
DMC: Devil May Cry ? już graliśmy
W przypadku DmC jak najbardziej by się taki przydał. Skreślanie gry z powodu fryzury głównego bohatera jest klasycznym przykładem tego, co pamiętające komunę pokolenia kwitują zdaniem „w d**ach im się poprzewracało”. W swoim nowym wcieleniu Dante nie jest już żywiącym się pizzą i lodami truskawkowymi białowłosym herosem wyrwanym z kapeli j-rockowej. Teraz mógłby nazywać się Tyler Dante i powoli dorastać do Fight Clubu.
Nie ma co ukrywać rzeczy oczywistej: Dante w swojej siwej wersji przestał mieć znaczenie. To relikt czasów, w których nie można było kwestionować pozycji Japonii jako lidera branży gier. Jest jak komiksowa postać w rajtuzach i z powodzeniem mógłby trafić do świata Marvela z lat 80. Starego Dantego nie da się opisać słowem „fajny”, na pewno nie w Europie czy Stanach, i Capcom zdaje sobie z tego sprawę. Trzeba pogratulować mu więc wyczucia czasu, bo skoro w ciągu kilku lat filmowcom udało się wskrzesić nawet tak żenującą osobowość jak Kapitan Ameryka, to czemu nie ratować Devil May Cry?
DmC to reboot cyklu – to, co Nolan zrobił z Batmanem i co sprawiło, że człowiek nietoperz zyskał nowe życie. Dokonanie takiego cudu spadło na barki brytyjskiego Ninja Theory, które teraz z gracją baletnicy i determinacją prawdziwego rewolucjonisty „tłumaczy” azjatycką serię na nasze.
Today We Are All Demons
Świat przedstawiony w DmC nie jest już pokręconą japońską wizją europejskiego średniowiecza ani nawet typową metropolią łączącą nowoczesne Tokio z Nowym Jorkiem. Akcja rozgrywa się w Limbo City, które ma w sobie klimat nadmorskiego hiszpańskiego miasteczka i brudnego Londynu – produkcję tworzą mieszkańcy Starego Kontynentu i czuć to na każdym kroku. Dante nosi na kurtce flagę Brytanii („God save the queen! She ain’t no human being!”), portale pomiędzy wymiarami ludzi i demonów tworzy się za pomocą czarów w sprayu (ktoś kojarzy ksywkę Banksy?), a w tle zamiast nadętej Zimmeriady słychać norweski aggrotech skomponowany przez lidera Combichrist i d’n’b duńskiego NOISIΛ.
Miejsce, w którym żyje nowy Dante, to zblazowana Europa zżerana przez siły prawdziwego zła, nie zaś potwory przerysowane z podręcznika do Dungeons & Dragons. Trolle, wampiry, wilkołaki i łakowilki nie są już straszne – można pozbyć się ich szybciej niż grypy: wystarczy strzelić do nich srebrem, natrzeć się czosnkiem, wbić im w serca osikowe kołki albo zawiesić sobie krzyż na szyi. Są eksponatami z cyrku osobliwości i synonimem pójścia na łatwiznę, czego ludzie z Ninja Theory chcą uniknąć. W ich wersji DmC autentycznym złem są korporacje, banki, stacje telewizyjne, politycy, rosnący dług narodowy każdego kraju, bezmyślny konsumpcjonizm, nie wspominając już o religii.
Przyrodni brat Dantego, Vergil, pojawia się więc po raz pierwszy jako wyśmiewana przez prowadzącego zamaskowana postać w telewizji. Jest jak V z „V jak vendetta”, ale przewodzący grupie partyzantów-domatorów przypominającej Anonymous. Jego organizacja, The Order, bierze na cel to, czego nienawidzą nowocześni buntownicy: stację telewizyjną Raptor News (pranie mózgu bełkotem i propagandą udającą wiadomości, powszechny monitoring), fabrykę napoju Virility (synonim korporacji sprzedającej śmierć i szczęście w puszce) oraz wieżowiec banku rządzącego światem za pomocą długu – główną siedzibę prezesa demonów, Mundusa.
Ludzie widzą jednak tylko zewnętrzną formę Limbo City (które równie dobrze mogłoby być Barcelondynem czy Wrocłaberlinem). Podobnie jak w „Matriksie” tylko „obudzeni” są w stanie zobaczyć, jak wygląda ono naprawdę, a jednym z nich, z racji swojego pochodzenia, jest Dante. Wystarczy, że należący do Raptor News system monitoringu zauważy go na ulicy, a spokojne miasto natychmiast zmienia się w swoją mroczną wersję. Ludzie z Ninja Theory tłumaczą w ten sposób znane fanom serii pojawiające się niby znikąd „demoniczne drzwi” blokujące graczowi drogę: dopiero po zniszczeniu kamery (tak naprawdę gałki ocznej) rzeczywistość wraca do pozornej normalności. Piekielna wersja Limbo City jest wściekłym, nienawidzącym Dantego organizmem.
Get Out of my Head
Grając w DmC, przez kilka godzin czułem się największym wymiataczem świata. Spędziłem parę minut w powietrzu, bez przerwy tłukąc kolejne demony i – co najważniejsze – dokładnie wiedząc, co robię. Niemal z każdą następną misją do moich rąk trafiała nowa broń, a tempo wprowadzania jej do rozgrywki pozwalało mi spokojnie nauczyć się korzystania z niej.
Zaczynając z mieczem i pistoletami, miałem wystarczająco dużo czasu, żeby opanować podstawy walki, z których wariacjami później eksperymentowałem, dodając do wyuczonych schematów ciosy zdobywanych po kolei zabawek. Pierwszy był demoniczny topór, Arbiter, do wykonywania powolnych ataków zadających poważne obrażenia. Potem pojawiła się anielska kosa, Osiris, którą cięcia wyprowadza się błyskawicznie i efektownie, ale jest ciut słabsza. W międzyczasie dostałem też łańcuchy umożliwiające przyciąganie przeciwników do siebie (czy też wyrywanie platform ze ścian) albo siebie do nich (lub np. do platform na ścianach). Chwilę później miałem już rękawice Eryx, a na zakończenie, po prawie siedmiu godzinach zabawy, odblokowałem Devil Trigger – moc zawieszającą wrogów w powietrzu i zwiększającą siłę ataków Dantego. A podobno na graczy czeka jeszcze trochę niespodzianek.
W połowie rozgrywki typowa bijatyka może wyglądać więc tak: przyciągam oponenta, wybijam go w powietrze mieczem, przyciągam się do niego i odbijając się od niego, zdzielam w łeb coś, co fruwa w pobliżu. Na ziemi od razu kręcę młynka kosą i razem z lecącym w górę niemilcem podskakuję, żeby okładać go w powietrzu. A kiedy go ubiję, powoli przy tym opadając, spokojnie strzelam do wszystkiego, co się rusza. I chociaż system walki w DmC może się wydawać mniej dynamiczny, sprawdza się w praktyce o wiele, wiele lepiej niż w poprzednich częściach. Jest przystępny i daje amatorom okazję, by grali tak widowiskowo jak profesjonaliści, a tym z kolei, by wyczyniali cuda, o jakich nie śniło się śmiertelnikom.
Dzięki temu na typowe mięso armatnie plączące się pod nogami raczej nie zwraca się uwagi – zapamiętuje się przede wszystkim trudniejszych przeciwników (np. Tyrant wymaga uniknięcia jego ataku, ściągnięcia go na ziemię łańcuchem i okładania, póki leży) oraz bossów. A ci są nie tyle szpetni, co kreatywnie zaprojektowani. Przypominający dżdżownicę sukkub o twarzy staruszki czy wielka cybernetyczna głowa robią wrażenie, ale ważniejsze są spodoby walki z nimi. Podczas tłuczenia prezentera demonicznej telewizji (czyli wspomnianej głowy w cyberprzestrzeni) on sam jest na drugim planie – większość walki prowadzi się, obserwując akcję jak w reportażu z helikoptera, a prowadzący gnoi nas podobnie jak GLaDOS w Portalu, ale mniej subtelnie.
Sent to Destroy
Wbrew powszechnej panice DmC raczej poprawia starą formułę, niż dramatycznie ją zmienia i rewolucjonizuje. Po mapach wciąż rozrzucone są klucze do pokojów z wyzwaniami, w niedostępnych dla normalnego człowieka miejscach kryją się liczne znajdźki (doliczane oczywiście do wyników), a lokacje – chociaż oskryptowane – często pozwalają wykończyć wrogów w interesujący sposób. Na przykład zmieniając ich w mielonkę przez wrzucenie pod pędzące metro.
Umiejętności Dantego można upgrade’ować (i dowolnie modyfikować, przenosząc ulepszenia z nieużywanych zdolności), sklepik z przedmiotami i kary punktowe za używanie ich są na swoim miejscu. Wszystko w DmC działa tak, jak powinno, i naprawdę trudno mi do czegoś się przyczepić. Akcja cały czas się rozwija, ciągle wydaje się, że „za rogiem” kryje się o wiele więcej. Pochłania się to jak naprawdę dobry film akcji.
Adult Content
Właśnie z powodu tej filmowości modlę się o to, żeby Cenega nie miała ambicji bawić się w dubbingi i inne dziwne wynalazki. Wszystkie filmiki brzmią i wyglądają świetnie – gra aktorska została niemal perfekcyjnie przełożona na rzeczywistość wirtualną i ani razu nie widziałem niczego paskudnego czy nienaturalnego. Paradoksalnie w DmC jest bardzo dużo cutscenek, które mogą zirytować spragnionych ciągłej akcji graczy. Niedzielni fani mordowania wszystkiego, co się rusza, docenią jednak trzy minuty przerwy, kiedy zmęczeni i zdyszani będą próbowali zrozumieć, co właściwie przed chwilą działo się na ekranie.
Wstępnie jestem zachwycony, ale należę do osób, które po jakimś czasie nudzą się siepaninami pokroju starych Devil May Cry’ów i God of Warów. Prawdopodobnie jestem więc idealnym targetem dla nowego, odświeżonego DmC i bardzo mnie to cieszy – pewnie jest to radość przedwczesna i samotna wśród płaczu hardkorowców, ale nie mam wyrzutów sumienia. W końcu lepsze jest wrogiem dobrego, prawda?
—–
Cieszy:
Niepokoi:

Czytaj dalej
126 odpowiedzi do “DMC: Devil May Cry ? już graliśmy”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
@DESTRAKSZYN|Naprawdę grałeś w DMC4 na klawiaturze? Czy tacy ludzie cały czas istnieją?
@Zoldator Znajomy z tego forum gra na klawie i ja bym grał gdyby DMC3 nie miał u mnie bugu uniemożliwiającego grę na padzie. Jedyny powód dla, którego kupiłem pada. 😛 ||@DESTRAKSZYN Tyle ile widziałem tych bardziej profesjonalnych gameplayów to teraz nawet z JC nie można robić nic ciekawego w porównaniu do DMC3 i 4 a co dopiero robić coś „o czym prosom się nie śniło”. W DMC 4 walka wyglądała dla mnie efektowniej nawet bez JC.
Choć widziałem ludzi którzy wyciągali rank S we wszystkich misjach to jednak granie w DMC na klawiaturze to jak robienie kickflipów wózkiem inwalidzkim. Ze względu na kiepski port DMC3 musiałem przypisać kierunki na klawiaturze do pada przez co Dante był ograniczony ośmioma kierunkami. Już samo to wywoływało u mnie rządzę krwi więc wole nie wiedzieć co by było gdybym miał grać w DMC3 tylko na klawiaturze.
@Kawalorn może i „prowda” ja niestety w DMC 3 i 4 musiałem się nacieszyć napierdzielaniem w jeden klawisz. ;/@zoldator Na zewnątrz są ludzie?
@DESTRAKSZYN Tak ja w sumie też bardzo długo nawet nie wiedziałem jakie rzeczy da się robić w tej grze. 😉 IMO nadal można się świetnie bawić w te gry i bez tego. Mimo wszystko nadal chciałbym zagrać w to demo. Może to nie taki DMC jak kiedyś ale ja nawet przy zwykłych slasherach dobrze się bawię a ta gra nie wygląda na tragiczną samą w sobie.
@Kawalorn Masz 100% racje. Jeśli chodzi o nowe DmC, to nie wiem co ludzie mają do tego Dantego… Nie dość że twórcy zmienili jego posturę ze względu na płacze ludzi (patrz. pierwszy trailer – total EMO) akurat z tym to się zgadzam, na samym początku to już masakrycznie wyglądał, ale teraz jest inny, nie wiem po czym wnioskują że wygląda jak emo… |Sam nic nie mam do nowego bohatera, grałem w 2 ostatnie części i naprawdę polubiłem starsze wydanie. Do nowego pretensji nie mam, może dlatego, że nie…
…wyobrażam sobie tak mniej / więcej, jak by wyglądał sequel ze starym Dante. Czuję że reboot może wyjść na prostą drogę, jeśli chodzi o samą mechanikę gry, możemy być pewni, iż będzie to wysoki poziom. Widać i słychać, jak twórcy ingerują w ten projekt, ja po samych trailerach dostaję „eufori”Wieżę w reebot i nowy wygląd bohatera, i hooy wam do tego! 😛
@DESTRAKSZYN Moim zdaniem jest jeszcze kwestia, że twórcy i ludzie piszący jak Berlin starają się wmówić fanom, że ten Dante jest lepszy od poprzedniego i to dość mocno podsyca ogień hate’u. Ja już dawno się z tym pogodziłem ale muszę przyznać że na takie opinie jak ta wystawiona przez Berlina to początkowo we mnie dość mocno zawrzało. Grałem już gorszymi postaciami niż ten nowy Dante i po prostu ich ignorowałem ale na pewno nie pozwolę aby ktoś deptał po jego poprzedniku albo po mechanice gry starych DMC.
Dla mnie, nie ważne jak patrzeć, to ten Dante nie jest ciekawy pod żadnym względem. Ot młodziak, buntownik, dużo przeklina i tyle w kwestii jego postaci (ale by było gdyby go mocno rozwineli w pełnej grze… wątpie czy im się uda), Sprawi to tyle że raczej nie będę chciał wielokrotnie oglądać cut-scenek jak robiłem w poprzednich. Mimo wszystko w pełni da się go zaakceptować jako postać. Gdyby tylko nie to imię na początku i późniejsze twierdzenia twórców, że ten Dante jest fajniejszy od poprzedniego. 😛
@Kawalorn, jak już mają deptać po mechanice, to po nowym DmC, stary osiągnął zbyt duży sykces, by teraz go rozdeptać. 🙂
Grałem w demo… DMC3 to to nie jest ale podoba mi się rozwiązanie zmiany broni podczas kombosów i ogólnie gdy dochodzi do walki, gra się przyjemnie
Nie wiem gdzie wy widzicie „deptanie” starego Dantego przez Berlina, lol. On tylko napisał, że jest to postać wpisująca się w kanon old schoolu i w obecnych czasach nie ma prawa bytu. Wyobrażacie sobie dzisiaj grę z mega manem? Albo Batmana, który nie jest nafaszerowany najnowocześniejszymi cudeńkami ze świata tylko po prostu biega w rajstopach i gumowym kostiumie? To nazywa się kanonem, obecnie klasyczne postaci jak Batman i Spiderman, które kiedyś po prostu latały po mieście w rajtuzach
teraz w najnowszych produkcjach są „tłumaczone” widzowi. Batman nie jest już tylko facetem z pelerynką walczącym ze śmiesznym Jokerem tylko staje się dobrze wyposażonym mścicielem powstrzymującym terror siany przez kolorowego psychopatę. To samo dzieje się z grami. Śmieszny, jedzący pizze i walczący z demonami „z du.py wziętymi” Dante przestaje mieć racje bytu. Widzowie chcą konkretów, chcą poznać bohatera, jego psychikę jak i świat, który go otacza. A ze względu na bajzel w „klasycznych”, „kanononowych”
częściach serii – twórcy zdecydowali, że czas zrobić reboot na miarę obecnych czasów. Grę w której wszystko będzie miało sens, a człowiek nie będzie się zastanawiał „skąd do cholery Nero wie gdzie idzie?”, bo wszystko będzie ładnie tłumaczone przez fabułę. Innymi słowy UPORZĄDKOWANE. Bo tego słowa nie ma w słowniku poprzednich części tej gry. Ale uprzedzenia są uprzedzeniami, a hejterzy będą hejtować więc nie wiem czy jest sens kogokolwiek uzmysławiać i strzępić sobie język.
@Kricz|Tak wyobrażam sobie grę z Megamanem i nie tylko ja. I sprawdź sobie Batman: The Brave and Bold. „Śmieszny, jedzący pizze i walczący z demonami „z du.py wziętymi.” Hej, zamieńmy pizzę na fajki i niech walczy z demonami z pęcherza moczowego. PROGRES! „Grę w której wszystko będzie miało sens…” Wszyscy wiemy, że gry Capcomu zawsze mają sens. Final Fight, Resident Evil, Lost Planet to przecież symulacyjne produkcje z rozbudowanymi fabułami i wielowymiarowymi bohaterami.
@Kricz
Batman od zawsze był taki sam w oryginalnych komiksach, ale jeśli niektórzy patrzą tylko na te kretyńskie kreskówki i ten jeden głupi serial to cóż… Niech sobie robią reboot jak chcą, ale niech potem nie łażą mówiąc „patrzcie jaki stary Dante i jego gry są głupie a nasze fajne bo bohater mówi „fuck”” co niestety twórcy teraz robią. To trochę jakby mówić, że Freddie Mercury jest dupnym muzykiem, bo minęło dużo czasu a potem wracać słuchać swojego dubstepu czy innej Nicki Minaj „bo modne”.
@Kawalorn|To z Batmanem to nie do końca prawda. Na początku swojego istnienia np. Batman nie bał się zabić. Potem nastały różne silver age itp. i mamy np. Batmana i Ligę Sprawiedliwych grających w baseball z Legionem Zagłady. Batman jakiego znamy z TAS, filmów Nolana, serii Arkham to wynik długiej ewolucji. Wystarczy porównać sobie Batmana z dajmy na to Justice League z Batmanem z The Brave and Bold.
To nie ma sensu, poddaje się. Wierzcie w co wierzyć chcecie, jeśli hejt daje wam tyle radości – hejtujcie. Ja przyjmuję nowego Dantego w nowym DmC z otwartymi ramionami i umysłem. Nie mam zamiaru zaślepiać się uprzedzeniami, a na dany moment nie mogę stwierdzić nic poza tym, że gra wygląda smacznie. Chętnie ją posmakuję.Kawalorn – Przeczytaj sobie moją wypowiedź raz jeszcze, bo coś mi mówi, że nie bardzo zrozumiałeś jej przesłanie.
@Kricz to ty poczytaj moją, bo ja nie hate’uję nowego Dantego tylko tych co hate’ują starego „bo jest oldschoolowy”. 😛
@Zoldator Ta o tym Batmanie wiedziałem ale go zignorowałem, bo w sumie zniknął zanim ktokolwiek zdążył go poznać. 😉
demo ujdzie, całkiem fajna jest walka z bossem (oldskulowe szukanie „słabych punktów” przeciwnika), natomiast nie spodobał mi się koncept z etapem jako takim. Na większość przeciwników działa tzw. button mashing, tylko z tymi z tarczą trzeba się wysilić i wcisnąć odpowiedni przycisk… nie widzę dużej różnicy między atakiem zwykłym a demonicznym, prócz tego że jeden jest wolniejszy a drugi szybszy… Bez sensu. Będę miał oko na tą produkcję ale jak na razie jestem sceptyczny.
Zastanawiam się od kiedy Dante i Vergil są braćmi przyrodnimi. Jakoś w trailera ciągle używane jest słowo „twin”.
Dla każdego, kto nie wciska bezmyślnie przycisków na padzie, ta gra będzie żałośnie łatwa. A to za sprawą bugów w mechanice walki, które powalają np. na nieskończone okładanie przeciwników w powietrzu (cios, cios, podhaczenie kosą i tak w kółko). System punktów też jest do poprawki, bo ranga za styl wzrasta do SSS zaledwie po kilku dobrze wykonanych unikach (te możemy wykonywać nie zważając na kierunek ataku, w razie czego przenikniemy przez przeciwnika) i nie spada, aż zostaniemy trafieni. Co za shit.
I jeszcze to „[beeep] you!” głównego bohatera, będące chyba w mniemaniu scenarzystów rodzajem jakiejś ostatecznej riposty. A może to ta „dojrzała zawartość”, o której tyle Ninja Theory mówi? Tak samo jak żarty o rzyganiu i anielice molestujące Dantego w menu głównym? Nie wiem.
Ogólnie rzecz biorąc, wg mnie amerykanizacja gry, która garściami czerpała z konwencji anime jest nieporozumieniem. Nie dość, że fani serii są zawiedzeni, to jeszcze Ninja Theory podsyca hejt gadkami w stylu „gdyby stary Dante wszedł do knajpy poza Tokio ze swoim czerwonym płaszczem i białymi włosami, toby go tam wyśmiali”. Za to nowego baliby się pewnie zaczepić, bo jeszcze kazałby się im fakać, a potem zgasiłby papierosa na czyjejś głowie. Bo to jest cool.
Nie wiem kto pisał tą recenzję, ale na pewno nie fan serii. Dzięki temu „niesamowitemu” rebootowi, to już w ogóle nie jest Devil May Cry. Może i gra jest dobra, ale nie ma nic wspólnego z prawdziwym, starym i dobrym DMC – to jest zupełnie co innego. Przypomnę: Dante jest łowcą demonów, a nie emo nastolatkiem zbuntowanym przeciwko systemowi w Wielkiej Brytanii. Nazwijcie gościa Tyler, jak to recenzent proponuje i zmieńcie nazwę serii na [beeep] the System albo delikatniej Evil People May Cry.
Nie będę już wyrzucać z siebie żalu za odebranie fanom prawdziwego Dantego (nie chodzi tylko o wygląd, ale przede wszystkim o osobowość), bo wyjdę na „hejtera”. Niech jednak dojrzały i kompetentny recenzent się zastanowi, czy „hejtowanie” starego DMC za to, że powstał w Japonii i jego uniwersum wypada słabo wobec obecnych gier oraz białowłosego Dantego, za to, że jest legendą i podbił serca fanów na całym świecie nie jest żałosne i dziecinne. Gosć po prostu nie rozumie serii i jej niepowtarzalnego klimatu.