Grałem w Assassin's Creed Shadows. To po prostu kolejny „Asasyn” – ze wszystkimi przywarami serii [PIERWSZE WRAŻENIA]
Miejmy to już za sobą. Jeżeli liczyliście, że Ubisoft wprowadzi do swojej flagowej serii szeroko zakrojone zmiany, które ponownie odświeżą wyeksploatowaną formułę, śpieszę donieść, iż na takowe raczej się nie zanosi.
Niedawno miałem okazję spędzić prawie cztery godziny z nadchodzącym „Asasynem”. Otrzymałem dostęp wyłącznie do małego wycinka nieukończonej produkcji, tj. fragmentu, który chcieli pokazać mi twórcy. Mój odbiór pełnej wersji gry może być zatem zgoła inny.
Informuję również, że nie brałem udziału w żadnym zorganizowanym wyjeździe tudzież przedpremierowym wydarzeniu promocyjnym dla mediów bądź influencerów. Sesja zorganizowana została zdalnie. Podczas jej trwania przebywałem w moim miejscu zamieszkania, Assassin’s Creed Shadows udostępniono mi zaś jedynie na owe niespełna cztery godziny za pomocą streamu z peceta Ubisoftu. Nie mogłem używać klawiatury i myszki (ograniczenia platformy), więc zdecydowałem się na pada DualSense. Zakończenie transmisji było równoznaczne z utratą dostępu do gry.
Na wstępie przyszło mi zaliczyć prolog, ale nie mogę przytoczyć szczegółów na jego temat z powodu embargo. Później trafiłem do tętniącej życiem Harimy, a konkretniej w okolice zamku Himeji, gdzie ukończyłem niedługą część fabularną. Składała się ona z kilku rozsianych po mapie zadań sklejających się w jedną historię.
Wspólnicy
Już w trakcie misji, np. przed rozpoczęciem kluczowego starcia albo podczas planowania drogi do następnego celu, otrzymujemy możliwość przełączania się między głównymi bohaterami, czyli shinobi Naoe oraz samurajem Yasuke. Dzieje się to bezpośrednio w cutscenkach zrealizowanych na silniku gry. Słychać, że postacie blisko ze sobą współpracują, konsultując poczynania i wymieniając się uwagami. Jak na razie ich relacja potrafiła zaskoczyć.
Tak zwane mniejsze zło bywa w Assassin’s Creed Shadows przede wszystkim wyborem, a nie koniecznością. Nic nie stoi na przeszkodzie, by skłaniać się ku ciemnej stronie mocy, przy czym mowa o czymś więcej niż bezpardonowym ścinaniu głów i nabijaniu przeciwników na ostrze katany. Tyle zdradzę, niniejszy aspekt pozostawiając w sferze ewentualnych domysłów. Napomknę natomiast, że pod względem przemocy najnowszy Asasyn zapowiada się na jedną z najbrutalniejszych odsłon cyklu. Jucha leje się hektolitrami, a trup ściele się gęsto. Nie widziałem żadnej porażająco makabrycznej sceny, ale Ubisoft ewidentnie tworzył swoją produkcję z myślą o dojrzałych odbiorcach.
Prawdziwa siła techniki się nie boi
Pozwolę sobie na szczerość: ninja Naoe nie zainteresowała mnie ani przez moment. To dlatego, że gra jako shinobi przypomina raczej typowo skradankowe podejście kojarzone z najstarszymi odsłonami Assassin's Creed. To oczywiście żadna wada, jedynie kwestia preferencji. Uwielbiam mechanikę prowokacji z Ghost of Tsushima, toteż większość czasu spędziłem, kierując poczynaniami Yasuke. Interesowało mnie, czy w pełni frontalne podejście do potyczek jest w Assassin’s Creed Shadows dopuszczalne. No i jest, co niezwykle mnie cieszy, ponieważ prywatnie nie cierpię, gdy twórcy odgórnie narzucają zasady zabawy.
Pod samurajską zbroją mężczyzna skrywa niemałą muskulaturę – pancerz i warunki fizyczne pozwalają mu m.in. rozwalać drzwi „z bara” bądź kopać przeciwników w brzuch, odrzucając ich do tyłu. Szybko okazuje się też, że Yasuke przemierza Japonię z bronią palną na wyposażeniu. Nie sprawdzałem jej obsługi z grzbietu wierzchowca, jednakże chodząc po polu bitwy, można po nią sięgnąć w dowolnym momencie starcia. Przeładowanie trwa jednak wieczność, co mimowolnie wymusza sięganie po miecz. Sęk w tym, że nie zawsze warto to czynić, ponieważ w towarzystwie wrogich patroli często widzimy… czerwone, wybuchające beczki. Ich eksplozja powala całe grupy przeciwników.
Z jednej strony cieszę się, że walka dystansowa nie sprowadza się wyłącznie do wyciągnięcia łuku bądź kuszy, z drugiej – klimat feudalnej Japonii nijak nie kojarzy mi się z porozstawianymi przed drewnianymi chatami beczułkami. Co więcej, kierowany przez nas samuraj posiada nieziemski refleks, potrafi bowiem… blokować pociski kataną. Ciekawi mnie, czy w pełnoprawnej wersji gry będzie w stanie je odbijać zupełnie jak Cal Kestis ze Star Wars Jedi. Osobiście wcale bym sobie tego nie życzył, ale zauważcie, że wyżej opisane mechanizmy podpowiadają, iż nie wszystko w Assassin’s Creed Shadows warto traktować na poważnie. Produkcja Ubisoftu zaczyna bawić wtedy, gdy po chwilach ewentualnych frustracji po prostu przymykamy oko na gameplayowe uproszczenia. Cóż, widok pokracznie biegających rabusiów nagle wylatujących w powietrze wywołuje u mnie mimowolny uśmiech i nie sądzę, by miałoby się to zmienić po premierze pełnej wersji gry.
Przetarte szlaki, stare kurioza
Wróćmy na chwilę do eksploracji. Drogę do wybranego punktu można w każdej chwili podświetlić, co powoduje natychmiastowe wygenerowanie na ziemi „wężyka”, prowadzącego najkrótszą trasą do celu. Podobne rozwiązania znamy od lat, ale nie ma co ukrywać: często psują one poczucie immersji. Natychmiast zatęskniłem za genialnym zastosowaniem podmuchu wiatru w charakterze kompasu, czyli patentem z Ghost of Tsushima. Nie oszukujmy się, porównań Assassin’s Creed Shadows do gry Sucker Punch Productions będzie całe mnóstwo, ponieważ GoT stanowiło pewnego rodzaju odpowiedź na wieloletnie prośby fanów o osadzenie którejś z odsłon serii Ubisoftu na japońskiej ziemi.
Okolice zamku Himeji zwiedzałem zarówno na piechotę, jak i konno. Przemierzałem pola ryżowe, zaglądałem do niewielkich osad, a następnie zwracałem uwagę, jak zachowują się enpece w sytuacji, gdy ulewa przesiąka przez szaty. Twórcy mocno zachwalali dynamiczny system pogody na wiele miesięcy przed premierą, toteż widok zupełnie obojętnych na oberwanie chmury mieszkańców Harimy dosyć negatywnie mnie zaskoczył. Nieraz bywało wręcz zabawnie – w trakcie cutscenek postacie kompletnie nie przejmowały się deszczem, pozwalając moknąć tak sobie, jak i dzieciom. Najwidoczniej układy odpornościowe najmłodszych Japończyków działają bez zarzutu. Czy to dzięki spożywanej w ówczesnych czasach nieprzetworzonej żywności? Napotykałem także drabów dzierżących dwuręczne bronie, niepotrafiących jednak sobie poradzić z wejściem na murek albo schody. Odstawiając żarty na bok, właśnie w analogicznych sytuacjach przypominałem sobie, że gram w Assassin’s Creeda. To oczywiście dlatego, że szybko zrozumiałem, iż sporo bolączek wielu poprzedniczek Shadows pozostało całkowicie nietkniętych.
A jak przebiega obcowanie z napotykanymi postaciami? Przewidywalnie, jak na „Asasyna” przystało. Podsuwane opcje dialogowe pozwalały nadać rozmowie preferowany ton. Samuraj mógł np. pozostawać asertywny wobec zapytania, godząc się z ewentualną niechęcią, lub udzielić odpowiedzi mającej pomóc mu przypodobać się zleceniodawcy. Wygląda na to, że intencje nie muszą iść w parze z przekazem, gdyż nigdy nie byłem w stanie do końca przewidzieć, jak zachowa się odbiorca naszych słów. Bywało, że osiągałem efekt odwrotny od zamierzonego, co jak najbardziej oceniam na plus.
Zarówno zlecone mi zadania, jak i wspomniana wyżej historia składająca się z kilku questów mocno odnosiły się do tematów związanych z honorem, godnością, okrucieństwem czy polityką. W praktyce było to przede wszystkim do bólu standardowe „wynieś, przynieś, pozamiataj”, przeplatane większą lub mniejszą chmarą przeciwników, a w końcu walką z bossem. Ten zaprezentowany w trakcie sesji zaskoczył mnie zdecydowanie za niskim poziomem trudności, a także czasem trwania pojedynku.
Potyczka miała ciekawe wprowadzenie fabularne i odpowiedni klimat zapewniony m.in. przez rozlokowane w pomieszczeniu świeczki, lecz trwała ledwie paręnaście sekund. Dodam, że aby w ogóle do niej doszło, musiałem wyrżnąć w pień kilkudziesięciu shinobi oraz roninów, co nie obyło się bez licznych spadków klatek do poziomu ok. 15 fps-ów, a jeszcze wcześniej poświęcić długie minuty na przedostanie się do zamkowych korytarzy. Krótko mówiąc, srogo się rozczarowałem.
Zew Japonii(*)
Pora skupić się na warstwie audiowizualnej. Już teraz „Cienie” zapowiadają się na produkcję co najmniej urodziwą. Mimo że grałem w rozdzielczości 1080p, osoba instruująca mnie w trakcie sesji przypominała, że to, co właśnie testuję, prezentuje wyłącznie stan przejściowy, a na premierę zaplanowano pełną obsługę 4K. Wielbiciele pięknych widoczków będą mieli na czym zawiesić oko, ponieważ to właśnie otaczająca mnie natura zapadła mi w pamięć najmocniej. Zachodzące słońce wspaniale kontrastowało z mnogością, nomen omen, cieni, a odbijające się od rewelacyjnie udźwiękowionego potoku światło powodowało, że miałem ochotę zatrzymać się i postać chwilę nad brzegiem, słuchając ćwierkających ptaków, tym bardziej że tuż obok mnie beztrosko płynęła sobie gromada kacząt, prowadzona przez pilnującą pociech matkę.
Trafiwszy natomiast do gęstego lasu, przypomniałem sobie, że ograniczona widoczność może w zależności od sytuacji ułatwiać bądź utrudniać wykonywane zadanie. Nie chodzi wyłącznie o konieczność kucania czy czołgania się; mam na myśli standardową orientację w terenie. Podobne wrażenia oceniam na całkiem pożądane w grze traktującej przecież o skrytobójcach. Zaznaczę, że zdecydowałem się także na klimatyczny portugalsko-japoński dubbing, co polecam i wam.
Nieco gorzej sprawa ma się z modelami postaci. Te pozostają po prostu nie najgorsze, zyskują jednak w trakcie zbliżeń na twarze skrywające całe wachlarze emocji. Na koniec zupełnie nieironicznie dodam, że tutejszy koński zad jest jednym z najładniejszych w historii gier wideo. Sierść sprawia wrażenie nieco wyschniętej w słoneczne dni, nawilżonej podczas ulew, a nawet połyskującej w blasku księżyca. I super, bo na wierzchowcu z całą pewnością przyjdzie nam spędzić długie godziny.
Znów to samo
Podobne zdania padały w naszych tekstach wielokrotnie, ale wprost nie wypada ich nie powielić. Gotowi? Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Ubisoft ponownie serwuje nam to samo danie z tymi samymi dodatkami, tyle że tym razem kotlet polano obficie sosem teryiaki. Lubię od czasu do czasu skonsumować coś podobnego (lecz niezbyt często, ponieważ nigdy nie zaliczałem się do wielkich fanów cyklu o skrytobójcach), ale nie jest to strawa, na którą celowo wracam do ulubionej knajpy. Mowa raczej o posiłku zjedzonym niejako z przypadku, głównie wtedy, gdy żarcie z innych restauracji chwilowo mi się przejadło.
Niemniej najwięksi fani serii powinni być w pełni ukontentowani już na premierę. Summa summarum myślę, że Assassin’s Creed Shadows szybko trafi do odpowiedniej liczby graczy, zapewniając przeżywającemu trudne chwile Ubisoftowi godny byt bez konieczności podpisywania umowy z Tencentem. Sam również wrócę do przygód Naoe i Yasuke, jednakże nastąpi to najprędzej w trakcie należycie dużej przeceny. Jak na razie pozostanę przy innych potrawach, wiedząc, że i na ten przysmak w końcu najdzie mnie ochota.
Premiera nowego sandboksu Ubisoftu zapowiedziana jest na 20 marca.
(*) Bądźże pozdrowiony, Jordanie D.
Czytaj dalej
W CD-Action ogarniam przede wszystkim socjalki, ale czasem napiszę coś do kwartalnika, na "sajta" i do Retro. Kocham pierwsze Soulsy, Big Bossa, Silent Hille, Rezydenty, FPSy i rogaliki. Współtworzę także redakcję portalu KVLT, gdzie publikuję recenzje płyt i relacje z koncertów.