7
31.12.2021, 11:00Lektura na 7 minut

Graliśmy w Elden Ring. Fani Soulsów będą zachwyceni, fani Sekiro mogą być rozczarowani

Sekiro udowodniło sceptykom, że FromSoftware potrafi wyjść poza bezpieczny schemat Soulsów i stworzyć świetną produkcję, zachowującą przy tym ducha gatunku. Rozbudziło to nadzieje przed Elden Ring, ale studio przestraszyło się chyba własnej odwagi.


Witold Tłuchowski

Tekst pierwotnie ukazał się w CDA 01/2022, gdzie przyjął formę dwóch oddzielnych (choć bezpośrednio ze sobą związanych) artykułów pisanych przez Witolda, fana Sekiro, oraz Witolda, fana Soulsów. 

Poprzednie dzieło Miyazakiego wydawało się dla From przełomem. Po dekadzie powolnej ewolucji formuły rozpoczętej jeszcze w Demon’s Souls firma zdecydowała się porzucić większość powtarzanych przy okazji kolejnych gier rozwiązań.

Rezultat był cudownie świeży: bardziej osobista (i mniej enigmatyczna) fabuła z konkretnym bohaterem stanowiła miłą odmianę, ale największe zmiany zaszły w samej rozgrywce. Walka stała się dynamiczniejsza i wymagała zupełnie innego podejścia, system rozwoju przygotowano od nowa, a gracze zyskali swobodę dzięki znaczącemu zwiększeniu mobilności postaci. Mogliśmy się więc spodziewać, iż część z tych zdobyczy zawita do Elden Ring, najambitniejszego tytułu w historii studia. Tyle że... tak się nie stało.


Do x razy sztuka

Od pierwszej chwili gra nie pozostawia żadnych wątpliwości, jakiej serii jest spadkobiercą. Sposób poruszania się, interfejs, multiplayer czy walka – wszystko to widzieliśmy już wielokrotnie. Gdyby nie tło fabularne, nie byłoby właściwie przeszkód, by Elden Ring nazywało się „Dark Souls 4”. Ba, na upartego i historię dałoby się pewnie podciągnąć pod znane już uniwersum, bo choć George R.R. Martin stworzył mitologię gry od podstaw, opowieść tradycyjnie jest niejasna i enigmatyczna. Nie jest to oczywiście w żadnym przypadku wada (np. ja z wielką przyjemnością składałem fragmenty fabuły w całość), jednak o tym, że nie są to kolejne Soulsy, przypominały mi jedynie nazwą tutejsze odpowiedniki ognisk – miejsca łaski.

Elden Ring

I pewnie, niedawny remake Demon’s Souls dobitnie udowodnił, że wciąż kochamy ten styl rozgrywki – tak jest i tutaj. Trudno jednak nie poczuć delikatnego ukłucia rozczarowania na widok formuły po raz kolejny premiującej korzystanie z ciężkich zbroi, zasłanianie się tarczą i inwestowania w punkty życia. Podczas starć znów polujemy na backstaby lub w przypływie pewności siebie staramy się sparować nadchodzące ciosy.


To pod pewnymi względami krok wstecz względem Sekiro.


Tak, wraca pasek many znany z DS3, z którego korzystają też ataki specjalne – te są tym razem niezależne od dzierżonej broni, lecz podstawą pozostaje ten sam, delikatnie ociężały, oparty na kontrolowaniu wytrzymałości system walki. Ambitniejsi bez trudu opracują różne zróżnicowane buildy, wykorzystując potencjał mnóstwa dostępnych broni i czarów, ale ponownie – wszystko to już dobrze znamy. Jedyna faktyczna nowinka to możliwość toczenia starć z siodła wierzchowca, co wykorzystujemy nawet przy niektórych bossach.

Jeżeli jednak w przypadku walki zachowawczość jestem w stanie wybaczyć, tak w innych aspektach jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Dla zatwardziałych soulsiarzy (tj. tych, którzy nie mieli styczności z Sekiro) szokiem może być obecność w grze skradania się i skakania. Niestety, w przypadku tego pierwszego nie pokuszono się o jakiekolwiek wskaźniki dostrzeżenia przez wrogów, dlatego jego użyteczność jest raczej ograniczona. Druga z opcji jest dla odmiany bardzo miłym ułatwieniem... lecz i tak zbyt skromnym, bo bez wierzchowca nie pokonamy murku sięgającego do piersi. Nie oczekiwałem linki z hakiem czy odbijania się od ścian, ale już możliwość podciągnięcia się na niską przeszkodę byłaby adekwatnie XXI-wieczna.


...rozczarowanie?

U swoich podstaw najnowsza produkcja studia jest więc powtórką z rozrywki. Grając, aż nie mogłem uwierzyć, że to samo studio przed dwoma laty wypuściło Sekiro – Elden Ring wygląda raczej jak gra z alternatywnej rzeczywistości, którą FromSoftware zajęło się zaraz po premierze Dark Souls III. Tym samym tytuł na pewno zadowoli (jeśli wręcz nie zachwyci) wszystkich, którzy stęsknili się(*) za takim modelem zabawy; pozostali mogą odczuć zmęczenie materiału. A właściwie „mogliby”, bo Elden Ring ma w rękawie asa całkowicie zmieniającego zasady gry.

(*) A mieli kiedy, bo DS3 trafiło na rynek w 2016.

Elden Ring

Nie zaprzeczę, kiedy tylko ogłoszono, że Elden Ring pójdzie w ślad Breath of the Wild czy ostatnich Asasynów i zaoferuje otwarty świat, byłem bardziej niż sceptyczny. Studio przez ponad dekadę udowadniało bowiem, jak świetnie potrafi projektować mniej lub bardziej liniowe lokacje, tworząc zachwycające labirynty przecinane pomysłowymi skrótami – dlaczego więc miałoby to teraz porzucać, ryzykując porażkę na zupełnie nieznanym terenie? Cóż, całe szczęście, że nie mam wpływu na decyzje FromSoftware.


Ku przygodzie

Początki zabawy potwierdziły jednak jedynie moje wcześniejsze obawy. Po opuszczeniu tutorialowej lokacji poczułem się jak w ubisoftowym Immortals: Ziemie Pomiędzy jawiły się raczej jako wesołe miasteczko o tematyce fantasy niż wiarygodna, żyjąca kraina. Na szczęście każda kolejna minuta była tylko lepsza. Choć „główna” ścieżka jest wyraźnie oznaczona, już podczas przemierzania okolicznego lasku zboczyłem z drogi, widząc w oddali grupkę wrogów. Wracając na szlak, wpadłem na wejście do katakumb, gdzie znalazłem zatrzaśnięte wrota; przejście obok sugerowało, iż w jakiś sposób jeszcze uda mi się je otworzyć. I faktycznie, garść przeciwników oraz kilka pułapek później znalazłem dźwignię, dzięki której mogłem przekroczyć wcześniejsze drzwi, by zawalczyć z moim pierwszym prawdziwym bossem.

Elden Ring

„Wspaniale” – pomyślałem – „ale pora zostać Eldeńskim Władcą” (pretensje do tłumaczy, którzy jednocześnie – należy zaznaczyć – w większości przypadków spisali się na medal). Już chwilę później, zamiast przejść przez bramę wiodącą do będącego moim celem zamku, postanowiłem sprawdzić, co leży po drugiej stronie obozowiska przeciwników. Goniąc za przerośniętymi nietoperzami, spadłem z klifu, dzięki czemu odkryłem tunele dawnej kopalni; tam znowu spędziłem dłuższą chwilę, szukając sekretów i ostatecznie mierząc się z olbrzymim trollem.


Szokujące, jak doskonale rozgrywka Soulsów odnajduje się w otwartym świecie.


Natykając się na kolejne mniejsze podziemia czy lochy, można się poczuć jak w Skyrimie lub – i to skojarzenie aż mnie zdziwiło – Gothicu. Podobnie jak w nich, eksplorację napędza przede wszystkim zwykła ciekawość: gdy naiwnie pomyślałem, że zobaczyłem wszystko, co miał do zaoferowania udostępniony fragment, z siodła (bo oczywiście mamy tu ułatwiającego podróżowanie wierzchowca) zauważyłem błyszczący obiekt. Zaciekawiony zbliżyłem się, odnajdując cmentarz nawiedzany przez przedziwne latające meduzy. Gdy chciałem wrócić do poprzedniego miejsca, odkryłem spory płaskowyż, który jakimś cudem wcześniej przegapiłem. Tu z kolei odnalazłem leże kolejnego bossa, a gdy z niego wracałem, zwróciłem uwagę na stróżówkę górującą nad wspomnianą wcześniej bramą... I tak dalej.

Elden Ring

Trudno powiedzieć, jak ma się do obszaru całego świata Elden Ring wycinek Pogrobna, jaki dane mi było zwiedzić, ale już on (na mapie prezentujący się nieimponująco) wystarczył na kilkanaście godzin pełnych eksploracji i nieustannego odnajdywania różnych sekretów. A co przy tym najlepsze, otwartość świata nie wyklucza znanych z innych gier studia pieczołowicie zaprojektowanych lokacji: Zamek Burzowego Całunu spokojnie mógłby trafić do którejś części Dark Souls i nikt by z tego powodu pretensji nie zgłaszał.


Wytrzymać do premiery

Na otwartym świecie nowinki w Elden Ring się nie kończą, ale ani przyzywane duchy (np. zgraja wilków), ani możliwość wytwarzania własnych przedmiotów nie mogą się równać z rewolucją, jaką wprowadził do znanej tak dobrze formuły otwarty świat. Soulsowa rozgrywka sprawdza się w nim doskonale i choć czasem trudno nie odnieść wrażenia, że ciut więcej mogłoby się zmienić w samym gameplayu, wrażenie to znika, gdy tylko zobaczymy na horyzoncie kolejne podziemia. Co tu gadać, po prostu się zakochałem.

Podsumowując: jak się zapewne domyślacie, Elden Ring w równej mierze zachwyciło mnie jako fana Soulsów, co rozczarowało jako fana Sekiro. Ludzi, którzy mają już dość ponad dziesięcioletniego schematu rozgrywki, nawet świetny otwarty świat raczej do siebie nie przekona, ale jeśli ktoś wciąż umie się w tej formule odnaleźć, będzie to najpewniej jego ulubiona gra 2022 roku.

Cieszy

  • świetny otwarty świat
  • mnóstwo sekretów zachęcających do eksploracji
  • atmosfera Ziemi Pomiędzy
  • czego bym nie mówił, kocham ten gameplay

Niepokoi

  • powrót do ociężałej soulsowej walki
  • wrogowie tradycyjnie potrafią zgłupieć
  • odrobina błędów z wykrywaniem kolizji


Czytaj dalej

Redaktor
Witold Tłuchowski

Czytelnik CD-Action od prawie 25 lat, redaktor od 2018. Kocham Soulsy i zrobię wszystko, by inni też je pokochali. Szef działów zapowiedzi i recenzji.

Profil
Wpisów5501

Obserwujących13

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze