Dune: Spice Wars – już graliśmy. Nie ma to jak melanż na wydmie
Swój „złoty wiek” gry osadzone w uniwersum Diuny przeżywały ponad 20 lat temu. Potem zapadły się, niczym Szej-hulud, pod ziemię. Teraz powracają na fali popularności najnowszej filmowej adaptacji książki Franka Herberta. Z trzech zaanonsowanych dotąd tytułów pierwszy trafił już do wczesnego dostępu.
Patrząc na grafikę Dune: Spice Wars i mając gdzieś w podświadomości starsze produkcje osadzone w tym świecie, nastawiałem się na kolejnego RTS-a. Może bardziej skomplikowanego niż jego poprzednicy, ale jednak RTS-a. A tu zonk. Choć akcja gry faktycznie toczy się w czasie rzeczywistym, to jednak ze strategią czasu rzeczywistego nie ma za wiele wspólnego. Jest to bowiem klasyczna, rozbudowana strategia z gatunku 4X.
Przebieżka po Wydmie
O fabule nie zamierzam pisać – fani książek czy ci, co obejrzeli film, doskonale wiedzą, czym są Arrakis, pustynne czerwie, przyprawa, Atrydzi i Harkonnenowie, mentaci, Bene Gesserit itd. A Dune: Spice Wars ewidentnie skierowano do takich właśnie ludzi. Nieobeznani w uniwersum mogą więc mieć mocno pod górkę (a raczej pod wydmę), bo gra nie zamierza niczego im wyjaśniać. Fabuły nie będę omawiał także dlatego, że... kompletnie jej nie znam. To, co udostępniono we wczesnym dostępie, to tylko tryb potyczek (w przyszłości twórcy chcą dorzucić singlową kampanię i multi), w których możemy sobie wybrać jedną z czterech dostępnych frakcji (finalnie ma być ich więcej) – Atrydów, Harkonnenów, Przemytników i Fremenów – i stoczyć bój o dominację nad Arrakis.
Od razu powiem, że istnieje tu kilka różnych sposobów na odniesienie zwycięstwa, a każda z frakcji nie tylko ma swe unikalne możliwości, ale możemy ją też nieco „spersonalizować”, dobierając na starcie dwoje z czterech dostępnych doradców. Ci wnoszą w wianie swe specyficzne umiejętności mające wpływ na poczynania i skuteczność gracza. A że pojedyncza potyczka trwa długie godziny (minimum trzy, a zwykle cztery-pięć), to w efekcie da się przy Diune: Spice Wars spędzić sporo czasu, nie nudząc się. Warto tu zaznaczyć, że gra jest spolszczona (napisy), i to w dobrym stylu, choć jeszcze tu i tam czasem pojawiają się angielskie teksty.
Lekko nie będzie!
Najpierw zbudujesz ornitopter i – penetrując zasnute mgłą wojny otoczenie podzielone na sektory – odsłonisz najbliższe złoże przyprawy. Tamże odkryjesz też wioskę, którą możesz albo podbić militarnie, albo przekonać jej mieszkańców (jeśli wybrałeś Atrydów, bo ten ród potrafi prowadzić pokojową dyplomację), by do ciebie dołączyli. A wtedy już zbudujesz w tym miejscu rafinerię, wyprodukujesz żniwiarkę i rozpoczniesz eksploatację melanżu.
Co zresztą może nie być takie znów łatwe, bo w grze nie ma żadnego klasycznego tutoriala. To znaczy jest – ale taki dość specyficzny, bo w czasie grania wyświetlają się podpowiedzi, co masz zrobić, ale o tym, JAK to zrobić, Diune: Spice Wars już nie wspomina. Domyśl się! W efekcie nawet postawienie podstawowych struktur może stanowić na początku zagwozdkę, bo interfejs zbyt intuicyjny nie jest. Na szczęście gra toczy się w powolnym tempie (cykl dobowy, upływ czasu można przyśpieszać), a wrogowie na początku nie nękają nas rajdami, więc dostaniesz czas na spokojne eksperymentowanie i uczenie się zasad. Lecz i tak zapewne pierwszą czy drugą potyczkę sromotnie przegrasz, nie rozumiejąc w pełni mechanizmów rozgrywki i ich rozmaitych współzależności. Nie przepadam za nauką pływania metodą „wrzutu na głęboką wodę” i uważam, że w takich produkcjach porządny, klasyczny tutorial to rzecz obowiązkowa.
Generalnie rozgrywka sprowadza się do nieustannego balansowania pomiędzy eksploracją, zdobywaniem rozmaitych zasobów (woda, pleton, czyli beton, siła robocza, ogniwa paliwowe, władza – tak, władza jest tu surowcem!), inwestowaniem ich w rozbudowę oraz ulepszanie swoich struktur i nieustannymi akcjami dyplomatyczno-szpiegowsko-militarnymi.
Mentata pilnie wynajmę!
Gra jest skomplikowana, także dlatego, że rozgrywka obejmuje wiele płaszczyzn. Intrygi pałacowe, dyplomacja, szpiegostwo, handel, wojny, rosnące podatki dla cesarza (zaniedbasz wpłaty, a przyśle ci sardaukarów z propozycją nie do odrzucenia), Landsraad, kompania KHOAM, pozyskiwanie wody i zbiórka melanżu, rozbudowa baz, ekspansja, rozwój technologiczny – wszystko na głowie gracza. Praktycznie niczego nie da się zautomatyzować (no, poza wycofywaniem się żniwiarki, gdy w pobliżu pojawi się czerw) czy scedować na jakiegoś komputerowego doradcę, każdą decyzję podejmujemy osobiście. Tę wrogą wioskę spacyfikować i zostawić neutralną, a może tylko splądrować albo przyłączyć ją do mej frakcji? Tego agenta przypisać do tej misji czy tamtej? I tak dalej...
Przez to cały czas jest się bombardowanym szeregiem ikonek sygnalizujących, że coś się dzieje/wydarzyło i potrzeba naszej interwencji. Jeśli Dune: Spice Wars miała pokazać, że życie przywódców frakcji na Diunie jest skomplikowane i pełne stresów, to i owszem, całkowicie się jej udało. Gra wymaga nieustannej uwagi i potrafi dać w kość, ale nie wiem do końca, czy to zaleta. Szkoda, że nie można opcjonalnie części z obowiązków przekazać AI, by samemu skoncentrować się tylko na tym aspekcie rozgrywki, który najbardziej przypadł nam do gustu. Ja, dla przykładu, szczególnie lubię dowodzić oddziałami podczas bitew...
Jest niestrategicznie
...A tu akurat gra mnie rozczarowała, bo system walki jest jakby rodem z baaardzo wczesnych RTS-ów. Na początku nie ma zresztą zbyt dużego wyboru, jeśli idzie o oddziały. A do tego, co gorsza, praktycznie nie sprawujemy nad nimi żadnej kontroli. Posyła się je do walki, pamiętając, że bez zaopatrzenia szybko zaczną gryźć piach, a potem obserwuje, jak naparzają się z wrogiem. I to wszystko. Nie można nawet ustalić szyku jak w pierwszym Warcrafcie czy choćby rodzaju taktyki... Prawie jak w Dune 2: Battle for Arrakis, tylko grafika lepsza. Przyznam, że poczułem się wręcz zdegustowany. Samo patrzenie na walkę w grze strategicznej mnie zupełnie nie satysfakcjonuje! Tym bardziej że niekiedy starcia trwają dość długo (czasem tak długo, że zwabiają czerwia i ten godzi obie strony, pożerając wszystkich walczących... ha, ha). Zapomnijcie też o masowych bitwach, tu nawet szturmy na umocnione „stolice” wrogich frakcji robią wrażenie dość kameralnych.
Fatalne jest też zarządzanie oddziałami – np. łatwo pogubić je na dużej mapie, nie da się ich też grupować. Nie pomaga niezbyt lotna AI żołnierzy. Krótko mówiąc, warstwa militarna obecnie ssie. Nie wiem, czy zostanie to poprawione w finalnej wersji – bardzo wątpię. Więc jeśli dla ciebie „gra strategiczna” to synonim „wykazywania się zdolnościami dowódczymi na polu walki”, Dune: Spice Wars zdecydowanie nie przypadnie ci do gustu, lojalnie uprzedzam.
Nie tylko siłą
Ale na szczęście grę da się wygrać nie tylko przy użyciu brutalnej siły, niszcząc przeciwnika militarnie. Przykładowo można wyeliminować przywódców wrogich frakcji za pomocą skrytobójstwa (co wcale nie będzie łatwe, wręcz przeciwnie). Można też bawić się w dyplomatę, oddziałując na Landsraad tak, by wydawał uchwały korzystne dla nas albo niekorzystne dla innych frakcji, zawierając i zrywając sojusze (akurat ten aspekt rozgrywki póki co niezbyt rozbudowano, ale zapowiada się bardzo obiecująco) itd.
Odpowiednio manipulując rodami, doprowadzisz do tego, że zostaniesz mianowany gubernatorem Diuny i jeśli wytrwasz na tym stołku kolejnych 60 dni, wygrana będzie twoja. Zwycięstwo zagwarantowane jest także dzięki zdobyciu 25 000 punktów Hegemonii (otrzymywanych za rozmaite akcje i posiadane struktury). Owe warunki sukcesu można zresztą ustalić sobie na początku rozgrywki.
Niech melanż będzie z wami!
To i owo w grze szwankuje. O AI już wspomniałem. Frakcje, wbrew pozorom, niewiele się od siebie różnią i bez problemu da się wygrać Atrydami, zachowując się jak Harkonnenowie, a Fremenami za pomocą dyplomacji. Niektóre z elementów rozgrywki (np. poziom relacji pomiędzy frakcjami i jego przełożenie na ich działania) zdają się obecnie albo nie działać, albo funkcjonować w sposób mocno specyficzny.
Wizualnie gra prezentuje się całkiem nieźle – jak na strategię – ale szału nie ma. Podobnie jest z muzyką, która idealnie spełnia rolę „wypełniacza tła”, lecz nie zostaje po niej w głowie choćby jeden motyw. Grze zdarzało się czasem lekko „haczyć”, gdy już większość mapy była odkryta. Do tego Dune: Spice Wars nie jest produkcją specjalnie odkrywczą i zasadniczo wszystko to, co nam oferuje, już gdzieś kiedyś widzieliśmy. We mnie ta gra budzi dokładnie te same emocje, co film Denisa Villeneuve’a: obejrzałem/pograłem, nie żałuję, bo całkiem fajnie spędziłem ten czas, ale za serce jakoś – i film, i gra – nie chwyciły.
Cieszy
- jest klimat Diuny, są czerwie
- wielowarstwowa i skomplikowana rozgrywka
- można wygrać na kilka sposobów
- dyplomacja fajnie się zapowiada
- wersja PL
Niepokoi
- nie wiemy nic o fabule
- skrajnie uproszczona walka
- trzeba być mentatem, by to ogarnąć
- nic naprawdę odkrywczego
Czytaj dalej
W CDA od numeru 02/1996, a formalnie od 01/1997. Nawet sam już nie bardzo się orientuję, ile razy byłem w tym czasie naczelnym lub jego zastępcą. Od zawsze lubię strategie, a także wszelkie gry, w których fabuła odgrywa rolę pierwszoplanową. Ostatnimi czasy najchętniej grywam – dla własnej przyjemności – w produkcje pokroju XCOM.