Call of Duty: Modern Warfare 2 – już graliśmy na PC. Dalej świetne!
Wraca to, co kiedyś wyniosło serię Call of Duty na wyżyny. Po udanym reboocie wyśmienitej przecież gry dostajemy kontynuację, która – co już widać w testach wersji beta – będzie równie przyjemna, co poprzedniczka z 2019 roku.
Ogrywałem wersję pecetową, czyli udostępniony przedpremierowo tryb multi w wersji beta, a w zasadzie jego fragment (tak czy inaczej zajmujący na dysku ok. 24 GB). Zanim jednak zanurzyłem się w rozgrywkę, nie obyło się bez zgrzytów. Mój pecet, nie wiedzieć czemu, musiał dwa razy przemielić shadery. Na ogół to proces jednokrotny – beta udowodniła jednak, że to najwyraźniej za mało i koniec końców skończyło się na półgodzinnej walce oraz zawieszającej się i działającej jak Crysis na Celeronie rozgrywce. Dopiero restart komputera i ponowna wstępna obróbka danych graficznych rozwiązała problem. Związany z nim niesmak bardzo szybko uleciał, bo bawiłem się świetnie.
Berek z karabinem
Jeśli ktoś używa peceta tylko do Excela i innych tego typu ekstrawagancji, to musi wiedzieć, że Call of Duty jest serią strzelanek, która na przestrzeni kilkunastu już lat niezmiennie charakteryzuje się wartką akcją, niskim czasem potrzebnym do ukatrupienia przeciwnika (tzw. TTK, time to kill), a także mnóstwem zabawek, które pomagają osiągnąć ten zdrożny cel. Nie inaczej jest tutaj. Ba, powiem więcej – tutaj wszystko wydaje się grać wręcz wyśmienicie.
Cieszy fakt, że mamy zatrzęsienie trybów. Wśród nich są te klaustrofobiczne, gdzie palec drętwieje na lewym przycisku myszy od furiackiego klikania, wracają również te „duże”, które dają więcej przestrzeni – zarówno na bieganie, jak i na oddech między starciami. Zwą się niezbyt oryginalnie: Wojna naziemna oraz Inwazja – i jest to ponownie coś, co na tle szeroko pojmowanej serii prezentuje się świeżo oraz bez wątpienia przyciąga uwagę.
Przekornie można powiedzieć, że pierwszy z wymienionych trybów jest tym, czym według włodarzy EA powinien być Battlefield 2042. To szybka rozgrywka skupiona na przejmowaniu rozsianych po dużej mapie pięciu punktów kontrolnych, w której wspomagamy się pojazdami pancernymi. Taki podbój, innymi słowy – tyle że sprawny, dynamiczny, bez zbędnego biegania i dłużyzn. W zasadzie niemal zawsze wystarczy kilkanaście sekund, by po śmierci być z powrotem w centrum akcji. Fajnym w stosunku do rzeczonego BF-a modyfikatorem zasad jest fakt, że gdy któraś strona zajmie wszystkie flagi i utrzyma je potem przez stosunkowo krótki czas, to automatycznie wygrywa. Tym samym twórcy oszczędzają nam trwającej długie minuty jednostronnej rzezi, a my – szybko zapominając o porażce lub krótko ciesząc się sukcesem – możemy ruszyć dalej.
Jak już wspomniałem, drugim „dużym” trybem jest Inwazja. W praktyce przypomina gigantyczny drużynowy deathmatch. Mnóstwo ludu, bieganina, strzelanina, sporo chaosu, a do tego losowe zrzuty zaopatrzenia i pojazdów opancerzonych: w sumie więc w naturalny sposób na mapie pojawiają się punkty zapalne, o które toczy się rywalizacja. To wbrew pozorom fajny tryb dla tych, którzy lubią kombinować i na przykład samotnie zapuszczać się na tyły wroga. Przy odrobinie szczęścia w zamieszaniu można kosić przeciwników jak nigdzie indziej. W Inwazji spotkacie też na mapie boty, jeśli liczba graczy będzie niewystarczająca. Ale zbytnio nie ma się z czego cieszyć: prowadzeni przez AI przeciwnicy niestety są zwyczajnie głupi i mają tendencję do działań stadnych, wystarczy więc wejść na pozycje bliskie respawnowi, by kłaść ich grupami – co ma oczywiście odzwierciedlenie w punktacji. O ile sam tryb jest przyjemny i przypadła mi do gustu beztroska rozwałka w dużej skali, o tyle z tymi zapychaczami serwerów producent coś musi zrobić – bo w obecnej postaci to jednak odrzuca i na kilometr śmierdzi potencjalnym exploitem.
Trochę kameralniej
Nie zabrakło i standardu, czyli różnych mniej liczebnych trybów gry pokroju team deathmatchu, dominacji czy Umocnionego punktu. Każdy z nich to starcia drużynowe, w których członkowie zespołów po śmierci odradzają się i wracają do walki – w pierwszym celem jest zdobycie większej liczby fragów, w drugim walczymy o utrzymanie przynoszących nam punkty obszarów, zaś w trzecim zdobywamy określoną część mapy, a następnie jej bronimy. Niezależnie od wyboru rozgrywka jest żwawa – jeśli jednak pamiętacie, co się działo na mapach Vanguarda, to… muszę was uspokoić. Tu jest jakby trochę wolniej i mniej chaotycznie. Rzadziej zdarzają się respawny za plecy, a mapy – przynajmniej te w becie – pozwalają złapać nieco więcej oddechu. Oczywiście TTK dalej jest bardzo niskie, jednak gra nie sprawia, że człowiek już w pierwszej chwili ma ochotę wyrzucić klawiaturę przez okno.
Osobną kategorią są tryby „ceesowe”. Ich cechą wspólną jest to, że po śmierci nie odradzamy się w ogóle lub co najwyżej możemy zostać wskrzeszeni przez kompanów. To Znajdź i zniszcz, gdzie drużyny na zmianę próbują zdetonować bombę lub ją obronić, a także Ratunek więźnia – tutaj naszym zadaniem jest przejęcie VIP-a i przetransportowanie go w określone miejsce. Do tej grupy należy zaliczyć także Nokaut – czyli grę polegająca na przechwyceniu ładunku, który pojawia się na mapie. W każdym z tych wariantów zabawa jest zdecydowanie bardziej taktyczna – co wymuszone jest przez same cele działań, jak i fakt, że śmierć ma tu zdecydowanie większą wagę niż w, powiedzmy, standardowych dla CoD trybach. Oczywiście nie jest to żadna konkurencja dla CS:GO w esporcie – choćby z racji tego, że nowa odsłona serii przybywa co roku i nikt nie będzie inwestował w drużynę, która za 12 miesięcy się rozsypie. Niemniej te odmiany rozgrywki stanowią miłą odskocznię od beztroskiego biegania po mapach i prucia do przeciwnika, jak popadnie.
Broń bez zarzutu
Ogółem – już niezależnie od trybu i rodzaju „śmiertelności” na mapach – gra się bardzo przyjemnie. Gunplay jest świetny: czuć, że bronie są celne, każda na swój sposób, ale przy tym powtarzalne, można się do nich szybko przyzwyczaić i znaleźć swoje ulubione. Kolejne egzemplarze odblokowujemy, grając poprzednimi – oręż zgrupowano bowiem w drzewka, swego rodzaju rodziny.
W praktyce wygląda to tak, że jeśli np. długo strzelamy z M4, to wpadają nam na konto kolejne dodatki do tego karabinu: lufy, magazynki itd. Wśród nich znajdują się również komory zamkowe – i dopiero te otwierają nam po odblokowaniu dostęp do gnatów sąsiadujących z używaną przez nas pukawką. Innymi słowy, żeby dostać najlepsze uzbrojenie, musimy poznać poprzednie – w sumie fajna sprawa, bo w ten sposób gra jest w naturalny sposób urozmaicona, a my uczymy się „zabijackiego” fachu przekrojowo.
Stan techniczny
Nie licząc początkowych problemów z shaderami, gra prezentuje się całkiem dobrze. W zasadzie jedyne błędy, jakie napotkałem, dotyczyły bliżej niezidentyfikowanych kwestii sygnalizowanych oknami pojawiającymi się na początku i końcu meczu – na wydajność i stabilność jednak nie wpływało to w żaden sposób. Jeśli wczytacie się w doniesienia z sieci, to dość łatwo natraficie na informacje, że testy wersji beta MW2 nawiedziła też fala cheaterów – ja jednak nie potrafię tego potwierdzić, bo w moim przypadku mecze wyglądały w porządku, a tabela wyników nie wskazywała na żadne anomalie. Inna sprawa, że w międzyczasie gra pobrała sporego patcha, który być może ten problem rozwiązał.
Bardzo przyjemne, ale... gdzieś już to widziałem.
Modern Warfare 2 wygląda ładnie – od razu widać, że to ta sama, dopracowana i nowoczesna technologia, która stała za pierwszą częścią. Menu kipi wręcz od opcji dotyczących grafiki i tego, jak gra zachowuje się na pececie, co powinno ucieszyć wszystkich, którzy lubią sobie pomajstrować w ustawieniach. Znalazło się miejsce dla DLSS-a, nie widziałem jednak możliwości włączenia ray tracingu, co jednak, zważywszy na przechwałki twórców na temat „nextgenowości” silnika, trochę dziwi. Cóż, może w premierowej wersji gry technologia śledzenia promieni światła jednak się pojawi. Cieszy za to fakt, że z poziomu menu możemy sobie włączyć angielski dubbing niezależnie od napisów – całość jest bowiem spolszczona.
Na ten moment MW2 prezentuje się bardzo fajnie i w sumie nie mogę się doczekać premiery. Nie da się ukryć, że beta pozostawia trochę wrażenie, że dostajemy to samo co trzy lata temu – ale przyjemność płynąca z rozgrywki w zupełności ten fakt wynagradza. Jeśli nie przeszkadza wam „tasiemcowatość” serii i recykling pomysłów, to chyba jest na co czekać. No, przynajmniej jeśli chodzi o multi.
Cieszy
- przyjemna, wartka akcja – ale równocześnie bez przesady rodem z Vanguarda
- świetny gunplay
- dobre „duże” tryby gry
- tradycyjnie: multum broni, dodatków, atutów, streaków
Niepokoi
- jeśli znasz MW, to MW2 zaskoczy co najwyżej detalami
- drobne problemy techniczne i – według doniesień z sieci – kulejące zabezpieczenia przed cheaterami
- Inwazja, choć przyjemna, zamienia się w exploit campfest, jeśli gracie z większą liczbą botów
Czytaj dalej
Gdyby mnie ktoś zapytał, ile pracuję w CD-Action, to szczerze mówiąc, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Zacząłem na początku studiów i... tak już zostało. Teraz prowadzę działy sprzętowe właśnie w CD-Action oraz w PC Formacie. Poza tym dużo gram: w pracy i dla przyjemności – co cały czas na szczęście sprowadza się do tego samego. Głównie strzelam i cisnę w gry akcji – sieciowo i w singlu. Nie pogardzę też bijatyką, szczególnie jeśli w nazwie ma literki MK, a także rolplejem – czy to tradycyjnym, czy takim bardziej nastawionym na akcję.