji!) OCR na niemiecki i zeskanowałem losową rozkładówkę. Cóż… O ile program bezproblemowo wczytał obraz i wyeksportował PDF, o tyle z rozpoznawaniem (pod kątem indeksowania) gotyckiej czcionki sobie nie poradził.

Idąc za ciosem, poddałem może nie tyle skaner, co oprogramowanie jeszcze jednej próbie, skanując gazetkę studencką z początku lat 90. drukowaną na powielaczu. Jakość tego ulotnego druku, jak domyślą się czytelnicy ze stosunkowo niskimi liczbami otwierającymi PESEL, była dość słaba. Efekt końcowy – podobny. Mimo poprawnie ustawionego języka OCR-u (polski) aplikacja wyraźnie nie dała sobie rady z rodzimymi diakrytykami, a w szczególności z „ż”. O rozpoznawaniu kursywy nie wspomnę, nieczytelna sieczka wyglądała niczym przekleństwa w komiksach: „&}%$#{?!”. Niedomaganie mechanizmu w rozpoznawaniu pisma pochyłego (i fontów o małym stopniu również) nieco usprawiedliwia fakt, że w przypadku tego typu materiałów praca nawet najlepszych programów – w rodzaju ABBYY FineReadera – również pozostawia wiele do życzenia.

IRIScan Desk 5 Pro

Piszę to z tego względu, że od początku „bawienia się” skanerami towarzyszyło mi pytanie, dla kogo jest ten – skądinąd dobry i estetyczny – sprzęt. W miarę upływu czasu wymyślałem rozmaite miejsca takie jak biura, muzea, biblioteki i podobne instytucje, których ambicją mogłoby być np. przekazywanie dóbr kultury do domeny publicznej. Wydaje się jednak, że do archiwizowania części zbiorów sprzęt, do jakiego miałem dostęp, może nie do końca się nadawać. Wszak istnieją specjalistyczne skanery książek – inna sprawa, że kosztują majątek.

Mimo wszystko jeśli ktoś ma zamiar stosunkowo często skanować książki, to w oprogramowaniu zaimplementowano kilka przydatnych funkcji, m.in. wyznaczanie krawędzi skanowania (edge fixing), autoorientację strony (auto-page orientation) i usuwanie dziurek po dziurkaczu (punch holes removal). Interesująca jest opcja ukrywania palców (finger hiding) przydająca się podczas pracy z książkami, które trzeba przytrzymać, bo część z nich ma tendencję do samoistnego zamykania się. Nawiasem mówiąc, nie działa ona idealnie, a szkoda.

CZYTAJ DALEJ NA DRUGIEJ STRONIE

Nie tylko książki

Rewelacyjnie wypada skanowanie wizytówek. Rozkłada się bowiem karteluszki na czarnej szmatce niczym do pasjansa, wybiera tryb ID Documents, a potem ustawia opcję wielokrotnego kadrowania Cropping ⭢ Automatic (Multiple). Klik… i gotowe. Wciąż jednak pozostaje pytanie, kto dziś używa jeszcze tradycyjnych kartonowych karteczek.

Interesującą możliwością jest opcja wideo, za sprawą której – szczególnie w czasie zdalnego nauczania czy pracy na odległość – można dokooptować do wideorozmowy obraz ze skanera, prezentując na żywo nie tylko materiały tekstowe (dokumenty, mapy, plansze czy fragmenty książek), lecz także obiekty trójwymiarowe. W ten sposób IRIScan Desk 6 i Desk 5 Pro mogą służyć jako dodatkowe kamery przesyłające treści wideo. Da się również nagrać je do pliku AVI, FLV, MP4 i WMV w celu późniejszego odtworzenia. Bardzo przydatne.

IRIScan Desk 6

W związku z tym, że źródło światła umieszczone na ramieniu urządzenia jest oddalone od obiektu, należy uważać na błyszczące okładki czasopism i książek oraz unikać skanowania w świetle słonecznym. Mogą bowiem tworzyć się wtedy odbłyski, które spowodują problemy z czytelnością digitalizowanego obrazu, ergo użycie IRIScan Desk 5 Pro lub IRIScan Desk 6 do zdjęć nie wydaje się najszczęśliwszym pomysłem.

A komu to potrzebne?

Właśnie. Rezerwa towarzysząca mi niemal przez cały czas testowania sprzętu ustąpiła miejsca dużej sympatii, jaką obdarzyłem skanery linii IRIScan Desk. Zgodnie z zaleceniami legendarnych brytyjskich komików, których w czasach powszechnie panującej poprawności po stokroć spalono by na stosie lub skazano na wieczną banicję, spojrzałem bowiem na wszystko inaczej („Always look on the bright side of life”) i doszedłem do kilku wniosków. Po pierwsze digitalizacja „obiektów” przebiega dużo szybciej i wygodniej niż w przypadku skanerów płaskich. Po drugie nietypowa, zwarta konstrukcja skanerów (można uznać je za przenośne) zajmuje mało miejsca. Po trzecie to wszystko w połączeniu z niezłym oprogramowaniem powoduje, że urządzenia mają szansę sprytnie zagospodarować niszę, którą można upatrywać w biurach i instytucjach z dużą ilością papierowych dokumentów. Nie od czapy wydaje się też stosowanie skanerów przez szkoleniowców, naukowców, nauczycieli i edukatorów – dla nich przecież prezentacje i wystąpienia podczas wideorozmów są chlebem powszednim.

Gdyby jednak skanery okazały się nie do końca trafioną inwestycją, to zawsze można skorzystać z tekstylnej maty na gumowym spodzie – ta może bowiem posłużyć jako podkładka pod mysz. Faktem jest, że ScanPad ma wymiary niedużego obrusika (niecałe 52 × 47 cm w wypadku skanera Desk 5 Pro oraz 38 × 37 cm, jeśli chodzi o Desk 6), ale do grania jak znalazł…

IRIScan Desk 5 Pro

[Block conversion error: rating]

IRIScan Desk 6

[Block conversion error: rating]

PS Zabawne, że gdy kończyłem pisanie testu i sporządzałem tabelkę z parametrami, postanowiłem sprawdzić aktualne ceny sprzętu. Jak zwykle w takich przypadkach posłużyłem się internetową porównywarką. Gdybyście postanowili pójść moim śladem, to pamiętajcie, że IRIScan Desk 5 Pro i IRIScan Desk 6 przypisano do kategorii Biuro i firma ⭢ Monitoring ⭢ Kamery przemysłowe. Być może dlatego, że producent nazywa obydwa urządzenia mianem document camera.

2 odpowiedzi do “Test dziwnych skanerów IRIScan: nocna lampka i obrusik”

  1. „zeskanowanych książek nie da się zapisać w edytowalnych formatach”
    Dlaczego tak?

    • Grzegorz „Krigor” Karaś 1 lipca 2022 o 10:54

      Autor mówi, że to ograniczenia wynikające z softu.

Dodaj komentarz