Zmierzch grania na pececie
Czytając niepokojące przecieki na temat faktycznej, rynkowej kwoty za Radeona RX 6500 XT – najtańszą z nowych kart graficznych, z sugerowaną ceną 199 dolarów – zacząłem poważnie martwić się o przyszłość peceta jako platformy do gier.
Radeon RX 6500 XT w wydaniu Asusa – wedle zapowiedzi niemieckiego oddziału tej firmy – ma kosztować w przeliczeniu między 1300 a 1500 złotych w zależności od wersji. Czyli znacznie więcej od wspomnianych dwustu dolarów. Kiedy jednak weźmiemy pod uwagę galopujące ceny GPU, wciąż wydaje się to kwotą stosunkowo niską, prawda? Tyle że należałoby zwrócić uwagę na jeden szczegół: to karta do grania w rozdzielczości Full HD – najprawdopodobniej na średnich detalach. Za półtora tysiąca złotych.
Tanio już było
Horror na rynku kart graficznych trwa już około roku. Szczęściarze, którzy kupili pierwsze sztuki choćby RTX-a 3070 po cenach niewiele jeszcze wykraczających ponad kwoty sugerowane, zrobili wówczas – jeszcze o tym nie wiedząc – interes życia. Dziś za takie GPU trzeba zapłacić ok. 5000 zł. Przyczyn tego stanu rzeczy jest oczywiście kilka, a do najważniejszych należałoby zaliczyć trzy: sytuację pandemiczną, zapotrzebowanie górników kryptowalut na karty graficzne i kurs złotówki, który sprawia, że cenę wyrażoną w dolarach przeliczamy, używając wyższego niż niegdyś mnożnika. W zamierzchłych już czasach, bo latem 2008 roku, udało mi się kupić topowego wówczas GTX-a 280 za... niecałe 1200 zł – dziś, po uwzględnieniu inflacji od tego czasu, byłoby to ok. 1640 zł. Z dzisiejszej perspektywy wygląda to jak bajka, ale pod koniec wakacji wspomnianego roku dolar był po 2,26 zł i najlepsze GPU faktycznie kosztowały poniżej 1500 zł.
W cenie umiarkowanie wydajnej karty graficznej kupimy dziś konsolę.
Oczywiście nasze lokalne uwarunkowania walutowe bledną przy zawirowaniach na rynkach globalnych. Ceny bitcoina i ethereum niby ostatnio spadły, ale wciąż jest to poziom zdecydowanie wykraczający ponad kwoty, jakie płacono za te kryptowaluty pod koniec 2020 roku. Czyli wtedy, kiedy ceny GPU zaczęły budzić przerażenie. Sam wówczas należałem do grona optymistów: wiadomo, pandemia, wiadomo, kryptowaluty – ale niedługo będzie taniej. Otóż nie było. I raczej nie będzie.
Liczy się biznes
Przede wszystkim nic nie wskazuje na to, żeby górnicy odpuścili. Pamiętacie te wszystkie trzęsienia ziemi w cybersztolniach z zeszłego roku? Warto wspomnieć choćby o nowych regulacjach związanych z obrotem kryptowalutami, które wprowadzano jak świat zachodni długi i szeroki (również u nas – już w zeznaniu podatkowym, które złożymy w tym roku, trzeba będzie się spowiadać z każdej transakcji krypto). Potem pojawiły się ograniczenia w wydobyciu m.in. w Chinach, które niedługo później wprowadziły całkowity zakaz obrotu kryptowalutami w Państwie Środka. Na dłuższą metę żadne z tych wydarzeń nie przestraszyło górników.
Nie pomógł nawet drogi prąd. Dlaczego? Bo raz, że kopanie cały czas się opłaca, a dwa – są miejsca, gdzie energia elektryczna jest tania. Już jakiś czas temu rozmawiałem z handlowcem odpowiedzialnym za obrót m.in. kartami graficznymi znanej marki w naszej części globu. Powiedział on wówczas, że w ogóle się nie dziwi temu, iż kart graficznych brakuje, bo jego pracodawca dla przykładu wysłał kontener GPU z najwyższej półki do... jednej z byłych republik sowieckich – takie ciśnienie na „granie” tam mają. Inny przykład: całkiem niedawno pewna górnicza firma... kupiła sobie elektrownię, by w ten sposób zwiększyć swoje przychody.
Niestety, już dawno temu wydobycie kryptowalut stało się po prostu działalnością gospodarczą – to już nie te lata, kiedy studenci w akademikach dogrzewali sobie kartami graficznymi pokoje na koszt uczelni. Dziś to potężny biznes, na którym mali gracze nie mają czego szukać, a duzi – cóż, potrafią liczyć koszty, jak każde korpo. Również takie, które rzeczone karty graficzne produkuje.
Gdzie te karty?
Udostępniony niedawno przez Nvidię raport na temat kondycji spółki, obejmujący trzeci kwartał roku fiskalnego 2021 (a więc czasy, kiedy każdy gracz z trwogą patrzył na ceny GPU), mówi, że firma zanotowała wówczas 7,1 miliarda dolarów przychodu. To wynik o połowę wyższy w porównaniu do analogicznego okresu roku 2020 i o 9% lepszy niż we wcześniejszym kwartale. Z tej kwoty na segment gamingu przypada 3,22 miliarda dolarów – ponownie: wzrost rok do roku o 42%. Z której strony nie spojrzeć – cały czas w górę.
Powiecie – to jedynie dostawca chipów. Owszem, ale oparte na nich karty graficzne nie leżakują przecież na półkach, by nabrać wartości, jak wino czy wspomnienia z liceum. Wprost przeciwnie: wygląda na to, że w dużej mierze sprzedają się na pniu. Według raportu Jon Peddie Research producenci w trzecim kwartale 2021 wypuścili w świat 12,7 mln sztuk kart graficznych, co oznacza wzrost rok do roku o 25,7% i o 10,9% więcej w porównaniu do poprzedniego kwartału. A wiecie, ile wyniosła średnia cena sprzedaży karty graficznej? Ok. 1100 dolarów. Mówiąc brutalnie: hajs się zgadza i płynie wartkim strumieniem, karty graficzne nie zalegają na półkach i idą w świat – w większych ilościach niż rok temu i drożej niż rok temu. Ostatni raz tak wysoki poziom sprzedaży GPU ich wytwórcy zanotowali w drugim kwartale 2018 roku.
Kto więc kupuje te karty za tak horrendalną cenę? Cytując Tadeusza Sznuka: „nie wiem, ale się domyślam”. Średnia jednostkowa cena sprzedanych kart graficznych jasno wskazuje, że rynek zasysa najdroższe konstrukcje. Popatrzmy zatem na statystyki Steama. RTX 3070 – pierwsze w tym zestawieniu GPU nowej generacji jest dopiero na 11. miejscu z udziałem 1,87%. Niemal tyle samo ma umieszczony oczko niżej RTX 3060, a RTX 3080 wylądował u 1,07% użytkowników tej popularnej platformy i uplasował się dopiero na miejscu... 25. RTX 3080 Ti i 3090 są w zestawieniu dużo dalej i mają udziały odpowiednio 0,38% i 0,42%. Ogółem więc te pięć kart graficznych trafiło do 5,54% użytkowników Steama. Dla porównania: trzy najpopularniejsze karty to GTX 1060, GTX 1660 i GTX 1050 Ti – a podium to pracuje łącznie u niemal 20% graczy. Wnioski wyciągnijcie sami – ale jak na moje oko olbrzymiego popytu na najdroższe karty graficzne w statystykach wymienionej platformy po prostu nie widać.
Złudne nadzieje
Co ciekawe, Nvidia próbuje ratować sytuację. Można oczywiście wprost napisać, że to, co dzieje się na rynku, jest jej na rękę i zgłaszane przez górników zapotrzebowanie na karty przynosi koncernowi morze pieniędzy. Jest to jednak źródło przychodów, które cechuje się mniejszą stabilnością – gracze w końcu kupują karty graficzne niezależnie od kursu wirtualnych walut. Firma próbuje więc zjeść ciastko i mieć ciastko – tyle że ten „kurs na graczy” wygląda na razie jak seria skeczy w komedii pomyłek.
Pewnie pamiętacie, że producent GeForce’ów przy okazji premiery RTX-a 3060 obniżył jego wydajność w kopaniu kryptowalut – niby chwalebne, ale sam szybko zniweczył to działanie, wypuszczając omyłkowo sterowniki rzeczony kaganiec zdejmujące. Gdzieś równolegle pojawiły się też doniesienia o możliwości obejścia ograniczeń przez zastosowanie... zaślepki HDMI symulującej podłączenie monitora. Całkiem niedawno zaś – to informacja z października zeszłego roku – światło dzienne ujrzało oprogramowanie, które ograniczenie o 50% wydajności w kopaniu krypto zdejmowało w ten sposób, że... pozwalało kopać dwie kryptowaluty jednocześnie – i tym sposobem górnicy z powrotem mieli do dyspozycji swoje 100% mocy. Innymi słowy, dla firm parających się wydobyciem kryptowalut to drobne przeciwności i choć na rynku już całkiem dawno temu pojawiły się urządzenia stworzone specjalnie do cyberwydobycia, to w istocie nic to nie dało, skoro na kartach dla graczy można kopać dalej bez większych przeszkód. Górnicy mają po prostu więcej zabawek do dyspozycji.
Obecna generacja kart graficznych jest już w zasadzie stracona i na tle innych rozwiązań po prostu nieopłacalna.
Teoretycznie ratunku można upatrywać w konkurencji Nvidii – tyle że ta w rzeczywistości znaczy raczej niewiele. Według przytoczonego wcześniej raportu Jon Peddie Research AMD w trzecim kwartale zeszłego roku miało 17% udziałów w rynku. Na tle „zielonego” giganta – to resztki z pańskiego stołu. Zresztą producent Radeonów już w marcu zeszłego roku wydał oświadczenie, że nie zamierza ograniczać wydajności swoich kart graficznych w kryptogórnictwie. To samo zresztą zdążył już zadeklarować Intel, którego układy GPU pojawią się na rynku w tym roku. Nie wiadomo jeszcze co prawda, czy te ostatnie konstrukcje znajdą uznanie w oczach wydobywających ethereum, ale obstawiam, że „niebieska” premiera za wiele w kwestii cen tak czy inaczej nie zmieni. I to z różnych przyczyn.
Prawa popytu i podaży to jedno – nie zapominajmy jednak, że świat złapał potężną czkawkę związaną z pandemią i koszty, choćby wskutek załamania łańcuchów dostaw i wzrostu cen surowców, poszły w górę. Kluczowe w produkcji elektroniki metale ziem rzadkich w niektórych przypadkach podrożały o ponad 150%, jak wynika z porównania danych z 2021 względem 2020. Inna sprawa to kwestie polityczne: wedle doniesień Chiny kontrolują 55% światowej produkcji tych pierwiastków i aż 85% procesu ich rafinacji. Do piramidki kosztów swoje dołoży też inflacja, której wszyscy – nie tylko w Polsce – doświadczamy. Wszystko to składa się na smutną konstatację, że na wyraźne przeceny na rynku GPU raczej nie możemy liczyć.
Co zatem kupić?
Patrząc z perspektywy użytkownika, który nie może pozwolić sobie na zakup nowej karty graficznej, granie na PC pod względem technologicznym stanęło w miejscu. Każdy, kto ma działające układy serii GTX 1000 i RTX 2000 wręcz modli się, by przypadkiem GPU się nie spaliło, a ten, kto przymierza się do kupna nowego zestawu PC, celuje raczej w mniej wydajne modele, zależnie od portfela – często właśnie w takie, jak choćby przytoczony na początku Radeon RX 6500 XT. Swoją drogą, wzrost cen w segmencie układów grafiki zapewne negatywnie przełożył się również na sprzedaż ekranów gamingowych z wyższą rozdzielczością. Po co kupować monitor 4K, skoro karta graficzna nie obsłuży go w zadowalającym stopniu? Wygląda na to, że poczciwe Full HD zostanie z nami dłużej, niż przypuszczaliśmy.
Co jest zatem najbardziej opłacalne? Odpowiedź może zmrozić każdego hardkorowego pecetowca: konsole. W cenie kompletnego zestawu z wyższych rejonów półki średniej możemy nabyć Xboksa Series X wraz z telewizorem OLED i jeszcze zostanie na parę lat abonamentu Xbox Game Pass Ultimate – czyli nielimitowanego dostępu do katalogu gier na wzór Netfliksa. Sytuacja robi się jeszcze bardziej oczywista, jeśli mamy już w domu jakiś ekran. W takim przypadku wystarczy sama konsola, czyli musimy liczyć się z wydatkiem 2600 zł za Series X, który pozwoli grać w 4K, i 1400 zł za Series S. Ten ostatni świetnie nadaje się do parowania z ekranami Full HD i kosztuje tyle, ile nadchodzący Radeon RX 6500 XT. „Eska” Microsoftu w połączeniu z abonamentem Xboksa to obecnie najbardziej opłacalna oferta, jeśli chodzi o granie.
Można też pomyśleć o PS5. Tyle że Japończycy nie mają obecnie usługi porównywalnej do Game Passa (choć prace nad nią ponoć trwają – więcej informacji TUTAJ), a samo urządzenie jest trudniej dostępne i droższe, bo na ogół łączone z dodatkami, które podbijają jego cenę powyżej 3000 zł. Alternatywą są też usługi streamingowe – w takim GeForce Now możemy grać za 50 zł miesięcznie w rozdzielczości Full HD i 60 fpsa-ach na dowolnym niemal sprzęcie. Trzeba jednak mieć szybkie łącze internetowe z niskim opóźnieniem. Nie możemy też zapomnieć o laptopach gamingowych. Są równie drogie co stacjonarne pecety i mniej wygodne, ale z powodu drożyzny na rynku komponentów do „blaszaków” stały się relatywnie atrakcyjne cenowo. Górę pieniędzy tak czy inaczej trzeba jednak w sklepie zostawić.
Xbox Series S w połączeniu z abonamentem Game Pass to obecnie najatrakcyjniejsza finansowo oferta dla graczy.
Jak widać, wygląda to wszystko nieciekawie. Obecna generacja kart graficznych jest już w zasadzie stracona i na tle innych rozwiązań po prostu nieopłacalna. Co przyniesie przyszłość, oczywiście nie wiadomo, ja jednak nie stawiałbym wielkich pieniędzy na to, że będzie taniej. Pozostaje więc grać na tym, co mamy – licząc na to, że twórcy gier nie są oderwani od rzeczywistości i nie będą szaleć z wymaganiami sprzętowymi – lub przesiąść się na konsole i czekać na to, co przyniosą najbliższe lata. Nie wiem jak wy, ale ja ostatnio gruntownie odkurzyłem swojego RTX-a 2080 Ti – oby żył jak najdłużej.
Czytaj dalej
Gdyby mnie ktoś zapytał, ile pracuję w CD-Action, to szczerze mówiąc, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Zacząłem na początku studiów i... tak już zostało. Teraz prowadzę działy sprzętowe właśnie w CD-Action oraz w PC Formacie. Poza tym dużo gram: w pracy i dla przyjemności – co cały czas na szczęście sprowadza się do tego samego. Głównie strzelam i cisnę w gry akcji – sieciowo i w singlu. Nie pogardzę też bijatyką, szczególnie jeśli w nazwie ma literki MK, a także rolplejem – czy to tradycyjnym, czy takim bardziej nastawionym na akcję.