8
19.03.2022, 11:00Lektura na 5 minut

Graliśmy w Pharaoh: A New Era. Udany remake klasyka

Cezar III, Faraon i Zeus – te trzy tytuły wydane na przełomie XX i XXI wieku stworzyły prawdziwy panteon gatunku city builderów. A jednak pomimo uwielbienia, jakim obdarzali je gracze, słuch o nich zaginął na długie lata.


Dawid „DaeL” Biel

Na szczęście gamingowi archeolodzy poszukujący kultowych marek do wznowienia dokopali się w końcu do Faraona, moim zdaniem najlepszej spośród trzech wymienionych gier. Zresztą o tym, że na polu city builderów przenoszących nas do starożytności znów wzmógł się ruch, wiadomo było już od jakiegoś czasu. W zeszłym roku swą premierę miał Nebuchadnezzar, duchowy spadkobierca Faraona, który – jak sama nazwa wskazuje – pozwalał nam rozwijać cywilizację „po sąsiedzku”, bo w Mezopotamii (o grze pisaliśmy w CD-Action 05/2021).

Na 2022 rok zaplanowana jest z kolei premiera Builders of Egypt, czyli gry ekonomicznej polskiego studia Strategy Labs, ale najbardziej wyczekiwanym tytułem jest remake legendarnego Faraona (wraz z dodatkiem Kleopatra). Wprawdzie twórców pierwowzoru dawno już pochłonęły piaski pustyni, ale trzcinową pałeczkę przejął Triskell Interactive, działający pod skrzydłami Dotemu, a więc wydawcy, który całkiem zgrabnie radzi sobie z remake’ami, remasterami i wznowieniami klasycznych gier (m.in. Final Fantasy VIII).


Powrót do Egiptu

Perspektywa objęcia funkcji głównego budowniczego Czarnej Ziemi, i to na przestrzeni ponad 3500 lat historii tego państwa, kusiła mnie niczym Sara Ramzesa XIII, więc przestępując progi tej świątyni gier strategicznych, miałem całkiem spore oczekiwania. Jednego bowiem byłem pewien: formuła klasycznego Faraona jest tak solidna, że remake powinien być grywalny, o ile developerzy nie uprą się, by coś schrzanić. Na szczęście nie uparli się. Ba, odnoszę wrażenie – opierając się jednak na wspomnieniach sprzed dwudziestu lat – że to, co gra zaserwowała mi w swoim niewielkim wycinku, było pięcioma misjami żywcem wyjętymi z tytułu wydanego w roku 1999. I wcale nie zamierzam na to kręcić swoim – nie krótszym niż u Kleopatry – nosem. 

Pharaoh: A New Era

Budujemy więc dróżki, stawiamy budynki użyteczności publicznej, kopiemy studnie, wyznaczamy strefy dla mieszkańców, a wszystko to kubek w kubek jak w pierwowzorze. I oczywiście tak jak w klasyku cała trudność wynika stąd, iż rozwijając miasto, nie możemy zapomnieć o zaspokajaniu podstawowych potrzeb mieszkańców – w przeciwnym razie można doprowadzić do niemal biblijnego exodusu. Jednocześnie musimy stale podnosić standard życia, bo im ładniej dookoła, im więcej rozrywek i miejsc kultu religijnego, tym bardziej się wszyscy bogacą i tym większe wpływy z podatków. Gospodarka, która na początku opiera się na ganianiu strusi po pustyni tudzież czekaniu na ustąpienie Nilu, by coś posadzić na skrawku płodnej ziemi, z czasem przerodzi się w dobrze naoliwioną machinę, której zazdrościć nam będą wszyscy hetyccy hejterzy, a my w nagrodę zafundujemy sobie kształtną piramidkę.

Trzeba jednak mieć na uwadze fakt, iż Pharaoh: A New Era lubi nam sprowadzać na głowy przeróżne plagi, na czele z pożarami. Niestety ja sam zapomniałem o tym, i już wykrzykiwałem: „Ja jestem Ozymandias, król królów. Wszechwładni, patrzcie na moje dzieła, wielcy, patrzcie z bólem, drzyjcie szaty, tarzajcie się w rozpaczy na dnie...”, gdy nagle przyszło otrzeźwienie w postaci pożogi, która sfajczyła mi pół cudownego miasta, bo nie postawiłem wystarczającej liczby posterunków strażackich. Ale to akurat dobrze, bo city builder bez wyzwania może się nudzić.

Pharaoh: A New Era

Ziarnko piasku w sandale

Skłamałbym jednak (a zrobić tego nie mogę, bo chcę, by na sądzie Ozyrysa moje serce było lżejsze od piórka), gdybym powiedział, że wszystko mi się w Pharaoh: A New Era podobało. Mieszane odczucia wzbudziła we mnie chociażby oprawa graficzna. I nie chodzi mi nawet o rysunki budzące skojarzenia z grami mobilnymi. Nie będę smęcić, to rzecz gustu, i choć wolałbym pixel art nawiązujący do pierwowzoru, to nie nazwałbym unowocześnionej grafiki brzydką. Natomiast na podmianę symboli w interfejsie jestem autentycznie wkurzony. Stary Faraon czarował na każdym kroku cudownymi pseudohieroglifami, a remake wciska nam jakieś brzydkie ikonki. Kompletnie tej decyzji nie rozumiem.

Swoją drogą, nawet jeśli ogólnie chwalę developerów za wierność oryginalnej grze, życzyłbym sobie, żeby pewne aspekty interfejsu zmodyfikowali – dostęp do trybów mapy jest po prostu nieczytelny i niewygodny, bo wymaga dokonania wielu kliknięć, zanim wyświetlimy sobie chociażby rozłożenie przestępczości czy ryzyko pożarowe. Szkoda też, że twórcy nie wzięli przykładu ze wspomnianego wcześniej Nebuchadnezzara i nie wprowadzili na przykład możliwości sprawdzenia skutecznego zasięgu działania stawianych budynków (takich jak apteka czy bazar).

Pharaoh: A New Era

To jednak tylko drobiazgi, które jakoś szczególnie nie zmąciły mi radości z powrotu do Egiptu. Szkoda tylko, że był to powrót krótkotrwały. Pięć misji (spośród pięćdziesięciu, które znajdą się w ostatecznej wersji) przeszedłem w jeden wieczór i uważam, że to stanowczo zbyt mało, by wyrobić sobie zdanie na temat gry. Ale skoro Egipcjanie wróżyli, obserwując pochylenie posągów, i na tej podstawie snuli dalekosiężne plany, to ja po obserwacji wycinka Pharaoh: A New Era mogę powiedzieć, że na pewno zagram w ten tytuł w dniu jego premiery.

Cieszy

  • to pod wieloma względami bardziej remaster niż remake
  • miła dla ucha oprawa dźwiękowa
  • dołączenie do gry dodatku Kleopatra

Niepokoi

  • brak poprawek w interfejsie
  • gdzie zniknęły hieroglify?


Czytaj dalej

Redaktor
Dawid „DaeL” Biel

Wiceprezes Stowarzyszenia Solipsystów Polskich. Zrzęda i maruda. Fan Formuły 1, wielkich strategii Paradoksu i klasycznych FPS-ów. Komputerowiec. Uważa, że postęp technologiczny mógł spokojnie zatrzymać się po stworzeniu Amigi 1200 i nikomu by się z tego powodu krzywda nie stała. Zna łacinę, ale jej nie używa, bo zawsze kończy się to przypadkowym przyzwaniem demonów. Dużo czyta, ale zazwyczaj podczas czytania odpływa w sen na jawie i gubi wątek książki. Uwielbia Kubricka, Lyncha, Lovecrafta, Houellebecqa i Junji Ito. Przeciwnik istnienia deadline'ów na nadsyłanie tekstów. Na stałe w CD-Action od 2018 roku. Kiedyś tę notkę rozszerzy, na razie pisze pod presją Barnaby.

Profil
Wpisów77

Obserwujących16

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze